Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
---ramka 312197|prawo|---TYGODNIK POWSZECHNY: - Stałe motywy Pana filmów to osaczony przez świat zewnętrzny, słaby i przegrywający bohater, wszechobecna przemoc i zniszczenie. Czy taka jest właśnie Pańska wizja świata?
Shinya Tsukamoto: - Słaby, otoczony przez wrogie mu miasto bohater to nie tyle świat, który widzę lub który sobie wyobrażam, co rzeczywistość mieszkańców Tokio, często przytłoczonych przez to miasto. Sposób, w jaki ci ludzie starają się walczyć z otoczeniem, to projekcja mojej wyobraźni; pokazuję, co moim zdaniem człowiek powinien robić, by przywrócić świadomość swojego istnienia - także świadomość swojego ciała.
- Japońskie społeczeństwo jest masą, w której nikt nie chce się wyróżniać. Pana bohaterowie są indywidualistami, alienują się, mają problem z tożsamością - w “Tetsuo" dwaj “niepełni" rywalizujący ze sobą mężczyźni dopiero po połączeniu w jeden mechaniczny twór stają się kimś “pełnym". Jak Pan ocenia współczesne społeczeństwo swego kraju?
- W każdym z moich filmów bohater wychodzi ze świata zbiorowości, od przekonania dominującego w Japonii, że najpierw liczy się grupa, a dopiero później indywidualność. Również “Tetsuo" na początku filmu jest takim właśnie człowiekiem - jednym z wielu. Dążenie do indywidualności budzi się w nim, gdy próbuje wyjść przed szereg.
Życie w społeczeństwie japońskim nie jest łatwe - równowaga między technologią, jaka nas otacza, a człowiekiem jest zachwiana. Japończycy nie nadążają za nowoczesnością i niekoniecznie dobrze się z tym czują.
- Ważnym elementem, szczególnie w ostatnim filmie “Rokugatsu-no hebi" (“Czerwcowy wąż"), jest u Pana erotyka, najczęściej nieszczęśliwie naznaczona: trójkąty miłosne, destrukcyjny wpływ kobiety na mężczyzn, nieudany związek. Mówił Pan o przekraczaniu różnic między ciałem kobiety i mężczyzny. Czy udana, “normalna" miłość kobiety i mężczyzny jest niemożliwa?
- Nie wydaje mi się, żeby niemożliwy był udany związek damsko-męski. Największym problemem jest proces, który ma do niego doprowadzić - trudny i wymagający wysiłku. Tak to wygląda w “Rokugatsu-no hebi", gdzie dotarcie pary głównych bohaterów do ostatniej sceny, w której się kochają, dla obydwojga nie jest najłatwiejszy.
Co zaś do przekraczania granic płci - ja sam bardzo lubię akty, np. autorstwa Helmuta Newtona czy Roberta Mapplethorpe’a. Często mówi się, że wartość handlową mają tylko akty kobiece. Uważam, że piękne jest zarówno ciało kobiece, jak i męskie i że akty obu płci zasługują, by je pokazywać i oglądać. Chciałbym kiedyś zrobić film, w którym będę mógł w takim znaczeniu przekroczyć różnice między ciałem męskim i kobiecym.
- O “Rokugatsu-no hebi" powiedział Pan, że jest “ostatecznym osiągnięciem celu". Co to znaczy?
- Ten film chciałem nakręcić już 20 lat temu. Jego realizacja była przekładana, powstawały inne filmy i “po drodze" tworzyły różne elementy, które ostatecznie znalazły dla siebie miejsce w “Czerwcowym wężu". Z tego punktu widzenia jest on zakończeniem pewnego etapu w mojej twórczości. Mogę odtąd wyrażać się zupełnie swobodnie, nie myśląc, że jest jeszcze coś, co powinno było powstać, a czego dotąd nie ma.
- Jaki zatem będzie Pana następny projekt? Słyszeliśmy o kolejnej części “Tetsuo", tym razem rozgrywającej się w Ameryce...
- “Testuo" powstał jako film eksperymentalny, rodzaj doświadczenia na własne potrzeby. Zapewne także dlatego był to film interesujący. Często dostaję propozycje ze Stanów, jednak nakręcenie trzeciej części we współpracy z Amerykanami niekoniecznie musi przynieść pożądany efekt. Myślę o “Tetsuo w Ameryce", ale chciałbym, by było to kino niezależne. Teraz chcę nakręcić film, który będzie dotyczył związku człowieka i miasta - ma to być opowieść o studencie medycyny, który w czasie zajęć z anatomii będzie miał okazję zastanowić się nad ludzkim ciałem i psychiką.
- Pana filmy są robione przy pomocy różnych technik, stylistyk. Jakie są Pana zdaniem najważniejsze cechy Pańskiego języka filmowego w tej chwili?
- Kiedyś tworząc filmy wychodziłem od obrazu. Teraz zaczynam od opowieści i zastanawiam się, jaki obraz do tej opowieści powinien powstać - to chyba najważniejsza zmiana.
- Często mówi się o Panu jako przedstawicielu kina cyberpunkowego lub postmodernistycznego. Czy uważa Pan się za twórcę cyberpunkowego?
- Z pewnością “Tetsuo" i moje pierwsze filmy lokalizowały mnie w tym gatunku. Ale we wszystkich moich filmach pojawiały się elementy, które przypisywały moją twórczość do tego nurtu. Chciałbym jednak powiedzieć wyraźnie, że nie zamierzam w nieskończoność być identyfikowany jako reżyser cyberpunku.
- Na festiwalu w Cieszynie, w tym samym kinie co Pana filmy, pokazano cztery dzieła Yasujiro Ozu, którego setna rocznica urodzin mija w tym roku. Jaki jest Pana stosunek do jego twórczości? Jacy reżyserzy są dla Pana inspiracją?
- Na pewno bardzo wielu młodych reżyserów japońskich znajduje się pod mocnym wpływem Ozu. Na mnie większy wpływ wywarł raczej Kurosawa, u którego dzieje się więcej i szybciej. Oczywiście widziałem kilka filmów Ozu - tym, co w nich bardzo cenię, jest umiejętność wyraźnego powiedzenia, o co chodzi. Jeśli chodzi o inspirację, to spośród japońskich twórców poza Kurosawą mógłbym wymienić Kumashiro Tatsumi i starsze filmy Imamury Shohei, zaś z reżyserów światowych chociażby Ridleya Scotta, Davida Cronenberga czy Martina Scorsese, którego bardzo lubię.
- Jeden z Pana filmów powstał na podstawie popularnej mangi, w innym sporo jest odniesień do “Kwaidan - opowieści o duchach". Jakie motywy czerpie Pan z tradycyjnej kultury japońskiej? Czy ma Pan w niej jakieś ulubione elementy?
- Oczywiście podziwiam wiele elementów tej kultury, natomiast nie wydaje mi się, bym wykorzystywał je w swojej twórczości. Akcja “Sôseiji" dzieje się w okresie Meiji i do zdjęć wykorzystaliśmy stare budynki z tego okresu znajdujące się w prefekturze Tochii. Gdy tylko zobaczyłem te stare budowle, powiedziałem do siebie: “jakieýone są piękne!". Ale chyba nie ma niczego takiego w tradycyjnej kulturze, o czym mógłbym zdecydowanie powiedzieć, że to właśnie lubię. Kiedyś dawno temu widziałem przedstawienie teatru nô w jego dzisiejszym wydaniu - przy świetle elektrycznym. To raczej nie to samo, co przedstawienie nô grane przy świetle pochodni. Teraz myślę, że już najwyższa pora, by obejrzeć przedstawienie kabuki.