Trabantowe imperium kontratakuje

Gdy 13 lat temu Niemiecka Republika Demokratyczna - mizerne, kołtuńskie i otoczone murem drugie państwo niemieckie zniknęło z mapy - nikt nie ronił łez. Ostatnio jednak, całkiem publicznie, fascynacja NRD po raz kolejny wynurzyła się z głębin zapomnienia.

07.09.2003

Czyta się kilka minut

Trzy wydarzenia - dotyczące polityki, sztuki i architektury w NRD - widniały w letnim kalendarzu tegorocznych imprez w Berlinie: muzyczno-polityczny festiwal poświęcony młodzieży w NRD, przypominający o komunistycznym Światowym Festiwalu Młodzieży z 1973 r.; przegląd 40 lat sztuki enerdowskiej prezentowany w Nowej Galerii Narodowej; zwiedzanie na wpół zburzonego Pałacu Republiki, flagowego okrętu architektury honeckerowskiej (bilety są non-stop wysprzedane).

Już dawno Wschód nie był w takiej cenie. Pokoleniowa opowieść “My, dzieci z sowieckiej strefy" (“Zonenkinder") młodej autorki z Lipska, Jany Hensel, stała się bestsellerem. Komercyjna stacja RTL planuje emisję “NRD-show", prowadzonego przez Katarinę Witt, która dla komunistycznych Niemiec zdobywała olimpijskie medale w łyżwiarstwie figurowym. Nie wolno też pominąć filmu “Goodbye, Lenin", który w lutym na Festiwalu w Berlinie wyróżniono Złotym Niedźwiedziem, a zdobywając do tej pory ponad 6 milionów widzów stał się kasowym hitem. Nie śpi też kapitalistyczna gospodarka rynkowa, dla której komunistyczne Niemcy wschodnie stały się prawdziwą żyłą złota. Wszędzie można dostać NRD-T-shirty albo ost-stylowe meble, jak grzyby po deszczu wyrastają knajpki w “enerdowskim klimacie".

“NRD - otwarty, gościnny kraj"

W pierwszy weekend sierpnia, za pieniądze podatników, Federalna Centrala Kształcenia Politycznego zorganizowała imprezę polityczno-muzyczną. Celem akcji było naświetlenie “mitu Światowego Festiwalu Młodzieży" przez szereg dyskusji, pokaz filmów enerdowskich, koncertów grup popowych ze Wschodu i wystaw. Wszystko miało być wolne od “podejrzeń o nostalgię za NRD", jak skwapliwie zaznaczyli organizatorzy. Tytuł brzmiał “Bohaterki, kapele i klasowi bracia". Przygotowano zatem akcję retroaktywną, aby znaleźć odpowiedź na pytanie, czy Światowy Festiwal Młodzieży sprzed 30 lat był “propagandowym show czy też czerwonym Woodstock?".

Co działo się tamtego lata w Berlinie Wschodnim? “Życie pulsuje, flirtuje się, jak gdyby nie było poranka, ulice są pełne młodych ludzi - a NRD jest otwartym, gościnnym krajem" - tak miał wyglądać Festiwal według artykułu, opublikowanego... w tym roku na łamach berlińskiego magazynu “Zitty". I dalej: każdy mógł swobodnie mówić, co myśli. Można było odczuć powiew wolności - przynajmniej przez tydzień. 25 tys. gości z zagranicy uczyniło z zamkniętego, ciasnego Berlina Wschodniego barwne miasto.

Fakt, że w tak różowych - jak dziś - kolorach nie relacjonowano dotąd komunistycznego show sprzed 30 lat, zadziwia i irytuje wielu, którzy musieli przeżyć ten spektakl na własnej skórze. Rzeczywistość w NRD wyglądała bowiem inaczej, także podczas Światowego Festiwalu Młodzieży. Od momentu narodzin tego pomysłu w Moskwie była to już dziesiąta z kolei taka gigantyczna impreza, propagandowy show, ogromna “wioska patiomkinowska". Przy fasadowym liberalizmie władze nic nie pozostawiły przypadkowi. W gronie prominentnych gości znalazły się tak wątpliwe persony, jak lider Palestyńczyków Jaser Arafat czy czarnoskóra komunistka z USA, Angela Davis. Partia decydowała, kto ma prawo przyjechać na festiwal, kto ma prawo na nim wystąpić. Do Berlina nie pojechały te pop-grupy, których teksty ugrzęzły w sicie cenzury. Popularna kapela “Renft-Combo" z Lipska mogła wprawdzie wystąpić w stolicy NRD, jednak krótko po zakończeniu festiwalu grupie zakazano działalności, a muzyków aresztowano, odstawiając ich później do Berlina Zachodniego. Oto cytat z piosenki “Renft-Combo": “Moje życie jest jak Lotto, tyle że krzyżyki stawia funkcjonariusz".

“Chcieliśmy spopularyzować historię NRD" - tłumaczyli organizatorzy tegorocznej imprezy. “Wschodnioniemieckie losy są w niewielkim stopniu obecne zwłaszcza w głowach ludzi na Zachodzie. I właśnie w Berlinie jest dziś możliwość dokonania historycznego remanentu, bez zagrożenia marzycielskim idealizowaniem epoki". W owym remanencie nie powinno zabraknąć również spostrzeżenia, że berliński Alexanderplatz, gdzie przed 30 laty odbywały się najważniejsze masowe mityngi, już wtedy wyposażony był w ukryte kamery, pozwalające służbie bezpieczeństwa wyławiać politycznie niewygodnych uczestników Festiwalu.

Zwiedzanie “zamrażalnika historii"

Drugą nostalgiczną imprezą była “Sztuka w NRD - retrospektywa", jak mało spektakularnie nazwano wystawę obrazów otwartą pod koniec lipca w zaprojektowanej przez słynnego architekta, Miesa van der Rohe, Nowej Galerii Narodowej. 390 dzieł autorstwa 150 artystów miało stanowić reprezentatywny przegląd 40 lat sztuki w NRD. W weekend tuż po otwarciu galeria pękała w szwach.

Już sama kombinacja: sztuka i NRD wydaje się skandalizująca. W 1999 r., w niegdyś enerdowskim Weimarze, wystawcy zdezawuowali wschodnioniemiecką sztukę, przygotowując celowo fatalnie zaprezentowaną zbieraninę dzieł najróżniejszej jakości i proweniencji. Oburzenie miejscowej, o enerdowskich korzeniach, publiki było ogromne. W tym roku w Berlinie nie oburzał się nikt, ponieważ na wystawie nie zobaczymy nawet mikroskopijnego przejawu sztuki na usługach komunistycznej propagandy. Cały ideologiczny złom ku czci socjalizmu usunięto w najciemniejszy kąt muzealnych magazynów. W ten sposób NRD stała się niemalże bez skazy, a zwiedzającym zaoferowano jej gruntownie wyretuszowany obraz. Tłum zwiedzających ciągnie jednak nieprzerwanie do Nowej Galerii Narodowej.

Miejscem manifestowania najnowszej fali nostalgii za NRD, która porwała Niemców ze Wschodu i Zachodu, stał się Pałac Republiki w centrum Berlina. To architektoniczne monstrum uroczyście otwarł w połowie lat 70. Erich Honecker, szef Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec. Lud ochrzcił budynek, ze względu na swe niezliczone światła, “sklepem z lampami Eryka". Pałac zbudowano w miejscu, gdzie stał stary pruski Zamek Miejski, aż do momentu jego niefrasobliwego wysadzenia w powietrze w 1956 r.

Po zjednoczeniu Niemiec z budynku usunięto rakotwórczy azbest i uwolniono go ze szklanej powłoki. Bundestag zdecydował, że w jego miejscu trzeba odbudować dawny Zamek Miejski, nie precyzując jednak kiedy i za czyje pieniądze. Dlatego do niedawna ruina stała w centrum Berlina zupełnie bezużytecznie. Kiedy jednak kilka tygodni temu Pałac Republiki udostępniono zwiedzającym, od razu stał się magnesem, przyciągającym rzesze.

Trwająca niewiele ponad godzinę wycieczka po zniszczonym Pałacu oferuje dosyć dziwaczne widoki: surowy beton, zardzewiałe stalowe belki i migoczące neonowe rury wytwarzają chorobliwą atmosferę. Zbyteczna budowla przypomina zadbaną industrialną ruinę, szkielet dinozaura gigantycznych rozmiarów albo “zamrażalnik historii" - jak entuzjastycznie zauważyła jedna z gazet. Ale jakiej historii? Pałac Honeckera zapewniał niegdyś przestrzeń na wszelkiego rodzaju ludowe rozrywki. Przede wszystkim jednak było to miejsce manifestacji politycznych. Tutaj samowładnie rządząca partia inscenizowała rytualne zjazdy, tu spotykał się fasadowy parlament NRD - Izba Ludowa, by przyjmować uchwały bez głosu sprzeciwu. Przed bramami Pałacu w październiku 1989 r. Michaił Gorbaczow wypowiedział prorocze słowa: “Kto przychodzi za późno, tego ukarze historia". Kilka miesięcy później, w marcu 1990 r., zebrał się w tym budynku pierwszy i jedyny demokratycznie wybrany parlament Niemiec Wschodnich, by zadecydować o rozwiązaniu NRD i połączeniu z Republiką Federalną. Podczas zwiedzania jednak nie usłyszy się o tym słowa.

Słaba empatia, silna nostalgia

Selektywna pamięć zdaje się urastać do rangi niemieckiej cnoty. Wszystkie nieprzyjemne znamiona NRD są wypierane ze świadomości: trzymanie obywateli na krótkiej państwowej smyczy, aż po ingerencję w życie prywatne; Stasi, o której każdy wiedział, a której nikt nie widział; mur, którego ze Wschodu nie można było nawet fotografować, a za próbę jego pokonania wielu uciekinierów zapłaciło życiem. To wszystko jest niemal nieobecne w falii nostalgii za minioną epoką. “Do dziś ofiary komunistycznej dyktatury walczą o odszkodowania, tymczasem byli funkcjonariusze otrzymują dodatki emerytalne. Empatia dla represjonowanych jest słabo wykształcona. Uczucie, że coś odeszło już na zawsze, jest silniejsze" - napisał berliński “Tagesspiegel".

Są jednak i jaśniejsze punkty: Claudia Rusch przedstawiła w książce “Moja wolna niemiecka młodość" absolutnie miażdący dla NRD obraz. Jej opowieść przedstawia dziwaczne spotkania dziecka z władzą państwową czy tęsknotę za wolnością na widok ogromnych promów płynących do Szwecji. Ta książka nie jest kolejną pozycją literatury wspomnieniowej czy rozrachunkowej albo próbą spóźnionego oporu. Nie jest też jednak pławieniem się w “ostalgii dzieci z sowieckiej strefy".

Przełożył Marek Zając

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2003