Trzecia pora dnia

Wojciech Smarzowski, reżyser: Zło jest potężną i agresywną siłą, dziwnym trafem zawsze obecną na wyciągnięcie ręki. Pojawia się znienacka. Trzeba być czujnym. Rozmawiał Łukasz Maciejewski

01.12.2009

Czyta się kilka minut

Łukasz Maciejewski: "Dom zły" jest zbudowany z dwóch przenikających się wątków. Pierwszy rozgrywa się jesienią w 1978 r. w Bieszczadach, w tytułowym "złym domu" małżeństwa Dziabasów, drugi to rekonstrukcja milicyjnej wizji lokalnej, odbywająca się w tym samym miejscu po wybuchu stanu wojennego. Bohaterem jest niejaki Edward Środoń, oskarżony o morderstwo Dziabasów. Słyszałem, że scenariusz do filmu powstał 12 lat temu...

Wojciech Smarzowski: Tak, byłem wtedy młodzieńcem... Takim pod czterdziestkę. 12 lat temu razem ze współautorem scenariusza Łukaszem Kośmickim wyszliśmy od historii jesiennej. Akcja filmu rozgrywała się w domu Dziabasów, a tzw. wątek milicyjny był tylko ornamentem.

Krytycy piszą o artystycznych wpływach, które są rzekomo obecne w "Domu złym"; pojawiają się nazwiska braci Coen, Tarantino, Bałabanowa... Niewątpliwe jest jedno nawiązanie literackie: do "Niespodzianki" Karola Huberta Rostworowskiego. W tym dramacie do domu wiejskich gospodarzy trafia nieznajomy. Gospodarze zabijają go. Wkrótce okazuje się, że gość nie trafił pod ich dach przypadkowo...

Nie pamiętam dokładnie, kto zwrócił mi uwagę na "Niespodziankę". Może to był Marcin Świetlicki, z którym pracowałem przy "Małżowinie", a może operator "Małżowiny" i "Wesela", Andrzej Szulkowski - obaj znali już pierwszą wersję "Domu złego". W każdym razie przeczytałem "Niespodziankę" i z inną świadomością pracowaliśmy nad kolejnymi wersjami scenariusza.

W "Niespodziance" bohaterowie są uchwytni, tymczasem w "Domu złym" nie mamy komfortu pewności. Tak naprawdę nie wiadomo, czy Środoń chciał zabić Dziabasów.

Ja sam utożsamiam się ze Środoniem. Bardzo mu kibicowałem. Z Arkiem Jakubikiem umówiłem się, że od początku gra Środonia tak, żeby widz nie miał wątpliwości, iż jest niewinny. Jednak zdecydowaliśmy się również, że parę scen zrobimy wariantowo: aktor zagra Środonia "podwójnie" - raz na ministranta, raz na bestię. W montażu usiłowaliśmy wybrać odpowiedni wariant każdej z tych scen tak, by większość była przekonana, że Środoń nie miał złych zamiarów. Na festiwalu w Tokio zapytałem Japończyków, co myślą o Środoniu. Przytłaczająca większość widzów stwierdziła, że został przypadkowo wplątany w morderstwo, ale jakieś pięć procent widowni uznało go za zabójcę. Czyli tak, jak chciałem.

Czytaj recenzję Anity Piotrowskiej filmu "Dom zły" >>>

W "Domu złym" uderzające jest też, że chociaż Środoń ma wiele do powiedzenia, to praktycznie nikt go nie chce słuchać...

Prawda nie jest interesująca. A szkoda. Dlaczego dom Dziabasów jest zły? Zło jest potężną i agresywną siłą, która dziwnym trafem jest zawsze na wyciągnięcie ręki. Pojawia się znienacka. Trzeba być czujnym. Chciałbym, by widz zastanowił się, w którym momencie Środoń, poczciwy everyman z walizką, popełnił błąd. Do czego zdolny był Środoń tej nocy? Do czego zdolny jest człowiek?

Zna Pan odpowiedzi na takie pytania?

Kiedy wstaję rano, świat wydaje mi się piękny, a ludzie dobrzy; popołudniami świat podoba mi się znacznie mniej, ludzie też jacyś mniej przyjemni; a wieczorami z tą wiarą w dobro bywa słabo. Tyle tylko że w moim przypadku wieczór może trwać zarówno 5 minut, jak i 5 lat. Ale poranek też może być długi, nieskończenie długi. I najważniejsze: po nocy będzie rano, świat znów będzie piękny, a ludzie dobrzy...

Nie dziwi mnie, że widzowie w Japonii byli zachwyceni Pana filmem - w recenzjach pojawiły się nawet porównania z "Rashomonem" Kurosawy. "Dom zły" jest dziełem wręcz mistrzowskim w kategoriach czysto warsztatowych: reżyserii, pracy z aktorem, scenariusza, montażu, muzyki...

Mam taką metodę pracy: kiedy uznam, że wersja scenariusza jest zamknięta, daję tekst do czytania zaufanym osobom. I nie chodzi wcale o kolegów z branży filmowej. Psycholog czyta tekst pod kątem emocji, inżynier zwraca uwagę na logikę itd. Ich uwagi, które czasami przyjmuję, a czasami odrzucam, zawsze pozwalają mi złapać dystans do napisanej historii. Potem zaczyna się praca z aktorem, która porządkuje opowieść. Okazuje się, że w tekście znalazły się dialogi, które są niepotrzebne, wystarczy dobrze zagrać sytuację. W trakcie montażu znowu wyrzucamy część kwestii, zmieniamy układ scen, chociaż wcześniej wydawało mi się, że wszystko precyzyjnie przemyślałem.

Czytaj recenzję Anity Piotrowskiej filmu "Dom zły" >>>

Niektórzy dziennikarze uważają, że wciąż się Pan powtarza. Ci sami aktorzy grają w Pana filmach identyczne (zazwyczaj nietrzeźwe) typy...

Nie czytam recenzji filmowych. Nie ma w tym żadnej ideologii, po prostu tak już mam. Trudno mi polemizować z zarzutami, które pan przytoczył. Wiem, że każdy film robiłem inaczej. W "Domu złym" pojawiło się wielu nowych dla mnie aktorów, z kolejnymi chciałbym się spotkać w następnych pracach. "Wesele" i "Dom zły" łączy obecność Bartka Topy, Arka Jakubika i Mariana Dziędziela, bez nich byłoby mi trudno wyobrazić sobie oba projekty. To, że reżyser lubi się otaczać aktorami, którym ufa, to przecież nic nowego.

Robię filmy, które w danym momencie są dla mnie ważne. Najważniejsze. Na przykład teraz będę prawdopodobnie realizował film na podstawie scenariusza Michała Szczerbica, którego akcja rozgrywa się na Mazurach na przełomie 1945/46 roku. Będzie to opowieść o trudnej miłości, miłości "na gruzach". Bardzo daleko od "Wesela".

Dopóki mam pewność, że robię w kinie rzeczy, które ktoś chce oglądać, jestem spokojny. "Dom zły" na Warszawskim Festiwalu Filmowym otrzymał nagrodę publiczności. To dla mnie ogromna satysfakcja, chociaż na pewno nie robię filmu tylko po to, żeby odnieść nim sukces komercyjny. Nigdy w pracy nie kieruję się dyktatem box office’u, podobnie zresztą jak nagrodami czy komplementami. Najważniejsze jest poczucie sensu.

W 1990 r. ukończył Pan Wydział Operatorski PWSFTViT w Łodzi. Czy pamięta Pan moment albo sytuację, w której poczuł Pan, że jest jednak reżyserem, nie tylko autorem zdjęć?

Już na studiach pisałem scenariusze, przeczuwałem, że tak naprawdę interesuje mnie opowiadanie swoich historii, a nie filmowanie cudzych. Kiedy kręciłem "Małżowinę" z Marcinem Świetlickim, czyli Teatr Telewizji realizowany na taśmie filmowej, mieliśmy zaledwie 8 dni zdjęciowych. Mniej więcej w połowie zdjęć zdałem sobie sprawę, że to jednak ja jestem dla Marcina, a nie odwrotnie. Przestałem myśleć operatorsko. Przez pierwsze dni po prostu kadrowałem Świetlickiego, potem nastąpił przełom. Zacząłem z nim rozmawiać. Tak wyglądała moja prawdziwa szkoła filmowa, przyspieszony kurs reżyserii.

Czytaj recenzję Anity Piotrowskiej filmu "Dom zły" >>>

A dlaczego wybrał Pan studia operatorskie?

Kiedy byłem w liceum, zaczynał się "czas zły". Byłem "mieszkańcem domu złego": maturę zdawałem w 1982 r., w stanie wojennym. Na studia nie szło się wtedy po to, by zdobyć konkretny zawód, tylko by uciec od wojska. Nic mnie szczególnie nie interesowało, byłem w kilku szkołach, których zresztą nie kończyłem, ale w Łodzi, do której wybrałem się kiedyś za namową kumpli, od razu mi się spodobało. I za trzecim razem się dostałem.

Po "Weselu" i "Domu złym" nie ma wątpliwości, że Smarzowski jest postacią znaczącą w polskim kinie, ale na ten sukces musiał Pan pracować bardzo długo. Zaczynał Pan od kręcenia teledysków, m.in. dla Myslovitz, Golden Life i Rezerwatu, potem zrealizował Pan tzw. "making of" na planie "Gier ulicznych" Krauzego, wreszcie nakręcił hybrydalną "Małżowinę" i wyrafinowany Teatr Telewizji - "Kurację" według Jacka Głębskiego. "Wesele" było nagrodą za wysługę lat?

Trwało to tyle, ile musiało. Nie przygotowałem dla pana żadnych mądrych przemyśleń na ten temat, nie sądzę, żebym cokolwiek mógł w swoim życiu przyspieszyć. Przy tym mam pewność, że każde z tych doświadczeń było cenne, coś mi dało, w czymś pomogło. Na planie "Gier ulicznych" nie zrobiłem dobrego "making ofu", ale po pierwsze poznałem Mariana Dziędziela, a po drugie nauczyłem się od Krzyśka Krauze, jak montować dźwięk. Znałem tajemnice montażu obrazu, ale Krzysztof pokazał mi kilka zabiegów realizacyjnych, które uruchomiły coś nowego w mojej głowie. Równolegle pojawiła się "Małżowina". Miałem marzenie, by zrobić ten film w jednym ujęciu - chyba jeszcze przed Jarmuschem. Nie udało się, zabrakło zaufania decydentów i producentów do debiutanta, z perspektywy czasu myślę, że może i dobrze się stało. Nakręciliśmy w 10 ujęciach. Kolejny etap - "Kuracja". Szkoła pracy z wieloma aktorami. "Kuracja" dostała ważne nagrody, ktoś uznał, że można mi już powierzyć pieniądze na dłuższą wypowiedź filmową. Nakręciłem "Wesele", a w głowie cały czas kiełkował "Dom zły"...

Historia z morałem.

Może być morał.

Czytaj recenzję Anity Piotrowskiej filmu "Dom zły" >>>

Ma Pan świadomość, że aktorzy, scenarzyści lub reżyserzy często stawiają sobie Pana za wzór?

Za wzór? Mnie? Nie, to raczej mało prawdopodobne.

Słyszę wciąż: "Zobacz, chałturzę w serialu, gram w telenoweli, piszę kabaretowe kawałki, jeżdżę z objazdowymi szmirami po kraju, ale przecież taki Smarzowski kręci »Brzydulę« i »Na Wspólnej«, a obok tego robi wciąż znakomite kino"...

Podzieliłem swoją pracę na tę, którą wykonuję dla pieniędzy, i taką, którą zrobiłbym tak czy inaczej. Na planie serialu wykonuję swoją robotę najlepiej, jak potrafię. Staram się rozmawiać z aktorami, wspólnie szukamy sensów w średnio porywających scenach, pot się leje, ale 15 minut po zakończeniu zdjęć o wszystkim już zapominam. Praca przy filmie to co innego. Film tkwi we mnie non stop. Nie pozwala wyłączyć głowy. Zawłaszcza całą przestrzeń.

Słyszałem też, że jest Pan milczący, zarozumiały i nie przepada za dziennikarzami. Niczego takiego nie zauważyłem...

Czasami jestem w nastroju poranka, czasami wieczoru, a dzisiaj obowiązuje nas, powiedzmy, popołudnie. Oczywiście żartuję, ale kryje się w tym element mimowolnej terapii. Jest wielce prawdopodobne, że mam kłopot z okazywaniem swoich uczuć w życiu i dlatego wyrzucam je na ekranie. Zadzwonię do pana, kiedy dowiem się od psychiatry, co to wszystko znaczy.

Czytaj recenzję Anity Piotrowskiej filmu "Dom zły" >>>

Wojciech Smarzowski (ur. 1963) jest reżyserem filmowym, scenarzystą, absolwentem wydziału operatorskiego PWSFTViT w Łodzi. Studiował filmoznawstwo na UJ. Wyreżyserował m.in.: "Wesele", "Dom zły", "Małżowinę". Laureat Paszportu Polityki i nagrody za reżyserię "Domu złego" na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2009