Trzecia droga

Nawrócenie to przemiana umysłu, zmiana poglądu na świat. Adwent stawia przed Kościołem sprawy ostateczne. Dobrze na jego początku pomyśleć o rozziewie między tym, co mówi Pismo, a tym, co z nas zrobiło 2000 lat chrześcijaństwa.

25.11.2008

Czyta się kilka minut

Adwent /fot. KNA-Bild /
Adwent /fot. KNA-Bild /

Na ikonach Sądu Ostatecznego i na niektórych mozaikach pojawia się pusty tron. Wyścielony poduszkami, czasem z oparciem podtrzymywanym przez anioły, niekiedy z otwartą Ewangelią, krzyżem albo - rzadziej - gołębicą na miejscu siedzącego. Nazywa się to etimasia, przygotowanie tronu, i jest alegorią czasu obecnego. Tron Sądu Ostatecznego jest gotowy, aby Chrystus na nim zasiadł. Gdy to uczyni, będzie Pantokratorem, Sędzią wszechświata (te ikony są bardziej popularne), ale to dopiero ma nastąpić. Etimasia to przygotowany, ale jeszcze niewzięty w posiadanie tron. Z jednej strony wiemy: Chrystus nas zbawił, siedzi po prawicy Ojca, by przygotować nam miejsce, już wszystko się dokonało. Z drugiej trzeba przyznać: najważniejsze się wciąż nie dokonało.

Etimasia nie jest symbolem pogodnym. Świadczy o tragicznym rozdarciu pomiędzy obietnicą i jej niespełnieniem. Opowiada o Chrystusie, który obiecuje: "A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do końca czasu" (Mt 28, 20), choć wiemy również, że "Niebo zatrzyma Go aż do czasu powszechnego odnowienia" (Dz 3, 21). Jest obecny i nieobecny zarazem. Zbawił nas, ale nie jesteśmy zbawieni. Pokonał naszą śmierć, a ona nie przestała nas zabijać. Tragiczna jest etimasia jak tragiczne jest ludzkie "życie ku śmierci". Ten, który powiedział: "Oto przyjdę niebawem i mam ze sobą zapłatę" (Ap 22, 12) nie przyszedł po dwóch tysiącach lat i na niewiele się zdaje tłumaczenie Piotra, że przecież "jeden dzień dla Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień" (2 P, 3, 8). Tak długo już to trwa, że niewielu czeka na spełnienie obietnicy.

***

Benedykt XVI - chyba pierwszy od pokoleń papież, który choć marginalnie podjął ten temat podczas audiencji generalnej 12 listopada 2008 r. - otwarcie przyznał, że Kościół nie jest zdolny do wzywania paruzji: "Św. Paweł w zakończeniu Pierwszego Listu do Koryntian powtarza (…) modlitwę powstałą w pierwszych wspólnotach chrześcijańskich z Palestyny: Maran?, th?!, co dosłownie znaczy »Panie nasz, przyjdź!« (16, 22). Była to modlitwa pierwotnego chrześcijaństwa. Także (...) Apokalipsa zamyka się tymi słowami: »przyjdź, Panie«. Czy my też umiemy tak się modlić? Wydaje mi się, że dla nas dzisiaj, w naszym życiu, w naszym świecie, trudno jest modlić się uczciwie o to, by przeminął ten świat, by nastała nowa Jerozolima, by przyszedł Sąd Ostateczny i Chrystus, sędzia".

Dalej Papież zachęca, by przynajmniej prosić o przyjście Pana do tego świata, by był choć trochę lepszy: "W tym sensie modlimy się za św. Pawłem: Maran?, th?! i prosimy, by Chrystus rzeczywiście był obecny w naszym świecie i odnowił go".

***

Dla pierwszych pokoleń sprawa była znacznie bardziej paląca. Chrześcijanie doby apostołów z rosnącym zaniepokojeniem zadawali to samo pytanie, które nasze pokolenie wspomina pobocznie podczas wykładu z eschatologii. Nowy Testament w dwu przynajmniej miejscach świadczy o tej debacie. "Przyjdą w dniach ostatecznych drwiący szydercy, którzy będą postępowali według swych własnych pragnień, mówiąc: »Gdzie jest zapowiedź Jego przyjścia? Odkąd bowiem pomarli ojcowie, wszystko tak samo trwa [jak] od początku stworzenia«. Rozmyślnie bowiem tają to przed sobą, że od dawna istniały niebiosa i ziemia utworzona Bożym słowem spośród wód i przez wodę, przez nie ówczesny świat zginął w klęsce potopu. A to samo słowo zachowuje dla ognia obecne niebiosa i ziemię… aż do dnia sądu i zagłady ludzi bezbożnych. O tym jednym zaś nie zapominajcie, umiłowani, że jeden dzień dla Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień. Nie odwleka Pan ogłoszonej obietnicy - choć niektórzy sądzą, że odwleka - lecz jest dla was wspaniałomyślny, nie chcąc, aby ktokolwiek zginął, lecz aby wszyscy doszli do nawrócenia. Dzień zaś Pana nadejdzie jak złodziej… Spłoną niebiosa rozżarzone ogniem i spalą się fundamenty świata! Lecz my oczekujemy nowych niebios i nowej ziemi, w których zamieszka sprawiedliwość, zgodnie z Jego obietnicą!" (2P 3, 2-14).

Ta argumentacja podnosi więcej problemów, niż rozwiązuje. Jeśli Bóg czeka z dniem ostatecznym aż do naszego nawrócenia, znaczy to, że nie przyjdzie nigdy - jak dotąd nie wykazujemy szczególnej zmiany na lepsze. Odwołanie do potopu? Ale po potopie wszystko było po staremu - nie był on żadną jakościową odmianą losu ani dla ludzi, ani dla świata. Żadna nadzieja w końcu świata, jeśli potem miałoby być tak samo. Już lepiej pamiętać, że tysiąc lat dla Boga jest jak jeden dzień, bo to odwołuje nas do Jego tajemnicy. Ale czy Ojciec Wcielonego nie powinien mieć więcej zrozumienia dla ludzkiej kruchości? Nasze dni nie są jak tysiąc lat.

Inną odpowiedź daje Apokalipsa. "Ujrzałem pod ołtarzem dusze zabitych dla Słowa Bożego i dla świadectwa, jakie mieli. I głosem donośnym tak zawołały: »Władco święty i prawdziwy! Jak długo jeszcze będziesz zwlekał z wyrokiem i karą za naszą krew na tych, co mieszkają na ziemi?« I dano każdemu z nich białą szatę, i powiedziano im, by jeszcze przez krótki czas odpoczęli, aż dopełni się liczba ich współsług oraz braci, którzy, jak i oni, mają być zabici" (Ap 6, 9-11).

Tutaj głos otrzymali męczennicy, którzy zdają Bogu sprawę z ludzkiej kruchości, z nieprawości, jaką cierpią ludzie. "Jak długo jeszcze?". Jak widać, wolno z Bogiem wejść w spór. A odpowiedź? "Jeszcze krótki czas", aż się dopełni liczba niewinnie mordowanych. Straszna to miara, o której raz jeszcze mówi zakończenie Apokalipsy: "Chwila jest bliska. Kto krzywdzi, niech jeszcze krzywdę wyrządzi, i plugawy niech się jeszcze splugawi, a sprawiedliwy niech jeszcze wypełni sprawiedliwość, a święty niechaj się jeszcze uświęci" (Ap 22, 10-11). Jakby Bóg gotował rosół z tego świata i czekał, aż wyszumią się szumowiny, by je zebrać i wyrzucić, by był klarowny i czysty. Ale co z nami? Czy to nie za wielkie ryzyko? Oba teksty, choć dopełniają się wzajemnie, nie wyczerpują pytań. Oba pozostawiają nas na progu tajemnicy. Oba mówią: "wkrótce", ale wedle jakiej miary?

***

Trzeba sobie jakoś z tym poradzić. Drogi są trzy. Pierwsza to zajęcie się pozostałymi elementami Ewangelii: wystarczająco ich wiele, by obchodzić z daleka temat paruzji. "Przyjdzie, kiedy przyjdzie, my żyjmy porządnie na tym świecie" - usłyszałem od jakiegoś księdza. To sprowadza chrześcijaństwo do moralności. Zbawienie to nowe życie, rozumiane jako odnowa wewnętrzna człowieka, lepsza, bardziej cnotliwa jakość życia. Nadzieja opiera się tutaj na nieśmiertelności duszy, czyli na naturze ludzkiej, a nie na interwencji Boga, który wdziera się w ten świat, by go ostatecznie przemienić.

Druga droga, bardziej spójna, miast cenzurować orędzie Chrystusa, odrzuca całość tego, co w niej nadprzyrodzone. Pozostaje chrześcijaństwo jako wielkoduszny, czcigodny ideał moralny. Żeby to uznać, nie trzeba być chrześcijaninem.

Trzecia droga - i tylko ona wydaje mi się prawdziwie chrześcijańska - to trwać w sprzecznościach. Bez łatwych pocieszeń, bez szukania usprawiedliwienia i ulgi w pięknej liturgii czy szlachetnym życiu. Przyjąć w siebie świadomość sprzeczności i niezgodę na ten świat, które narastają w nas latami, nosić je w sobie i zanosić do Boga z wołaniem "jak długo jeszcze?". To tylko różni apokaliptycznych świadków od "drwiących szyderców".

Odwaga Benedykta XVI chyba nie została dostatecznie zauważona. A odwaga to ogromna: z pokorą przyznać, że my, Kościół, nie umiemy spełnić tego, co jest wolą Ducha Świętego, wyrażoną tak jednoznacznie ("A Duch i Oblubienica mówią: »Przyjdź!«", Ap 22, 17). A jednak, wskazuje Papież, pozostaje nam ułomna droga uczciwego błagania, by choć doczesną ziemię Bóg raczył odnowić. A ponieważ ta nadzieja jest skazana na porażkę, bo nawet w najlepszym z doczesnych światów pozostanie śmierć - tym gorsza, im ten świat lepszy - pewnego dnia będziemy być może na nowo gotowi, by szczerze wołać ze środka sprzeczności wiary Maran?, th?. Na bezradności może wyrosnąć chrześcijańska nadzieja.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2008