Strzępy ciszy

Wojciech Smarzowski, reżyser: Najważniejsze jest to, że po projekcji „Róży” niektóre wnuczki usłyszały od swoich zgwałconych babek o tym, czego doświadczyły. Film wyzwolił w nich emocje i wspomnienia dotąd skrywane.

30.01.2012

Czyta się kilka minut

Wojciech Smarzowski / fot. Andrzej Georgiew dla "TP"
Wojciech Smarzowski / fot. Andrzej Georgiew dla "TP"

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Zbiera Pan jeszcze kapsle po piwie?

WOJCIECH SMARZOWSKI: Już nie, ale nie wyrzucam. Od kiedy pamiętam, to zawsze coś zbierałem, znaczki, naklejki, prospekty samochodowe, motyle czy monety. Ale szybko okazało się, że można mieć nawet denara z czasów Mieszka I, bo to tylko kwestia kasy. A ja chciałem coś kolekcjonować, co nie jest wymierne w pieniądzach, więc zacząłem kolekcjonować śmieci, czyli kapsle. Jak przekroczyłem pierwszy tysiąc, to ktoś ze Stanów zgłosił się, aby odkupić ode mnie całą kolekcję. Nie sprzedałem.

Ma Pan jakieś szczególne okazy wśród tych kapsli?

Najcenniejsze są te przedwojenne z metalu. Porcelanowe zamknięcia mogą w ziemi poleżeć i sto lat i nic im się nie stanie. A metalowe szybko rdzewieją. Gdy byłem zupełnie mały, to zbierałem etykiety z pudełek zapałek. Zapałki były wtedy drewniane: trzeba było po śmietniku pochodzić, wygrzebać, a potem odmoczyć i wysuszyć. Trochę roboty wokół tego było. Robiłem to do momentu, kiedy mama w sklepie filatelistycznym za złoty dwadzieścia nie kupiła mi trzystu nowych, pięknych etykiet prosto z drukarni, no i się skończyło. Bo sens był w tym wyszukiwaniu.

To wyszukiwanie jest symptomatyczne dla komuny i ubóstwa, które ze sobą niosła. Żeby mieć coś ładnego, wyjątkowego, trzeba było się o to postarać. A teraz można kupić wszystko. I to jest demoralizujące.

Polak po latach komuny może wreszcie realizować swoje marzenia. Na ogół wyłącznie materialne. Trzeba mieć dobre auto, firmowy ciuszek albo zbudować dom z przepychem, okrasić kostką bauma. To się liczy w lokalnej społeczności.

O tym jest Pańskie „Wesele”.

„Wesele” pojawiło się przypadkiem. Najpierw miał powstać „Dom zły”, miałem już gotowy scenariusz. Ale decydenci woleli na debiut coś lżejszego, najlepiej komedię. No to zrobiłem komedię.

Inspiracją było „Wesele” Wyspiańskiego czy jakieś wiejskie wesele, w którym Pan uczestniczył?

Wyszedłem z biedy. Jaki film można zrobić najszybciej i najtaniej? Ano pomachać kamerą, wtedy wideo, a nie cyfrową. A więc wideofilmowanie, a stąd już prosta droga na wesele. Na szczęście skończyło się na taśmie 35 mm, a wstawki z wideo są marginalne. Mimo to do filmu przygotowałem się w ten sposób, że przeglądałem amatorskie filmy z wesel, sam też przecież parę razy byłem na weselu. Poza tym wychowałem się na prowincji podkarpackiej, zdążyłem się napatrzeć na różne rzeczy.

Napatrzeć na to, jak system totalitarny łamie człowieka? Każdy w „Weselu” czy „Domu złym” okazuje się skończoną świnią...

Nie chcę wszystkiego zwalać na komunę, najłatwiej powiedzieć, że PRL nas wykoleił. Ale jednocześnie to ona pokazała, że ręka rękę myje. Że wygrywa ten, który ma układy. Że za uczciwość dostaje się po głowie.

Pan z domu wyniósł wiedzę, że komunizm jest systemem z gruntu rzeczy wadliwym?

Tak, ale nikt w opozycji nie był. Chodziło o to, żeby w komunie jakoś przetrwać. Ktoś wierzył, ktoś nie, rodzice rozeszli się i to było ważniejsze niż polityka. No, ale Ruskim się nie kibicowało – ani w hokeju, ani w życiu.

W 1996 r. pracował Pan jako operator przy filmie dokumentalnym „Psy totalitaryzmu”, reżyserowanym przez Jerzego Krysiaka i Jerzego Morawskiego. Główną postacią był Adam Humer, oficer śledczy, który prowadził największe procesy stalinowskie, przesłuchiwał m.in. premiera Mikołajczyka, a także zatwierdzał akt oskarżenia rotmistrza Pileckiego, jedynego człowieka, który dobrowolnie poszedł do obozu w Oświęcimiu, a przez komunistyczny wymiar sprawiedliwości został skazany na śmierć. Humer słynął z wyrafinowanych tortur stosowanych wobec więźniów: bicie nahajką zakończoną stalową kulką oraz drutem kolczastym w piersi i krocze...

To było porażające. Dowiadywałem się o świecie, o którym nie wiedziałem albo wiedzieć nie chciałem. Ja się chowałem za kamerą, a oni mówili. Dla mnie w ich wypowiedziach naj¬istotniejsze było milczenie – to, co się dzieje między zdaniami. Wspomnienia szalenie dużo ich kosztowały. Po montażu w „Psach totalitaryzmu” pozostała wyłącznie informacja, a mnie w tej pracy najbardziej zbudowały pauzy, one mi powiedziały najwięcej o ludziach. Dziś światy filmowe buduję właśnie z takich strzępów ciszy. Tam, gdzie inny reżyser być może utnie ujęcie, ja to właśnie pozostawiam.

Pan od zawsze wiedział, że chce kręcić filmy?

Nie miałem pojęcia, co chcę w życiu robić. W liceum w Jedliczu była taka zasada, że zdolni szli na studia do Krakowa, a mniej zdolni do Rzeszowa. Gdy powiedziałem mojemu dyrektorowi, że chcę zdawać do Budapesztu i to do szkoły ekonomicznej, to się nieźle ubawił. Uważał, że się nie nadaję, jestem krnąbrny i nic nie umiem.

Skąd pomysł na szkołę ekonomiczną?

No, cały czas szukałem sposobu na siebie. A w Budapeszcie pracował mój wujek; pojechałem do niego. Na te studia się nie dostałem, nie miałem pojęcia o ekonomii, z matmy > > byłem noga, egzaminy oblałem. A Budapesztem się zachwyciłem, bo to wtedy był dla mnie Zachód. Potem jeszcze rok studiowałem filmoznawstwo w Krakowie, nic a nic nie rozumiałem z tego, co ci wykładowcy mówili o filmie. A jeszcze wcześniej byłem w dwuletnim Studium Kulturalno-Oświatowym, na specjalizacji film i fotografia, robiłem je cztery lata i nie skończyłem. To były przeczekalnie, w ten sposób uciekałem przed wojskiem. Bo na operatorkę do łódzkiej Filmówki dostałem się za trzecim podejściem.

A fotografia?

Zawsze ją traktowałem wtórnie. Zdjęcia stanowiły portfolio, które musiałem przedstawić na egzaminie wstępnym do filmówki. A teraz codziennie robię dużo „brudnych” zdjęć telefonem, kamerą w laptopie, jestem zwolniony z obowiązku kadrowania, oświetlenia itp. Fotografuję głównie rodzinę, to taka kronika życia codziennego.

„Małżowina”, Pana debiut ekranowy, dzieje się w Krakowie. W roli głównej wystąpił Marcin Świetlicki.

To był czas, kiedy na ekranach kin królowało kino spod znaku Gulczasa oraz „Ogniem i mieczem”. Miałem naturalną irytację, że nie dopuszcza się do kręcenia filmów młodych, a przecież ja sam już byłem stary. Napisałem scenariusz „Małżowiny”. Chciałem nakręcić ją w jednym kadrze, ale w tym czasie Jarmusch zrobił „Inaczej niż w raju”. W końcu nakręciliśmy ten teatr, czy ten film w dziesięciu ikonach. Plan zdjęciowy trwał 8 dni, a ja dopiero na półmetku zorientowałem się, że muszę zajmować się nie kadrowaniem, tylko aktorem. Od tego czasu aktor zawsze jest dla mnie najważniejszy.

Przecież Świetlicki nie grał w „Małżowinie”, tylko był sobą.

Marcinowi też musiało zająć trochę czasu, aby zrozumieć, że pewne rzeczy musi robić w pomieszczeniu, gdzie stoi kamera, a nie poza nim.

W „Małżowinie” głosy pijackich awantur dobiegających zza ściany sąsiada to idealny komentarz do realiów polskich.

Do tego dochodzi czarne widzenie świata, pesymizm, nieprzychylność, wieczna udręka. W Polsce piło się równo i wszędzie. Lata komuny Polakom nie pomogły. Może lepsze od nas efekty w tej dziedzinie osiągają Rosjanie i niektóre kraje skandynawskie. A w Wielkiej Brytanii co się dzieje! Polacy przy Anglikach to naród kulturalnie pijący.

Proszę w internecie wejść na stronę „Dzień po imprezie”, ona mnie inspiruje, pracuję teraz nad adaptacją „Pod Mocnym Aniołem” Jerzego Pilcha. Gdy się daje w palnik, czas nie płynie linearnie. W „Pod Mocnym Aniołem” chciałem wymieszać czasy i doświadczenia alkoholowe wielu ludzi, także moje. To one stworzą jedną opowieść.

Z piciem związana jest przemoc. W Pana filmach kobiety są regularnie bite. To kolejna plaga polska. W kawiarni, w której jesteśmy, na pewno siedzą kobiety bite. Ale żadna z nas się do tego nie przyzna, bo się wstydzi.

I żaden z nas, mężczyzn, nie przyzna się, że bije. Widzę ten problem i opowiadam o nim. Opowiadam o tym, co mnie boli.

W „Róży” kobiety są i bite, i gwałcone. Gwałcą Rosjanie i gwałcą Niemcy. Mówiąc o wojnie, mówi się o poległych mężczyznach, o ofiarach wśród kobiet zdecydowanie rzadziej.

Zanim zacząłem się przygotowywać do filmu o wynarodowieniu Mazurów, czytałem świadectwa gwałconych Ślązaczek, Niemek, które były publikowane m.in. w „Karcie”. To samo zrobiła Agata Kulesza, odtwórczyni tytułowej Róży. Później nastąpiły trzy etapy zdjęć. Na drugim zostaliśmy zaakceptowani przez tubylców mazurskich. Dowiedzieliśmy się, że w budynkach, gdzie kręciliśmy „Różę”, zdarzyła się bardzo podobna historia. Czysty przypadek. Ale najważniejsze jest to, że po projekcji „Róży” niektóre wnuczki usłyszały od swoich zgwałconych babek o tym, czego doświadczyły. Film wyzwolił w nich emocje i wspomnienia dotąd skrywane.

Panu też te kobiety o tym opowiadały?

Opowiadały to za dużo powiedziane. Czasem musiało mi wystarczyć ich spojrzenie albo znaczący uścisk dłoni.

„Róża” to film o kobiecie jako zdobyczy wojennej. Kobiety mają w świecie trudniej, nie tylko na wojnie. Pan to widzi?

Tak, widzę. W krajach muzułmańskich kobieta generalnie ma przerąbane, w katolickich ma przerąbane, tylko w takiej Szwecji blisko do tego, żeby przerąbane miał facet.

Rozmawiamy o świecie trudnym do zniesienia. Proszę powiedzieć, co Pana w tym świecie potrafi ucieszyć?

Rodzina, dzieci, dom, ogród. Syn dostał wczoraj gekona, marzył o nim. Mimo że kontakt z tym zwierzakiem jest jak z żelazkiem, to radość mojego dziecka widzę. I coś takiego właśnie mnie cieszy. 

ROZMAWIAŁA KATARZYNA KUBISIOWSKA

WOJCIECH SMARZOWSKI (ur. 1963 w Korczynie) jest reżyserem, operatorem i scenarzystą. Autor zdjęć do filmów dokumentalnych „Szwejki” (1994) i „Psy totalitaryzmu” (1996). W roku 1998 zadebiutował jako reżyser telewizyjnym filmem „Małżowina”. W 2004 r. nakręcił „Wesele”, a w 2009 – „Dom zły”. Obecnie pracuje nad filmem „Drogówka”, dotyczącym korupcji w policji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2012