Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Obchodzenie. Urodziny. Co to znaczy „mieć urodziny”. Osoba, która mnie urodziła, wpajała mi. Wpajała mi, żeby urodzin jakoś szczególnie nie obchodzić, bo i co to za okazja. Jakby z góry zaplanowała, że moja osiemnastka przypadnie w Wielki Piątek. Nie to, żebym miał pretensje, broń Boże, po prostu konstatuję. Zaiste, człowiek „przychodzi na świat”, a raczej na świat wychodzi, niepytany – jak trafnie zauważyła Laurie Anderson, konsekwentnie bezdzietna. Przychodzimy z płaczem – co zaobserwował nieco poniewczasie pewien stary tytułowy król w tragedii. Pierwszy raz smakując powietrze, kwilimy, natomiast cmentarne powietrze czyni wolnym, przeto postanowiłem obejść urodziny u Mamy.
Jeszcze się dobrze nie rozgościła, takie przynajmniej moje wrażenie, subiektywne, bo co tu może być obiektywne, z wyjątkiem działki na cmentarzu – było nie było, nieruchomość sensu stricto. I tak patrzy jubilat na bolesną wyrwę w Matce Ziemi, a rany jeszcze świeże, ziejące, niezabliźnione, perspektywa nieodgadła. Metafizyczna dziwność nie-istnienia. No i tak, w jakimś przypadkowym dniu moich akurat urodzin, przyszedłem do wielce nieprzypadkowej osoby, niebywale wspaniałej osoby, która mnie urodziła, rodziła w bólach, gdyż wyjść nie chciałem, się zapierałem, żeby tylko nie zawitać na tym łez padole. Pierwsze takie urodziny, pierwszy marzec nasz z Mamą wspólny, dwuwektorowy, a może kolisty, kto go tam wie, też już zdążył przeminąć. Ale jeszcze pamiętam. Dopóki pamiętam – zapiszę.
Osoba, która mnie urodziła, nauczyła mnie czytać – nic ważniejszego i równie niebezpiecznego już mi się w życiu nie przydarzy. Reszta to przypisy, petitem.
Urodziny. Zobowiązanie. Nie ma się z czego cieszyć. Jest za co dziękować nad grobem. I dorosnąć. ©