To samo, tylko trochę inaczej

Wiktor Janukowycz wcale nie musiał wygrać tych wyborów. To "pomarańczowi" zrobili wszystko, aby je przegrać.

09.02.2010

Czyta się kilka minut

Ukraińcy w poniedziałek rano, 8 lutego, nie obudzili się w innej Ukrainie. Oczywiście, to dziwne uczucie: patrzeć na Wiktora Janukowycza jako na zwycięzcę demokratycznych wyborów prezydenckich. Pięć lat temu, po zwycięstwie Pomarańczowej Rewolucji, wydawało się to nie do pomyślenia. Tym bardziej że na Janukowycza zagłosowało teraz prawie tylu samo wyborców co pięć lat temu.

A więc, mimo wszystkich błędów ostatnich lat popełnionych przez obóz "pomarańczowych", Janukowycz nie był w stanie pozyskiwać nowych zwolenników. To oznacza z kolei, że nie tyle on wygrał te wybory, co przegrała je "pomarańczowa Ukraina", tudzież jej resztki.

Na własne życzenie. O sporach między Julią Tymoszenko (której dobry wynik wyborczy to skądinąd jej sukces) a Wiktorem Juszczenką już chyba napisano wszystko. W ostatnich miesiącach Juszczenko nie tyle zajmował się zdobywaniem zwolenników, co obrzydzaniem wszystkim osoby pani premier. Ze swoim kilkuprocentowym poparciem nie mógł jej wiele pomóc (choć przy tak małej różnicy, jaką prowadzi Janukowycz, być może mógłby przeważyć szalę), ale z pewnością mógł jej zaszkodzić. I to robił z godnym podziwu zapamiętaniem.

W 2004 r. ona pomogła mu zostać prezydentem, powinien jej się odwdzięczyć - tak często komentowali zachowanie Juszczenki zniesmaczeni zwolennicy Tymoszenko. I z tym niesmakiem zostali.

Nuda, czyli sukces

Twierdzenia, popularne zwłaszcza w Polsce, o Ukrainie podzielonej na zachodnią i wschodnią, o prorosyjskości Partii Regionów Janukowycza oraz o europejskiej orientacji Bloku Julii Tymoszenko są uproszczeniem. Jednak wybory pokazały, że wschodnia Ukraina oraz Krym oddały głos na Janukowycza. Julia Tymoszenko zdobyła najwięcej głosów na zachodzie i w centrum kraju oraz w obłasti kijowskiej. Rzut oka na mapę Ukrainy z podziałem na poparcie dla obojga pokazuje więc, że ostatnie pięć lat nie pomogło w zjednoczeniu kraju.

Każdy, kto zajmuje się Ukrainą, liczy, że wydarzenia polityczne w tym państwie będą budzić emocje, tak jak było podczas Pomarańczowej Rewolucji. Tymczasem niedzielne wybory prezydenckie były po prostu nudne - jak w normalnej demokracji. Na kijowskich ulicach, w restauracjach i pubach widać, że ludzie są już zmęczeni polityką. Wielu nie poszło głosować. Wielu wierzy w spiski i fałszerstwa: "Za nas już i tak wybrali" - można usłyszeć.

Na Ukrainie przez minione pięć lat toczyła się nieustanna kampania wyborcza, co jakiś czas wybuchały głośne skandale polityczne z udziałem bohaterów Pomarańczowej Rewolucji (oskarżenie o korupcję, nepotyzm, podkupywanie sobie polityków przez konkurujące obozy). W polityce brakuje świeżych twarzy. Kimś takim był Sierhij Tyhipko, który w pierwszej turze głosowania uplasował się na trzecim miejscu. Ludzie może nie tak wiele wiedzieli o tym biznesmenie, który majątek zbił w branży bankowości. Ale był kimś nowym, dlatego na niego głosowali.

Podczas niedzielnego wieczoru w sztabach wyborczych Julii Tymoszenko i Wiktora Janukowycza zgromadzili się zagraniczni korespondenci i politycy (wśród polskich gości zaproszonych przez sztab Janukowycza był m.in. Andrzej Lepper).

Znów powiało nudą, ale właśnie te nudne wybory są największym osiągnięciem Ukrainy. Pomarańczowa Rewolucja wybuchła, ponieważ miały miejsce ordynarne fałszerstwa. Dziś nie fałszuje się wyborów na taką skalę, głosy są liczone uczciwiej. Jednak nie można się łudzić, że wybory wyglądają jak w zachodnich demokracjach.

Polityka na Ukrainie to biznes: głosy wciąż się kupuje. Ukraińcy to naród, który chyba jak żaden inny potrafi kombinować. Na wschodzie kraju (w mateczniku Janukowycza) wyborcy oddawali głosy w domach - z takiej możliwości skorzystało wielu. Niewykluczone, że gdy głos został oddany na "odpowiedniego" kandydata, do kieszeni wyborcy trafiała odpowiednia suma. A Ukrainka mieszkająca w Kijowie tłumaczyła nam, jak zagłosuje dwa razy na Tymoszenko: pierwszy raz w miejscowości, gdzie się urodziła (tam wszyscy się znają i jej kartę do głosowania odbierze brat; postawi krzyżyk, gdzie trzeba), a drugi raz w Kijowie, gdzie głos odda już sama.

Podobnie, w kategoriach biznesowych, działają media. To fakt, po Pomarańczowej Rewolucji zniknęła cenzura. Ale większość dziennikarzy "siedzi u kogoś w kieszeni". Za zaproszenie gościa do studia, za robienie politykom PR-u - otrzymują pieniądze.

Na Majdan? Chyba że na kawę

W przedwyborczych analizach często pojawiały się spekulacje, czy w przypadku przegranej Tymoszenko Ukrainę czekają jakieś wstrząsy. Sugerowała to zresztą ona sama, mówiąc, że jeśli Janukowycz dopuści się fałszerstw, ona wyciągnie ludzi na ulice - zrobi "drugi Majdan". Te zapowiedzi brzmiały poważnie, zwłaszcza gdyby różnica głosów była niewielka - Tymoszenko jest znana z determinacji.

Dlaczego więc Kijów przyjął wyniki tak spokojnie, wręcz apatycznie?

Nic dwa razy się nie zdarza - można powiedzieć za poetką. Ale przyczyn było więcej: pięć lat temu to Juszczenko, a nie Janukowycz prowadził w pierwszej turze, a jego wynik był znacznie lepszy niż wynik Tymoszenko po pierwszej turze. Teraz ostatecznie różnica w oddanych głosach rzeczywiście okazała się niewielka, ale sztab Tymoszenko najwyraźniej zrezygnował z pełnej konfrontacji. Być może również dlatego, że nie wszystkie głosy na Tymoszenko były oddane uczciwie. Ukraińskie organizacje obserwujące wybory, a także międzynarodowe misje, choć dostrzegły nieprawidłowości, uznały przebieg głosowania za mniej więcej zgodny ze standardami. To był sygnał dla Tymoszenko, że nie może liczyć na wsparcie z zagranicy. Tym razem nigdzie nie ma woli, by mediować czy sadzać Ukraińców za okrągłym stołem. W innym przypadku międzynarodowe misje byłyby mniej wyrozumiałe.

Ale najważniejsze, że Tymoszenko zrozumiała, iż jej nawoływań może nikt nie posłuchać. Kijów przed, w trakcie i zaraz po wyborach był bardzo spokojny. Na Majdanie powiewały flagi reklamujące kawę. Zwolennicy Janukowycza zebrali się przy gmachu komisji wyborczej: kilka tysięcy "niebieskich" zwiezionych z innych regionów kraju. Nawet obecni w Kijowie zagraniczni korespondenci mówili: niech wygra ktokolwiek, byle z taką przewagą, że nie będzie szans na podważenie wyników. Chciano odfajkować głosowanie i odesłać do redakcji komentarze, które do następnego dnia nie stracą aktualności - i wracać do domów.

Regiony na salonach

Co oznacza wybór Janukowycza na prezydenta? Wszyscy podkreślają, że dziś ma inne znaczenie, niż gdyby wygrał on pięć lat temu. Sztab ludzi starał się, aby był on bardziej proeuropejski i okrzesany. Jednak piętna wyborczych fałszerstw sprzed pięciu lat, które na nim ciążą, nie da się zmyć. A lapsusy, z których śmieje się cały kraj, wciąż mu się zdarzają. Podczas jednej z poprzednich kampanii mylił nazwisko poetki Anny Achmatowej, nazywając ją Achmetową - od nazwiska sponsora Partii Regionów, Rinata Achmetowa. Teraz uznał Antona Czechowa za także ukraińskiego poetę. Ukraińskie feministki przypominały podczas kampanii, że ciąży na nim oskarżenie o gwałt i kradzieże. Przeszłość Wiktora Fiodorowicza jest po prostu mroczna; ma ksywę "Bandukowycz". Z drugiej strony, Ukraińcy pamiętają, że za jego premierowania Ukraina cieszyła się najszybszym wzrostem PKB, a kurs hrywny był znacznie lepszy.

Czy taki człowiek będzie potrafił prowadzić dialog z Unią Europejską? To zależy od doradców, którymi się otoczy; to oni muszą wyrabiać sobie znajomości na europejskich salonach.

Podczas wieczoru wyborczego Janukowycz wystąpił po rosyjsku (ukraińskiego używa rzadko, uczył się go naprędce), angielskiego nie zna wcale. W wyborczych deklaracjach mówił o zbliżeniu z Zachodem i to wcale nie musiały być czcze obietnice. Klany z Donbasu, które dają mu poparcie, interesy prowadzą także w krajach Unii, ich przedstawiciele wiele energii poświęcili, aby rosyjski biznes i rosyjskie państwo nie położyły łap na kluczowych ukraińskich przedsiębiorstwach (choć ostatnio udało im się kupić ważne przedsiębiorstwa). To zbliżenie z Zachodem jest im więc potrzebne. Ale na poważne proeuropejskie reformy nie ma co liczyć.

Pragmatyzm Janukowycza połączony z kompletną bezideowością sprawi, że poza licznymi deklaracjami i gestami pod adresem Moskwy nie należy spodziewać się dramatycznego zwrotu w zagranicznej polityce Ukrainy. Margines swobody zresztą Wiktor Janukowycz ma spory: wyznacza go choćby Białoruś Aleksandra Łukaszenki czy Azerbejdżan Ilhama Alijewa, które razem z Ukrainą biorą udział w unijnym Partnerstwie Wschodnim.

ANDRZEJ BRZEZIECKI i MAŁGORZATA NOCUŃ kierują dwumiesięcznikiem "Nowa Europa Wschodnia" (www.new.org.pl). Stale współpracują z "Tygodnikiem Powszechnym".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2010