Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tematem tegorocznego spotkania stało się nader odważne pytanie: „Dlaczego pozostaję w Kościele?”.
Czy można praktykującemu katolikowi w ogóle je zadawać?” – pomyślałam z wewnętrznym oburzeniem. I zaraz pojawiła się seria prostych odpowiedzi: tu jestem ochrzczona, to jest moja droga do zbawienia, z domu się nie ucieka, matki się nie zostawia itd.
Jednak kolejne konferencje rekolekcyjne i wypowiedzi pozostałych uczestników przekonywały mnie do potrzeby dokonania refleksji na temat mojego bycia w Kościele.
Kocham, to zostaję. Ta odpowiedź wyjaśnia jednak niewiele. Skoro można pozostać w Kościele albo od niego odejść, to oznacza, że miłość do Kościoła nie jest miłością „naturalną” – podobną do miłości rodzica wobec dziecka czy dziecka wobec rodzica. W to ścisłe pokrewieństwo jest przecież wpisana miłość i przywiązanie. Nie poddają się one jednak (w normalnych sytuacjach) dylematom, dlaczego nie porzucasz dziecka, czy dlaczego jesteś związany z matką. Miłość do Kościoła jest więc raczej miłością oblubieńczą – miłością wobec Wybranego, i to wybranego tak dalece, że staje się mój. A mój to ten, z którym się utożsamiam, za którego biorę odpowiedzialność, którego kocham pomimo…
Wybór ten nie ma charakteru definitywnego. Nieustannie wymaga on potwierdzenia. Poszukiwanie argumentów „za” stwarza pułapkę utworzenia swego rodzaju listy korzyści, a po stronie samego Kościoła jawi się jako pokusa przedstawienia „atrakcyjnej oferty”.
Dla mnie Kościół pozostaje nie do zastąpienia w roli szafarza sakramentów. Nawet teraz, gdy z pewnych powodów nie mam do nich dostępu, obcowanie z Eucharystią w Jej adoracji jest dla mnie istotnym wsparciem. Kościół to także wspólnota. Niestety wspólnota, która czasem zawodzi, a przyznanie się do innych jej członków wymaga sporej pokory. Ostatecznie jednak to ta grupa ludzi, która modli się do mojego Boga. Wśród nich są współcześni święci – świadkowie Ewangelii. Przywracają wiarę w to, że mimo opresyjnej w wielu obszarach instytucji Duch Święty w Kościele działa.
Nie chodzi jednak tylko o samo bycie w Kościele. Winno ono mieć jakąś wartość. Jakie miejsce ma więc w Kościele osoba, która na niedzielnej Mszy św. siada w szóstej ławce i odpowiada na wezwania kapłana? Dla mnie powołanie do bycia w Kościele nie oznacza aktywności parafialnej (choć i taka się zdarza). Jestem w Kościele powszechnym w tym świecie, w którym żyję. Moim zadaniem jest więc żyć jak świadek Ewangelii – porządnie ze względu na Chrystusa. Czasem przyznanie się do „obciachowego” Kościoła katolickiego może narazić mnie na śmieszność, ale trudno – to mój Kościół.
Dziękuję Ojcu Rekolekcjoniście i wszystkim uczestnikom rekolekcji Klubów „Tygodnika Powszechnego”, a przede wszystkim Duchowi Świętemu za zadanie tego odważnego pytania i pomoc w poszukiwaniu odpowiedzi.