Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jak my pójdziemy do stajenki w tym roku, który od "spokojnego milczenia" daleki jest jak od niczego innego? Skłóceni bez miary, zanurzeni po uszy w pasji oskarżeń, niezapominający ani jednej krzywdy, choćby dawno odpokutowanej, ani jednego oskarżenia, ani jednego słowa nienawiści, kipiący od roszczeń i pretensji, zawsze gotowi do użycia najpiękniejszych zawołań przeciw komuś i w obronie własnej racji. Przecież nie wejdziemy do Narodzonego z tym strasznym zgiełkiem i jeszcze może potrącając się we wrotach, wyprzedzając nawzajem, gdy On śpi, a Matka i Józef też zmęczeni podróżą, a nadto zanurzeni w tajemnicę, która wzeszła. Jak to zrobić tutaj, u nas, w kraju usianym pomnikami Papieża, napęczniałym od naszej dumy bycia "najbardziej religijnym narodem Europy", gdzie wystarczy jednego dnia poczytać gazety, posłuchać telewizji i radia (także tego, w którym Imię Boże rozbrzmiewa niemal co minutę), by zawahać się nad odpowiedzią na pytanie niewierzącego brata: "a ta wasza wiara to na czym właściwie polega?".
Ale przecież chcemy iść. A wrota stajenki pozostają otwarte - i to jest jej cud, który dodaje odwagi. Więc może znaleźlibyśmy coś, co będzie pomocą. Coś, a właściwie kogoś. Kogoś dla każdego z nas. Każdy niech zabierze kogoś dobrego. Kogoś, o kim to właśnie wie: że jest dobry, że był dobry, że kiedyś dobro czynił i my je mu zawdzięczamy. Teraz, kiedyś, nawet bardzo dawno. Wszystko jedno, czy tego człowieka możemy idąc do stajenki wziąć za rękę, czy tylko wspomnieć. I tak będzie obecny. A my będziemy wchodzili bez lęku, bo z mniejszym wstydem.
Niedawno dostałam list od czytelnika z Wysp Brytyjskich, wspominającego, jak ciepło i starannie odpisywał mu kiedyś Jurek Kołątaj, ówczesny sekretarz redakcji. Od razu, czytając to, przypomniałam sobie Jurka i jego troskliwość o wszystkich czytelników, z którymi miał kontakt. A potem stanęli mi w oczach kolejno wszyscy Tygodnikowi przyjaciele, których już nie ma. Chciałabym ich wszystkich przywołać do wigilijnego stołu. Pośpiewać z nimi kolędy. Pójść na pasterkę. Szkoda, że tradycja każe nam kłaść na obrusie tylko jeden wolny talerz. Ale oni się przecież pomieszczą.