Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Aby zrozumieć skalę społecznego tąpnięcia po II wojnie światowej, trzeba więcej niż szokujących statystyk. Ale one także robią wrażenie: w latach 40. ubiegłego wieku ludność Polski zmniejszyła się o przeszło jedną czwartą (populacja Warszawy dobiła do poziomu sprzed Powstania dopiero po trzech dekadach!). Według prof. Krystyny Kersten, po 1945 r. liczba osób z wykształceniem wyższym nie przekraczała 65 tys. Co miesiąc notowano setki morderstw. Jeśli dodamy do tego rzesze przesiedleńców, komunistyczny terror, sowieckich maruderów, szabrowników, weteranów bez szans na pracę i trwającą wojnę między komunistyczną władzą a niepodległościowym podziemiem – ujrzymy obraz kraju, przed którym długa droga do podniesienia się z kolan.
Zaremba pisząc o latach 1944–1947 przez pryzmat strachu, podważa panujący w PRL-u obraz zjednoczonego narodu, „który odbudowuje swoją stolicę”. Prawda jest zupełnie inna: nigdy wcześniej Polska nie była równie podzielona co wtedy, a rzeczywistość, jak to w momentach przełomu, była niezwykle płynna. Pogromy Żydów przeplatały się przecież z potępiającymi je apelami intelektualistów, śmierć z powracającą normalnością. Jak w tej scenie: widząc pierwszy tramwaj na ulicach zrujnowanej Warszawy, kondukt żałobny zatrzymuje się i zaczyna klaskać.
***
Dlaczego mieszkańcy wsi wokół Treblinki bez skrupułów szukali złotych zębów? Dlaczego funkcjonariusza UB, interweniującego podczas bójki na dożynkach, ludność dosłownie ukamienowała? Choć kwestie te często już poruszano (zwłaszcza tę pierwszą), to spotykaliśmy się dotąd zwykle z prostymi odpowiedziami: Polacy mordowali Żydów, bo byli „zaczadzeni” antysemityzmem; nienawidzili ubeków, bo marzyła im się wolna Rzeczpospolita.
Nie negując tych motywów, Zaremba wskazuje na rzecz często umykającą: kontekst. Gdy gospodarz odmawiał pomocy szukającym jedzenia żołnierzom antykomunistycznego podziemia, nie musiała nim kierować niechęć, ale zwykły głód. Nie każdy ukrywający w czasie wojny Żyda bał się przyznać sąsiadom w obawie przed ich nacjonalizmem. Równie często motywem mógł być strach przed rabunkiem, wiążącym się z prostą implikacją: ukrywałeś Żyda, Żydzi mają złoto, więc i ty je masz. Tego kontekstu zabrakło pracom Jana Tomasza Grossa – dlatego książka Zaremby to konieczne dopowiedzenie do „Złotych żniw”.
Zaremba podkreśla co chwila: wojna deprawuje. Chłopi, którzy obserwowali publiczne egzekucje, uczyli się rozwiązywać konflikty z bronią w ręku. Brak państwa poluzował hamulce wielu, nawet inteligencji. Zaremba obwinia tu głównie utrzymujący się długo po 1945 r. stan permanentnej niepewności. Przykładem niech będzie powszechny wtedy szaber. Czy zabieranie mebli z poniemieckich mieszkań do szkoły, otwieranej dla polskich dzieci, to kradzież? Czy przyjeżdżający na tzw. Ziemie Odzyskane prawem zwycięzcy mogli brać wszystko? Ludzie szukali usprawiedliwień dla swych czynów. Przecież nawet w „Czterech pancernych” jest scena, gdy na wieść o szabrowaniu niemieckich zegarów oficer mówi: „Dobrze, niech czas ukradziony przez wojnę oddają”.
***
Ta książka to jedna z najważniejszych pozycji w ostatnich latach, która z taką precyzją i erudycją ukazuje wieloznaczności i procesy prowadzące do patologii okresu powojennego. O ile zbrodnie nadal nazwane są w niej zbrodniami, możemy spojrzeć na świat oczami ludzi, którzy na co dzień stykali się ze śmiercią, bezdomnością, głodem, nędzą.
Ale też nie jest to książka bez wad. Np. Zaremba w dość uproszczony sposób łączy religię z myśleniem magicznym i tradycjonalizmem niewykształconych mas, które w prostej linii prowadzić mają do antysemityzmu. Nie można się też z nim zgodzić, gdy zarzuca Kościołowi, że nie był zbiorowym psychoterapeutą narodu, nie leczył go ze strachu przed „komunistycznym bezbożnictwem”. Historia pokazała, że ów lęk był uprawniony, a katolicyzm stał się główną siłą antytotalitarną w obliczu likwidacji pluralizmu politycznego. Brakuje też w książce szerszych odniesień do sytuacji w całej Europie; samosądy i pogromy nie były przecież specyfiką wyłącznie polską.
Niemniej Zaremba posiada rzadki w rodzimej historiografii dar przecierania szlaków. Uczynił tak, pisząc kiedyś ważną książkę o nacjonalistycznej legitymizacji ustroju komunistycznego – i nie inaczej jest z „Wielką trwogą”. Nie można już pisać o latach 40. bez odwołania się do tej książki. Choć to, co w niej przeczytamy, często burzy spokój, na pewno warto wybrać się z Zarembą w podróż do Polski, która była „jak lej po bombie”.
MARCIN ŁUKASZ MAKOWSKI (ur. 1986 r.) jest historykiem i filozofem, doktorantem PAN. Stale współpracuje z portalami Histmag.org i Onet.pl.
MARCIN ZAREMBA „Wielka trwoga. Polska 1944–1947”, wyd. Znak, Kraków 2012.