Uśmiechnijcie się do świata

Czy joga to tylko gimnastyka, czy też sposób na rozwój duchowy? Jak to możliwe, że w katolickiej Polsce tak dobrze przyjął się system pochodzący z innej kultury? Dlaczego niektórzy – w tym wielu księży – jogi się boją?

22.07.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Kamila Buturla
/ Fot. Kamila Buturla

Dziś wyjechały na dach. Usiadły na tarasie z widokiem na miasto, zamówiły sześć razy cappucino i dwa soki pomarańczowe. Zerwał się wiatr, niektóre nałożyły coś na siebie. Zaczęły rozmawiać.

Zaczęły. Złe słowo. Rozmawiały przecież już wtedy, gdy tu szły.

I wcześniej, po zajęciach, w kanciapce na piętrze („mało tam miejsca; siedząc, dotykamy się kolanami, ale mamy świetną kawę; i każda coś przyniesie”).

A przed spotkaniem, gdy zbierały się w ciasnej recepcji, kiedy ściągały buty pod ścianą z ogłoszeniami o letnich obozach i grafikiem zajęć, gdy dozowały sobie wrzątek do kubków („mamy świetną herbatę”) – to też rozmawiały, śmiały się i żartowały bez limitu. W końcu: sky is the limit, tylko niebo je ogranicza.

Kogo? Grupę jogi „sześćdziesiąt plus”.

Wsypują cukier do filiżanek. Żadna nie narzeka, że to niezdrowe.

– Ostatnio przekonałam się do muffinów. Nawet sama upiekłam.

– A Piotrek przygotował dobry chłodnik.

Próbują pianki z cappucina. Dobra.

– Muszę chyba przestać. Urządziłam już mieszkanie. Po co mi więcej?

– No co ty, jeśli ci sprawia to radość – kup ten kredens!

Sok też niezły. Dziś zimno – przypomina o podróżach.

– Lata temu jechałam pociągiem do Ałma Aty. Nigdy tego nie zapomnę.

– Musisz jeszcze wybrać się do Indii. Tam się siedzi na dachach pociągów.


ILE JOGI W JODZE


Jak dotąd nie policzono, ilu Polaków ćwiczy jogę. Szacuje się, że od 30 do 50 tysięcy, głównie kobiet. Trzy lata temu (wtedy przeprowadzono ostatnie badania) jogę miało w ofercie 88 proc. klubów fitness. Po aerobiku, siłowni i treningu osobistym to nasz ulubiony sposób spędzania czasu po pracy.

Joga nad Wisłą to żadna nowość – pierwsze szkoły powstały w latach 70. Ale nawet upowszechnienie firmowych karnetów na zajęcia sportowe, które zapoczątkowało złoty okres tej metody w Polsce, nie zmieniło faktu, że wciąż ciągniemy się w jogicznym ogonie świata. Przodują Stany Zjednoczone, gdzie 20 milionów praktykujących jogę ludzi (co dziesiąty mieszkaniec) tylko w ubiegłym roku wydało na kursy ponad 10 miliardów dolarów. Jednak ile w tej jodze jest... jogi?

– Irytuje mnie, gdy wszyscy mówią: „praktykuję jogę” – opowiada jedna z badaczek tego zjawiska. – Tak naprawdę ludzie ćwiczą asany, czyli pozycje jogi. Tylko niewielu uczy się technik oddechowych. A już naprawdę garstka zajmuje się jej duchowym aspektem.

Rzeczywiście: joga to pojęciowy misz-masz. O tym, z czym się potocznie kojarzy, wiele mówią nazwy jej szkół: Odrobina Dobrej Woli, Fabryka Energii, iJoga, Harmonia, Zacisze Jogi, Studio z Pasją, I’m Fit, Pełnia, Szkoła Dwunastu Słońc, Centrum Samorealizacji, Latający Jogin. Albo wprost: Centrum Szczęśliwego Człowieka.

Jest baby-joga (dla dzieci), hot-joga (pomaga spalić 1250 kalorii), joga na basenie. Jogi w kosmosie jeszcze nie ma, ale w sieci znajdziemy teksty o jej związkach z długowiecznością, podróżami astralnymi, a nawet – kulturą dawnych Słowian.

Wygląda na to, że do jogi można podpiąć wszystko.

Czy joga to tylko gimnastyka, czy też sposób na rozwój duchowy? Jak to możliwe, że w katolickiej Polsce tak dobrze przyjął się system pochodzący z innej kultury? Dlaczego niektórzy – w tym wielu księży – jogi się boją? Czemu tak wielu innych kocha ją bezwarunkowo, czasem uznając wręcz za przepis na życie?

– Mogłoby się wydawać: leżą na matach i nic nie robią, tylko patrzą na palce. Ale przecież to właśnie palce zdejmują ciężar z pleców – wyjaśnia nam instruktorka przed rozpoczęciem pierwszych zajęć.

Bo w naszym ciele zapisują się doświadczenia całego życia. Poruszając ciałem, dotykamy przeszłości. I żadna to magia.


WSZYSTKO W OCZACH – NAWET PŁACZ


Do wyjścia na dach nie dały się długo namawiać. To co, że może padać. Popada i przestanie. – Poczekajcie, podejdę do grupy, która teraz zaczyna zajęcia, zwerbuję jeszcze kogoś – uśmiecha się Marysia. – Już jestem. To co, idziemy na ten dach czy nie?

Marysia – tak tutaj, w jednej z krakowskich szkół jogi, mówi się o Marii Czubale, współzałożycielce ośrodka, dyplomowanej nauczycielce z wieloletnim doświadczeniem w najpopularniejszej w Polsce metodzie Iyengara. Dzięki niej podczas intensywnych ćwiczeń można się pozbyć wielu obciążeń, nie tylko fizycznych.

Joga w wydaniu Iyengara pomaga np. w rehabilitacji. Maria od dziesięciu lat prowadzi zajęcia dla osób po nowotworach i urazach kończyn. Spotyka się na matach ze sportowcami i aktorami, przynosi ulgę kobietom z zaburzeniami hormonalnymi.

Ale najważniejsze, że wie, kto ma którą rękę krótszą, który mostek jest bardziej zapadnięty, czyje nadgarstki odmawiają posłuszeństwa przed komputerem. Że zna historię każdej choroby.

– W jodze jest tak, że nie wystarczy o niej przeczytać, zdać egzamin. Tę wiedzę trzeba przepracować na własnym ciele, żeby wiedzieć, jak zadziała u innych. To ciągłe szukanie – mówi.

Wprowadzając kolejne asany, ustawia poprzeczki. Widzi, kto próbuje je przeskoczyć, a kto omija bokiem. – Rozpoznaję po reakcji, po oczach. Podpuszczam, prowokuję, czekam na reakcję. Chcę, żeby zobaczyli, że praca nad ciałem prowadzi do większej samoświadomości. Niektórzy płaczą, kiedy się przełamują, kiedy im się uda – mówi.

Tak, płaczą. Bo joga angażuje całe ciało: mięśnie, nerwy i wszystkie układy. Stymuluje i masuje narządy wewnętrzne. Skłony, skręty oraz pozycje odwrócone rozciągają napięte mięśnie, tkanki i organy.

Pierwsza diagnoza przychodzi szybko. Słyszymy ją po godzinie zajęć („czy kiedy rozluźnia pani skórę na szyi, to czuje przestrzenie międzykręgowe? No właśnie”; „wie pan, że ma słabe nogi; trzeba nad nimi popracować”).

Maria się uśmiecha: – To uczucie, to jest obecność. Żyjemy na strasznym gazie, pędzimy autostradą. Jesteśmy z ciałem tu i teraz, ale nasza głowa jest albo w przeszłości, albo w przyszłości. Tak naprawdę to nie jesteśmy. Joga nauczyła mnie bycia. To, że nasze ciało prowadzi z nami dialog – to prawdziwe odkrycie.


MATA W MATĘ


Getry mają kolory ścian ośrodka. Fioletowe, różowe, zielone. Pewnie przypadkowo, ale gdy powiesi się je obok siebie na drabinkach, zaczną przypominać tęczę.

Drabinka na koniec zajęć. Skupienie pozwala nawet liczyć czas. Jej oswojenie trwa piętnaście sekund. Znalezienie piątego szczebla od dołu – następne sekundy. Skłon – cztery. Chwyt – trzy. Podobnie odbicie się nogami od ziemi.

Świat do góry nogami zaczyna się po dwudziestu sekundach. Choć widać głównie kolana asekurujących, wszystko rozbija się o nasze dłonie. Zaciskają się na szczeblach bardzo mocno, muszą wytrzymać jeszcze kilka chwil.

Zwis to jedno z zamykających zajęcia ćwiczeń. Najtrudniejsze. I najbardziej cieszące.

Do Marii trafiają osoby w różnym wieku. Jest coraz więcej pań po pięćdziesiątce. Czy nie boi się, kiedy zwisają na drabinkach głowami w dół?

– Nie. I mówię im, że nie ma się czego bać. Praca z ciałem w tym wieku pozwala zacząć coś od nowa, przełamać się. A kobietom dodatkowo – spokojnie przejść przez menopauzę. Dzięki jodze nie zorientowałam się, kiedy to się u mnie stało.

Na zajęcia z jogi hormonalnej chętnych nie brakuje. Kurs łagodzi objawy związane z menopauzą. Ćwiczenia wzmacniają te partie ciała, w których w pierwszej kolejności objawiają się niedobory hormonów. Polecany jest zwłaszcza zwis na drabinkach – pozwala stymulować pracę przysadki mózgowej, tarczycy i jajników.

Uczestniczki mówią o tym spokojnie i bez wstydu. W końcu ciało – to nasz świat. Choć niecały. Ważne są też spotkania z rówieśniczkami.

Na początku swoją matę Maria rozkładała obok maty Teresy Peszek. Teraz obie panie się przyjaźnią. Jedna ćwiczy pod okiem drugiej. – Tuż przed jej sześćdziesiątką powiedziałam Teresie: „Słuchaj, trzeba zrobić sobie prezent. Wyciągnę cię na narty zjazdowe”. Weszła w to w ciemno. I od razu – bardzo wysoko. Pierwszy raz Teresa Peszek założyła narty we włoskich Dolomitach.


ZAPYTAJ SWOJE CIAŁO


– Przychodzą do nas ludzie, którym rehabilitanci mówią: „dość już rehabilitacji, teraz czas na jogę” – opowiada Olga Szkonter, instruktorka jogi ze szkoły w Krakowie, która również pracuje z dorosłymi i seniorami. – Celem jest pozbycie się cierpienia. Pracując z ciałem, wiele się możemy nauczyć. Jeśli nie jest zdrowe, cierpimy; doświadcza tego większość z nas.

Jej zdaniem jogę można traktować jako zestaw ćwiczeń fizycznych. Ważna jest jednak świadomość, że stoi za nimi system filozoficzny. Istotą jogi są praktyki medytacyjne.

– Kiedy prowadzę zajęcia, nie mówię, że to zwykła gimnastyka – tłumaczy. – To byłoby nie w porządku. Co jakiś czas daję ludziom sygnał, że to skądś pochodzi – i że ma podstawę filozoficzną. Co z tego biorą, to ich sprawa. Z drugiej strony, natura umysłu jest wspólna, niezależna od kultur lokalnych. Jogę można więc wykorzystywać wszędzie jako narzędzie do zmniejszania cierpienia – uważa Szkonter. I dodaje, że ograniczenia i tak wskaże nam... ciało: – To, jak się czujemy, jest naszym zabezpieczeniem. Jeżeli w czasie ćwiczeń coś nas zaboli, przyspieszy się oddech, zwiększy napięcie mięśni – to będzie ewidentnie sygnał: zwolnij, poobserwuj to.

Inną barierą, na którą natrafia joga na Zachodzie, jest typowa dla niej relacja nauczyciel– –uczeń, od której zdążyliśmy się odzwyczaić. Bo w Indiach to zupełnie normalne, że ma się nauczyciela, który jest wzorem. U nas z takim zawierzeniem jest gorzej. Przeważają niepewność i brak zaufania.

– Kłopot z filozofią jogi polega na tym, że jest praktyczna. Ludzie, którzy mają tendencję do intelektualizowania, mają trudność, aby się w niej odnaleźć – mówi Szkonter. – A tu trzeba zaufać, choćby nauczycielowi. Może nam czymś zaimponuje? Może jego historia zachęci nas do pokonywania własnych ograniczeń? Sami poczujemy, czy ten ktoś jest dla nas dobry, czy nie.

Co jest w jodze najpiękniejsze? Olga Szkonter: – To, że w ciele od razu czuje się pewne rzeczy. I czasem to ciało podpowiada: wycofaj się. I wtedy ja zaczynam badać, czy to tylko strach, czy faktycznie jest coś nie tak? Dzięki jodze wiem, kiedy rezygnować.


NAPINANIE I WJEŻDŻANIE


Instrukcja jest prosta. Zginamy lewą nogę. Prawą stopą dotykamy zewnętrznej części lewego uda. Unosimy lewą rękę. Łokieć wysoko. I skręt.

– A teraz – mówi spokojnie Maria – a teraz łapiemy się rękami z tyłu pleców.

– Aaaa, o Jezu! – słychać jęk z rogu sali.

– Jezusa w to nie mieszajmy, proszę – instruktorka chodzi od maty do maty i tam, gdzie trzeba (i gdzie można), pomaga złączyć dłonie. – Mięśnie można odpowiednio rozciągnąć w każdym wieku i po większości urazów. Malutkimi, ale systematycznymi kroczkami – wyjaśnia.

Barbara Stuhr trafiła na jogę po wypadku na nartach. – Kiedyś powiedziała mi: „Chyba nie zrobię tej asany. Pół roku temu miałam wypadek, złamałam kręgosłup”. Mowę mi odjęło, serce przestało bić. Pomyślałam: „po mnie” – opowiada Maria.

Poszły razem malutkimi kroczkami.

Barbara Stuhr: – Moja przyjaźń z jogą trwa już kilka lat. Jako dziecko miałam większe ograniczenia w ciele niż w tej chwili, praktykując systematycznie jogę i przyglądając się uważnie swojemu ciału. I jeszcze coś: inaczej zmagam się z trudnościami na różnych poziomach i w różnych dziedzinach życia, mam dystans do świata, lepiej rozumiem swoje ciało, umiem świadomie przełamywać ograniczenia. Nie bez znaczenia jest fakt, że na zajęcia przychodzą ludzie choć różnych profesji, to o bardzo podobnej wrażliwości i zainteresowaniach, z którymi dobrze się zaprzyjaźniać, od których zawsze można spodziewać się wsparcia. Joga uczy tolerancji i zrozumienia dla siebie i innych, spokoju, cierpliwości.

Na zajęcia z jogi prowadzone przez Marię przychodzi kilkadziesiąt osób, które walczą z nowotworami lub próbują wrócić do sprawności po przebytych wypadkach. Ubocznymi skutkami chemioterapii i radioterapii są bezsenność, bóle stawów, zmęczenie, a także wcześniejsza menopauza. Praca z ciałem pozwala je niwelować.

Jak w prawie każdej szkole jogi na świecie, większość uczestniczek to kobiety. Ale są wyjątki.

– Joga nie polega na napinaniu się, tylko na wyluzowaniu się – tłumaczy Piotr, sześćdziesięciolatek. – Wprowadziłem to w jeździe na rowerze, kiedy wjeżdżam pod górę. Zawsze wjeżdżając napinałem się i napinałem. Aż w końcu jednego dnia wjeżdżając pod tę samą górę, co zwykle, wyluzowałem się zupełnie. Nawet ręce na kierownicy trzymałem tak, żeby ledwo się trzymały, i napinałem tylko te mięśnie, które miały pracować. I nawet nie wiem, kiedy wjechałem na górę. Tak to działa.


Z HARRISONEM W KOSMOS


Joga nie ma ostatnio dobrej prasy. Ściślej: prasy katolickiej. Rosnące w siłę środowisko egzorcystów zarzuca jej związki z siłami nieczystymi. „Zaczyna się od wyziębienia religijnego, a po zniszczeniu relacji z Bogiem dochodzi do zniszczenia relacji z ludźmi. Głównie sypią się rodziny” – tak dwa tygodnie temu przestrzegano przed jogą na Jasnej Górze, podczas zjazdu europejskich egzorcystów.

Zarzuty najostrzej wyraził miesięcznik „Egzorcysta”, który w numerze marcowym wydrukował – anonimowo – świadectwo pewnego mężczyzny. „Joga – pisał on w tekście „Przez jogę do zniewolenia” – doprowadziła mnie do rozbicia wewnętrznego, porzucenia tego, co kiedyś dawało mi radość, wreszcie – do ogromnej samotności. Stałem się indywidualistą, egoistą, maksymalnie skoncentrowanym na swoim ciele i na umyśle”.

„Niech Bóg będzie uwielbiony w tym, jak pochyla się nad Pawłem i wydobywa go z otchłani grzechu i uwikłania demonicznego” – odpowiadał mu na łamach „Egzorcysty” egzorcysta.

W artykule ilustrowanym zdjęciami George’a Harrisona i Edwarda Stachury, ks. prof. Andrzej Zwoliński z Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie pisze: „Wielu byłych praktyków jogi potwierdza, że energie, które pobudza joga, mają charakter naturalny, lecz od pewnego momentu nie można wykluczyć obecności sił nieczystych. Nawet jeśli nie dochodzi do »iluminacji«, to ćwiczenia nie pozostają bez wpływu na metabolizm i równowagę psychiczną ćwiczącego”.

W internecie jest jeszcze gorzej. Czytamy: „Praktykowanie jogi (...) prowadzi do odblokowania w człowieku kanałów energetycznych po to, aby mógł przyjmować energię okultystyczną (...). Kanały te mają się znajdować po obu stronach kręgosłupa i wychodzić przez otwory nosowe”.

Katoliccy krytycy zarzucają jodze: że upowszechnia kult człowieka; że chce odwieść człowieka od życia (i, co krytyków wzburza szczególnie, od cierpienia, a nawet śmierci); że ćwiczeń nie da się oderwać od praktyk religijnych (następują przymiotniki: „wschodnich”, „obcych”, „niebezpiecznych”); że promuje magię i cudowne moce; a nawet – że ten, kto zabiera się za jogę, dostaje się w pole działania (złych) sił i, nie wiedząc o tym, staje się ich nadajnikiem.

– Chrześcijański jogin Jean-Marie Dechanet powtarzał, że wierzący może uprawiać tylko niektóre praktyki jogi – mówi dr Agata Świerzowska z Katedry Porównawczych Studiów Cywilizacji UJ. Przypomina także, że istnieje tzw. joga chrześcijańska. – To nurt popularny zwłaszcza wśród protestantów. Mówi się w nim np. o jogicznej lekturze Pisma Świętego.

Zdaniem badaczki, cielesne i duchowe aspekty jogi są jednak ze sobą połączone: – Pamiętam pewnego hinduskiego jogina, który trafił na Zachód. Zapytano go, co sądzi o ćwiczeniu jogi w saunie. Wzruszył ramionami: możecie praktykować asany, jak tylko chcecie. Miejcie tylko świadomość, mówił, że one w którymś momencie zaczną pracować nie tylko z ciałem.

Na jogę, powtarza Świerzowska, należałoby patrzeć jak na sposób życia, który w perspektywie ma doprowadzić człowieka do wyzwolenia. Joga w pełni angażuje człowieka; podobnie jak religia, wytycza mu drogę. A to nie musi się podobać Kościołowi. Czy zatem chrześcijanin powinien bać się jogi?

– Myślę, że jednak nie. Poprowadzona we właściwy sposób, może życie chrześcijańskie wzbogacić, może pokazać człowiekowi takie wymiary rzeczywistości, których do tej pory nie dostrzegał – mówi Świerzowska. Są jednak dwa warunki: trzeba wiedzieć, czym jest joga; oraz mieć mądrego przewodnika – w obu tradycjach.

Co jest w jodze najpiękniejsze?

– Umiejętność panowania nad umysłem, dystans. Joga uczy patrzeć spokojnie. Niezależnie od sytuacji, w jakiej się znajdę w codziennym życiu, potrafię się, choćby tylko trochę, z niej wycofać. Nawet jeśli mnie emocjonalnie wzburza, umiem zrobić krok wstecz. Popatrzeć – zanim się w to wszystko rzucę.


MÓWISZ „JOGA”, MYŚLISZ...


W szatni przed zajęciami zamieszanie. Panie się przebierają. I opowiadają o reakcjach swoich najbliższych, gdy ci dowiedzieli się, że zapisały się na jogę:

– Było takie „ho, ho, ho!” – a potem zaskoczenie. Nie wiem dlaczego. Przecież to całkiem naturalne.

– Córka mnie zapytała: „Ty, taka katoliczka, na jogę chodzisz?”. Odpowiedziałam: „Dziecko, mnie nie interesuje ideologia jogi, nikt mi tu jej na siłę nie wciska”.

– Koleżanka mamy, bardzo zaangażowana religijnie, zapytała ją, czy nie boi się, że joga może mieć na mnie zły wpływ. Kiedy mama odpowiedziała, że chodzę na jogę od kilku lat i nic złego się ze mną nie dzieje, więcej do tematu nie wróciła.

– Joga kojarzyła mi się kiedyś podobnie jak moim studentom: z nudą. Słyszę od nich kiedyś: „Pani, taka dynamiczna, energiczna – uprawia jogę?”. Dla nich joga to chyba tylko siedzenie ze skrzyżowanymi nogami i rękami pozakładanymi wokół tułowia.

– Jeszcze kilka lat temu, kiedy pytano mnie o jogę, byłam zielona. Ale potem siadł mi kręgosłup. Koleżanka mnie namówiła, poszłam sprawdzić. No i przełamałam niechęć do ćwiczeń, którą miałam od dzieciństwa.


***


Na koniec zajęć, już po zwisie głową w dół, Maria prosi każdego, aby znalazł dla siebie na sali trochę miejsca, rozłożył tam matę, zwinął koc w rulon i ułożył go w poprzek. Dwa drewniane klocki trzeba położyć nieco wyżej. Jeden będzie podparciem dla łopatek, drugi – dla szyi i głowy.

– Połóżcie się na tym, znajdźcie swoje miejsce na macie tak, żeby było wam wygodnie. Jeśli kogoś klocek uwiera, niech sobie go podstawi wyżej. O tak. Rozluźnijcie mięśnie, one pamiętają wszystkie ćwiczenia z ostatniej godziny. Pomyślcie o tym, gdzie was boli, gdzie są napięte, co do was mówią, nauczcie się je czytać. Co czujecie? Tam się odkłada i zapisuje wszystko, musimy rozumieć, co mówią wam wasze ciała. Puśćcie swoje ciała. Użyjcie opasek, które leżą obok mat, połóżcie je sobie nad brwiami i zamknijcie oczy – to pomoże wam w jakiś sposób się odizolować od świata, od bieganiny, i nabrać tego spokoju na cały dzień. Leżycie stopami do okna, nawet słońce teraz na chwilę wyszło, poczujcie jego ciepło, niech się ten dzień zadzieje. A teraz uśmiechnijcie się sercem do słońca, uśmiechnijcie się do samych siebie. I trzymajcie ten uśmiech przez cały dzień. Co czujecie?

Ciszę.

Ciepło.

Ciało.

Jest dobrze – nawet bardzo dobrze. O jak dobrze. Można zacząć dzień.

– To co, kto pójdzie z nami na dach? Basia? Ela? Kasia? Piotr.


Więcej zdjęć na tygodnik.onet.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2013