Uratowany przez rap

MARCIN GUTKOWSKI, raper: Bycie kieszonkowcem to niesamowita sprawa. Gdyby nie było w tym krzywdzenia ludzi i okradania ich, to myślę, że robiłbym to dalej.

07.01.2019

Czyta się kilka minut

 / MATERIAŁY PRASOWE
/ MATERIAŁY PRASOWE

RAFAŁ WOŚ: Nazwisko?

MARCIN GUTKOWSKI: Gutkowski Marcin.

Urodzony?

22 października 1981 roku.

Gdzie?

W Krakowie.

Zawód wyuczony?

Ślusarz.

Zawód wykonywany?

Raper, pisarz, biznesmen. Ostatnio nawet i aktor.

Pochodzenie społeczne?

Aaa... rynsztok.

Aż tak?

Ja nie dostałem tego rynsztoka w spadku. Ojciec był bardzo dobrym biznesmenem. Był bardzo zaradny finansowo. Umiał sobie poradzić.

To czemu mówisz, że rynsztok?

Bo widzisz, w latach 80. i 90. radzenie sobie nie zawsze wiązało się z prostą ścieżką prawną, że tak powiem. Od dziecka widziałem te ojca nie do końca jasne interesy. To taka nauka dla wszystkich, co myślą, że dzieci nie widzą. Pewnie, że on mi mówił: „zatkaj uszy”, „nie słuchaj”... Ale to do mnie przenikało. Myślę, że ten świat już wtedy zaczął mnie fascynować.

Jaki świat?

Ulica. Interesy. Ale to była moja decyzja. Na ulicę poszedłem sam. Bo chciałem.

To było w Krakowie?

Tak. Lata 90. Ale jak potem poznawałem chłopaków robiących rap w innych częściach Polski, to wyszło, że wszędzie wyglądało podobnie. Kolorowo nie było.

Kraków się z rapem nie kojarzy. Szczytem hardcore’u to tu był Marcin Świetlicki. W rapie mapa Polski wyglądała wtedy tak: Śląsk miał Kaliber i Paktofonikę. W Poznaniu Peja. W Kielcach Liroy i Wzgórze Ya-Pa3. W Warszawie Molesta i Chada. A Kraków? Mieliście w ogóle jakiś rap?

Pewnie. Prokursorem był Bolec. Już świętej pamięci. Był Karramba, który potem poszedł w kierunku muzyki tanecznej. No i byliśmy my – Firma.

Co Was wyróżniało?

Robiliśmy rap uliczny. Uliczny to znaczy z kryminalnym tłem.

W Ameryce bardzo popularny. Tam raperzy opowiadają w tekstach o handlu narkotykami, strzelaninach i rozbojach. Niektórzy nawet faktycznie kończą z kulą w głowie. To się nazywa gangsterski rap.

Jest takie określenie. Ale na wyrost. Raperzy raczej nie są gangsterami. Nawet jak się na nich kreują. Bo to niemożliwe. Może w Stanach Zjednoczonych. Ale nie w Polsce. Ja nie znam takich przypadków. U nas to klimaty drobnego złodziejstwa.

Sam mówiłeś, że poszedłeś na ulicę, bo Cię to nie do końca legalne życie pociągało.

Zwał jak zwał. Miałem swoją ekipę. Z tą ekipą popełnialiśmy przestępstwa.

A rap?

Rap robiliśmy, bo to była możliwość wyrażenia siebie. Ale zarabialiśmy na życie procederem. Trochę pieniędzy szło na rap. Pamiętam moment, jak zbierałem na adapter Technicsa. Ale jak zebrałem, to w końcu nie kupiłem, bo pomyślałem: „A kupię sobie później”. I kupiłem buty. Jak o tym teraz myślę, to było paradoksalne. Z jednej strony lubiłem myśleć, że proceder to jest tylko droga do tego, żeby się odbić od dna i zacząć żyć inaczej. Z drugiej zawsze czegoś brakowało. A to chęci, a to odwagi. Więc robiliśmy to, co nam wychodziło dobrze, czyli proceder. Rośliśmy w siłę, mieliśmy coraz więcej i brnęliśmy coraz głębiej. Co się później źle skończyło. Dla mnie i dla innych. Pomidor siedział, Tadek siedział. Popek siedział. Później ja siedziałem. Ale jak jesteś w środku, to cię wciąga. A ja na dodatek lubiłem ten swój fach.

Jaki fach?

Byłem kieszonkowcem.

Doliniarz?

Doliniarz. Specjalizacja: komunikacja miejska. Inni chodzili na Rynek albo do restauracji.

Niewielu powie ci to wprost, ale bycie doliniarzem to niesamowita sprawa. Gdyby nie było w tym czynnika krzywdzenia ludzi i okradania ich, to myślę, że robiłbym to dalej. Wstawałem rano i cieszyłem się z nadchodzącego dnia. A robiłem to długie lata.

Jak długo?

Pięć-sześć lat. Ta świadomość, że potrafię robić dłońmi tak niesamowite rzeczy, które się innym nawet nie śniły, że są możliwe. Do tego rywalizacja z innymi kieszonkowcami. Ta torebka jest trudna, a ten facet ma w takim miejscu portfel. Ale co? Ja nie dam rady? Czasem nawet bawiliśmy się tak, żeby po wyjęciu pieniędzy włożyć portfel w to samo miejsce. Człowiek się może często w ogóle nie orientował, że pieniądze stracił. Myślał, że wydał, że się rozeszły. Dodam, że interes był lukratywny. W wieku 17 lat zarabiałem więcej niż cała moja rodzina razem wzięta. Oczywiście nie licząc ojca, który też miał smykałkę do interesów. Ale rodzice się rozstali.

Złapali Cię kiedyś?

Nigdy. Więc chyba byłem dobry. Raz mieliśmy taką sytuację, że nas złapali i znaleźli pieniądze. Ale portfela nie znaleźli, więc nie byli nam w stanie niczego udowodnić. Zazdrościli nam wszyscy. Byliśmy elitą wśród złodziei. Inni musieli się namęczyć. Szybę w aucie wybić, żeby wyjąć radio. Albo stacyjkę wyłamywać. Na dziesiony chodzić i kogoś pobić, żeby mu zabrać pieniądze. A my zwinnie i cichutko. Move in silence. Nie musiałeś też niczego sprzedawać, więc nikt ci nie mógł przybić paserki. Trochę się to popsuło, jak się pojawiły telefony.

Dlaczego?

Na portfelach żyło się świetnie. No, ale jak już bierzesz portfel, no to czemu nie telefon, który jest tuż obok. Ale jak masz telefon, to się robi problem. Trzeba sprzedać. Mogą cię złapać.

Dokumenty?

Był taki okres, że dokumenty też sprzedawaliśmy. Byli goście, co płacili pięć dych za dowód. Ale przeważnie wsuwaliśmy do skrzynek pocztowych. Szkoda nam było ludzi, że muszą potem jeździć i wyrabiać nowe.

Czyli wyrzuty sumienia były? Świadomość, że robisz drugiemu człowiekowi krzywdę?

Jak teraz o tym myślę, to tak. Ale jak myślę o sobie wtedy, to nie. Zwłaszcza na początku. Nie miałem żadnych skrupułów.

Żadnych?

Mieliśmy swój kodeks. Chcieliśmy być trochę jak ci dawni doliniarze ze szkoły rosyjskiej, co nie okradali starców, kobiet, niedołężnych i chorych. My nie okradaliśmy kobiet w ciąży. Ale matki z dziećmi już tak. Dziwne, nie?

Ale w końcu trafiłeś do więzienia.

W pewnym momencie uzbierałem pięć albo sześć wyroków. Łącznie to się sumowało chyba do dziewięciu lat. Na moje szczęście skończyło się na trzech. Tyle w sumie siedziałem.

Napisałeś bestsellerową powieść sensacyjną „Krime story” i nagrałeś płytę pod tym samym tytułem. Są o Tobie?

Bohater jest oparty na mnie. Psychicznie to jestem ja sprzed 20 lat. Zły, sfrustrowany, bez perspektyw. Nieszczęśliwy.

I po co to opowiadasz?

Jak jesteś artystą, to nie ma pytania „Po co opowiadasz?”. Musisz opowiadać, bo cię ciśnie. Potem to wyjaśniasz sobie i innym.

Racjonalizacja.

Czasem myślę, że chcę pokazać młodym, którzy są tacy jak ja 20 lat temu, żeby uważali. Bo błędne decyzje mogą ich drogo kosztować. Chcę, żeby mieli perspektywę tej zbliżającej się szubienicy. Ja jej nie miałem.

Jak to jest z tą świadomością? Przecież nawet w tej naszej rozmowie co chwila mówisz, że wiedziałeś, dokąd to prowadzi.

To jest chyba najważniejsza rzecz, której nie rozumieją ci, co nigdy nie byli na ulicy. Oni mówią, że każdy ma wybór. Pewnie, że każdy ma wybór. Ale nie taki, jak im się wydaje. Chcesz wiedzieć, jak ja widziałem swój wybór?

Opowiedz.

Mój wybór był prosty. Albo je...ć za 4,10 zł za godzinę – bo takie były stawki – i nie mieć nic od życia. Albo próbować inaczej. Od dziecka miałem świadomość, gdzie żyję. I odkąd pamiętam, wiedziałem, że nie chcę tak żyć, jak ludzie, których miałem wokoło.


Czytaj także: Posuńcie się - rozmowa Błażeja Strzelczyka z Adamem Zielińskim, "Łoną"


A jak oni żyli?

Lewitowali. Niby istnieli, ale co to było za życie?

Mówiłeś, że ojciec taki nie był. Że miał łatwość zarabiania. Nie zawsze legalnego.

Dokładnie. Z jednej strony miałem uczciwie lewitujących, z drugiej przykład ojca, który – gdy miał pieniądze – to był królem. Co miesiąc inny samochód. Dobre ubrania. Był wzorem. Jak się moi rodzice rozeszli, to chciałem dalej tak żyć. Chciałem, żeby mnie było stać. Wiedziałem, że nie chcę być biedny. Nigdy.

Wybrałeś opcję „nie chcę być biedny, a cel uświęca środki”.

To nie takie kategorie. Miałem wtedy wrażenie, że wybieram życie. Nie mam wykształcenia politologicznego ani socjologicznego. Nie umiem tego oceniać fachowym językiem. Ale takie miałem wrażenie. Polska się budzi do życia. Kończy się prywatyzacja. A ja razem z nią chciałem się obudzić. Widziałem wokół ludzi, którzy się męczyli za gówniane pieniądze. A mnie to ominęło. Bo wziąłem sprawy w swoje ręce. To była duma. Ale wiesz co... (chwila ciszy)

Co?

Właśnie sobie uświadomiłem, że ja dokładnie tych biednych ludzi okradałem. Tych, co mieli jeszcze gorzej... (śmiech ­zakłopotania) Uśmiechnąłem się teraz, ale mi wstyd, bo nie powinienem.

Prawda, Robin Hoodem nie byłeś.

No nie byłem. Byłem marginesem, który okrada biednych. Dziwne to jest...

Czyli najpierw wybrałeś, że nie będziesz biedny, choćbyś miał kraść. A potem jednak wybrałeś, że trzeba z tego gangsterskiego żywota wyjść.

To długi proces. Wzloty i upadki. Sprzeczne decyzje. Szukasz, miotasz się. Upadasz, wstajesz. Na szczęście miałem rap.

Od kiedy zarabiasz na rapie?

Od 2011 r. Wcześniej to były frytki, pieniądze na paliwo albo buty. Ale był taki moment, że postawiłem wszystko na jedną kartę. Sprzedałem jedyną wartościową rzecz, którą miałem w życiu.

Czyli?

Babcia, którą się opiekowałem, chociaż w zasadzie powinienem powiedzieć: „z którą się nawzajem sobą opiekowaliśmy”, zostawiła mi mieszkanie w spadku. Sprzedałem to mieszkanie, spłaciłem kredyt, który gdzieś tam nieroztropnie zaciągnąłem, a resztę chciałem przeznaczyć na wystartowanie z rapem i z własną marką odzieżową. To się nie do końca udało tak, jak chciałem. Ale nastąpił przełom. Znalazłem wspólnika i poszło do przodu. Od tamtej pory mogę żyć inaczej niż z procederu. Taki jest mój największy życiowy sukces.

Bycie zawodowym artystą?

Nawet nie to. Najcenniejszą dla mnie rzeczą jest to, że nie budzę się już przed szóstą. I nie myślę: „czy dziś przyjdą”.

Policja?

Tak. Czy nie przyjdą i mnie nie zabiorą. To było najgorsze w tych czasach, kiedy kradłem. W dzień się nie bałem kompletnie. Ale jak przychodził wieczór, to był koszmar. Zamykasz oczy i nie wiesz, co będzie, jak je otworzysz. Może już będą stali? I zaraz pójdziesz na glebę. Może obudzi cię walenie do drzwi. Pod koniec to nie potrafiłem już sypiać w domu.

Uratowany przez rap. Musisz mieć w związku z tym bardzo nabożny stosunek do swojej muzyki.

Raperzy w ogóle traktują rap bardzo poważnie. To nas różni od wielu innych artystów. Dla nas to jest skarb.


Czytaj także: W dźwiękach, nie w nerwach - rozmowa Błażeja Strzelczyka z Pawłem Sołtysem, "Pablopavo"


A Ty jesteś w rapie ze starej szkoły czy z nowej? Wyjaśnijmy przy okazji ten fundamentalny podział tym czytelnikom, którzy z hip-hopem nie są na bieżąco.

Akredytację mam jeszcze ze starej szkoły. I to mocną. Więc mogę sobie od nowej szkoły pożyczać brzmienie. Na pierwszych płytach trzymałem się oldskulowych boom-bapowych beatów. [„Boom-bap” to wyraz dźwiękonaśladowczy, oddający brzmienie podkładu klasycznych rapowych utworów. Kojarzony ze Wschodnim Wybrzeżem Stanów Zjednoczonych i popularny w czasie pierwszej fali zainteresowania rapem w latach 90. – red.]. Na płycie „V8T” z 2018 r. przeskoczyłem na bardziej nowoczesne brzmienia.

Mnie chodzi nie tyle o brzmienie, co o przekaz. Odpalam sobie teraz takie zespoły jak Wzgórze Ya-Pa3 i słyszę: „kapitalizm jest ustrojem takim / że ludziom ubogim wypruwa flaki”. Albo „Wuj Sam opanował nam umysły / mamy Dziki Zachód nad brzegiem Wisły”. I to jest na płycie – nawet nie na płycie, tylko na kasecie – z 1995 r.! Elitom intelektualnym potrzeba było 30 lat, żeby dojść do krytyki nadmiernej fascynacji modelem amerykańskim. A Wy to mieliście już wtedy.

Bo byliśmy w samym środku. Problemy społeczne dotyczyły właśnie nas. To na nas eksperymentowano. To my nie mieliśmy dokąd uciekać. To my się wzajemnie okradaliśmy – o czym ci już mówiłem. Wydaje mi się, że takie problemy nie dotyczą ludzi sytych, bo widzę to teraz po sobie.

Też się oderwałeś?

Czasami siedzę w tym fajnym, bezpiecznym mieszkaniu i brakuje mi tego wszystkiego, co było. No, nie tej policji o szóstej rano. Ale tego poczucia braterstwa już tak. Bo jeśli pytasz, jak się to ma do tego, że jestem dziś fajny i dobrze ubrany, to ci powiem szczerze, że ch... się to ma. Dla nas – raperów starej generacji – to jest problem. Nas ta groźba oderwania od korzeni męczy. Słychać to na płytach. Niestety młodsi już nawet tego nie mają.

Czego nie mają?

My nie mówimy, że wiemy wszystko. Ale wiemy parę rzeczy na pewno. Że raper powinien być dla ludzi, raper powinien wiedzieć, co się dzieje w społeczeństwie. Powinien wiedzieć, jakie problemy ma państwo, jakie problemy ma jego dzielnica i jego ziomki. Raper powinien krytykować. Raper powinien umieć podnieść na duchu.

Kiedyś to robili pisarze i poeci. Taki Broniewski na przykład albo Steinbeck. Ale już nie robią. Albo rzadko robią.

Ja to przez lata robiłem. I ktoś mi powie, że nie jestem skromny. Ale nie zamierzam być fałszywie skromny. Przecież setki ludzi z parapetów ściągnąłem.

Dosłownie czy w przenośni to mówisz?

Dosłownie, bo oni pisali maile i listy. Dziękowali płacząc, że im ta muzyka pomogła żyć, odciągnęła od jakiejś decyzji, otworzyła oczy albo dała impuls do zmian.

Z jednej strony mamy starą szkołę rapu, do której należysz: pochwała równości, tęsknota za wspólnotą, za ekipą, za światem, gdzie nie liczy się, co kto ma, ale kim jest. Z drugiej strony rap to także ostentacyjna konsumpcja, dobre samochody, szpanerskie ciuchy, pochwała wiecznej balangi. Jak to pogodzić? Czy to się w ogóle da pogodzić?

Ten pierwszy trend, który wymieniłeś, czyli rap braterski, to był ten rap, w którym ja się zakochałem. Wtedy, lata temu, jako ten zły, nieszczęśliwy, sfrustrowany „Kali”. Jak ten rap umrze, to będzie koniec. W rapie liczy się też intencja. Po co robisz rap? „Po pierwsze, nie dla sławy. Po drugie, nie dla pieniędzy”. To był chyba pierwszy tekst rapowy, z którym się identyfikowałem. Każdy raper sobie to powinien na ścianie napisać. Owszem, można z tego żyć. Ja z tego żyję. Ale jeśli nie będziemy umieli przekazać nowym raperom z nowej szkoły naszych wartości – to będzie śmierć rapu. Będzie coś, ale to nie będzie już rap. Jak zauważę, że tak jest ze mną – to kończę.

Poznaliśmy się przy okazji prac nad filmem „Proceder”, inspirowanym życiem warszawskiego rapera Tomasza Chady. Wejdzie w tym roku na ekrany. Grasz w nim jedną z ról, a ja doradzałem przy pisaniu scenariusza. Myślisz, że takie rzeczy mogą być ciekawe dla kogoś innego niż fani Waszej muzyki? Że w historii rapera może być jakaś bardziej uniwersalna opowieść?

Myślę, że my raperzy jesteśmy ciągle niedocenieni. Nakłady płyt mamy największe w Polsce, na koncertach tłumy nie tylko w dużych miastach. A w mediach tak, jakby nas nie było. Jakbyśmy ciągle byli tylko dziwną młodzieżową subkulturą. Ludzie, raperom ze starej szkoły już czterdziestka stuknęła! Pół życia komentujemy polską rzeczywistość! ©℗

MARCIN KAMIL GUTKOWSKI „KALI” jest raperem. Zaliczany do nurtu hip-hopu ulicznego. Współtworzył (m.in. razem z Popkiem) legendarny krakowski skład Firma. Potem był członkiem kolektywu Ganja Mafia. Od 2011 r. nagrywa solo. Ma na koncie wiele złotych i platynowych płyt. W 2015 r. napisał powieść „Krime story”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 2/2019