Teraz ty

Proza Mentzla jest z rozmysłem w sposób nowoczesny staroświecka, jakby sterne’owska. To tekst, który bawi się sam sobą, sam siebie imituje, siebie wykpiwa. Również adoruje. Wszystko da się znieść, gdy stanie się przedmiotem opowieści.

12.06.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Powieść Zbigniewa Mentzla anonsowana jest jako “historia pewnego przebudzenia". Ciekawe, że anonsowana jest tak na okładce książki, ale już nie w podtytule. Gorliwość wydawcy, a może autora, zaniepokojonego, że książka może być czytana w jakimś innym aniżeli w tym najważniejszym dla niej porządku znaczeń? I zarazem zawstydzonego, że nazbyt skwapliwie podsuwa trop, którym winien podążyć czytelnik?

Odpowiedź na pytanie o strategię autora, albo może raczej wydawcy, jest w tym wszystkim sprawą drugorzędną, jednak ta przemyślność psuje mi nieco przyjemność lektury znakomicie napisanej i aluzyjnej książki. Jej siła leży również w sekrecie, który w końcu zdradza czytelnikowi. Dlatego nie zapytam, do czegóż to budzi się bohater tej powieści i jaka to nowa wiedza staje się jego udziałem owego szczególnego, bezchmurnego i mroźnego dnia 17 stycznia 1999 roku. I dlaczego ten dzień zapamięta, jak powie, “lepiej niż wszystkie inne dni, jakie do tej pory przeżyłem".

Skądinąd sprawa i tak tu wyjdzie pewnie na jaw, bo też tajemnica, którą bohater poznał, a i do której nas w końcu dopuścił, jest czymś, bez czego trudno dzień dobrze przeżyć, choć na co dzień właśnie o tym przychodzi nam łatwo zapomnieć.

***

Zacznę od tego, że to historia wyzwolenia, historia przebudzenia się pisarza. Oto dzień, w którym rodzi się artysta i w którym umiera jego udręczone do tej pory ego; dzień, w którym staje się wolny ktoś, kto żył w nieustannym poczuciu winy i niespełnienia. Ten jeden dzień z życia narratora i zarazem bohatera powieści wypełniają zwykłe rytuały: budzi się i rozpamiętuje swój dziwny sen, krząta się jak co dzień i snuje przy tym wspomnienia. Głównym punktem dnia jest podwiezienie osiemdziesięciodwuletniego ojca z tortami i ciastkami do jego pracy: apteki przy miejskim szpitalu zakaźnym, gdzie będzie obchodzony ojca jubileusz. Potem dość nieoczekiwanie jeszcze jedna podróż, na grób matki, z kwiatami, które zostają po uroczystości.

Wielką zaletą tej powieści jest to, że daje się ona czytać w różnych dopełniających się porządkach, a każdy pracuje na rzecz pozostałych. Jest ona wspaniałym i pełnym anegdot portretem autora (dużo tu tropów autobiograficznych), wglądem w życie warszawskiego inteligenta w PRL, ale i w Polsce dziesięć lat po upadku komunizmu. Ci, którzy narzekają na brak zmysłu realizmu w prozie dzisiaj pisanej, tym razem będą usatysfakcjonowani. Jest także tyleż tragikomiczną, co wzniosłą wersją opisanego przez starego doktora Freuda “rodzinnego romansu", który naznacza na całe życie.

Portret ojca z jego nerwicą natręctw, kogoś, kto “zawsze szykuje się tylko na najgorsze", kto swoje najlepsze chwile przeżył w oflagu, by potem wegetować z opinią życiowego nieudacznika u boku wiecznie niezadowolonej żony, i portret matki, kobiety, która w młodości straciła swoją wielką miłość, a reszta życia była dla niej “nieskończonym bezmiarem wstydu" i upokorzeń, należą do najlepszych w literaturze lat ostatnich. Scena z matką recytującą manifestacyjnie Baudelaire’a pod drzwiami lokatorki-chamki narzuconej rodzinie Hintzów przez urząd kwaterunkowy, i następstwa tej desperackiej akcji, mogłaby być sceną z “Tanga" Mrożka.

Równie znakomity jest portret narratora i zarazem bohatera “Wszystkich języków świata". W dzieciństwie jest stworzeniem prawdziwie tragicznym: matka przelewa na niego wszystkie niespełnione ambicje, chłopiec pobiera więc lekcje gry na pianinie, startuje w konkursach recytatorskich, uczy się obcych języków (któż z nas tego nie pamięta: miały otworzyć nam okno na świat! Pomóc wyrwać się z gnuśnej i szarej rzeczywistości, w której nasi rodzice ślęczeli wieczorami nad pracami zleconymi, próbując związać koniec z końcem). A przede wszystkim powinien “nie być swoim ojcem, powinien być kimś, kimś znanym, podziwianym".

Udręczony jest więc poczuciem winy: ma trzydzieści lat, potem czterdzieści sześć, i ciągle nie zrobił kariery (nie udało mu się wystąpić “nawet w polskiej telewizji"). Chociaż - jak powiada - uczył się długo niemieckiego, angielskiego, francuskiego - nie licząc rosyjskiego, którego w szkole powinien był uczyć się obowiązkowo - żadnym z tych języków ciągle jeszcze nie potrafi mówić. Lata mijają w oczekiwaniu, że jego życie “nabierze wreszcie głębszego znaczenia", którego dotychczas wydawało mu się pozbawione, że opadną mu wreszcie łuski z oczu, że rozsunie się przed nim “kurtyna świata", a przede wszystkim, że wyjdzie z niemoty, która go obezwładnia i nie pozwala zaistnieć do tego, do czego, jak mu się zdaje, jest przeznaczony.

Jest człowiekiem niewolnym od pisarskich ambicji i ma już za sobą rozmaite sukcesy literackie, ale wyczekiwana powieść jest ciągle przed nim. Słyszy wołanie świata, ale nie potrafi nań odpowiedzieć. To jego zmora i o tym właśnie opowiada jego dziwny sen. Widzi w nim uformowane w żywą piramidę “niezliczone mnóstwo ludzkich języków wydartych żywym lub umarłym... Języków, które ani na moment nie zastygały bez ruchu, tylko nieustannie poruszały się w gorączkowych paroksyzmach, jakby cała okrutnie okaleczona ludzkość, jakby cały świat - ten świat - wzywał pomocy?... pytał o coś?... przeklinał?... modlił się?... błagał o zmiłowanie?".

On sam jest dzieckiem świata pomieszanych języków. Nie dość że, mimo usilnych starań, wciąż nie mówi obcymi językami, to i język macierzysty ciągle nie jest mu posłuszny. Kondycja “gadatliwego niemowy" to przecież i jego własna kondycja, z której zdaje nam sprawę. Ale powieść Mentzla opowiada o cudzie języka odzyskanego. Narrator chciałby mówić językami ludzi i aniołów. Ba, nie on pierwszy przecież! Ale owo prastare marzenie ludzkości to grzeszna uzurpacja. W zamian więc zyskuje tylko jedną umiejętność, ale za to wielką. Zaczyna mówić wolny od krępującej go niemoty. “Mówiłem językiem ojczystym, a jednak..., jednak jakbym mówił wszystkimi językami świata".

***

Jakaż to tajemnica stała się nagle jego udziałem? Nietrudno odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Wiemy, jaki to dar ważniejszy jest od wszystkich innych, dar, którym zostali obdarzeni ci, którym dana została zdolność “mówienia językami" właśnie. Więc narratorowi powieści Mentzla udało się wreszcie wejść w posiadanie cząstki tego daru, ale za to wystarczającej cząstki. Motto, którym autor opatrzył swoją powieść, mówi o tym aż nadto wyraźnie: “Życie i śmierć są w mocy języka. Kto go umiłuje, spożyje owoc jego" - powiada Księga Przypowieści. Ale zaletą powieści Mentzla jest nie tyle wiedza, którą nam zdradza (bo nie jest to wiedza sekretna, choć może zapominana), ile wykład owej wiedzy.

W popołudniowej drzemce, w jaką bohater zapada po przeżyciach tego kluczowego dnia, objawia mu się, czym będzie wytęskniona książka, książka, której nigdy nie napisał: wykładnią jego dziwnego snu o językach. Ale przecież - i na tym polega zaleta tej książki - poznajemy ją z wolna, ale już od pierwszych akapitów powieści. Sam sekret odsłonięty zostanie mimochodem. Jest zdaniem podkreślonym kiedyś przez matkę narratora w artykule wyciętym ze starego zagranicznego tygodnika ilustrowanego. Przeczytane słowa uruchamiają sparaliżowany talent, niczym zablokowany mechanizm starego zegarka. Wracają echem w milczeniu matki w nagraniu na sekretarce.

Nie zdradzę ich, by nie psuć do końca przyjemności lektury. Dopowiem tylko, że ta sekretna prawda jest zarazem prawdą samej literatury. To ona wprawia w ruch język. Język, który chce być językiem czułej solidarności z tym, co poddane władzy czasu, więc śmierci. To owa wspólna dla literatury i życia prawda każe szukać wyrazu dla tego, co umyka przedstawieniu, ona każe szukać wyrazu dla tego, czego nie ma, co jest już tylko doświadczeniem straty. Gdybyśmy mieli dostęp do tego tu i teraz, po cóż mielibyśmy o tym pisać? Cieszylibyśmy się żywą obecnością. Jak kiedyś!

Gdyby nasi bliscy nie umierali, gdyby rzeczy nie znikały, gdyby sprawy nie przepadały w zapomnieniu, a nasze emocje zawsze były tak żywe, jak wtedy, gdy serce waliło ze szczęścia, gdybyśmy ciągle widzieli jasno w zachwyceniu... Po cóż mielibyśmy zajmować się odtwarzaniem tego, co jest? Ale jest tak, że już było i zostaje nam wiele do zrobienia, choć zawsze z poczuciem, że spóźniamy się na wyczekiwane spotkanie, pociąg odjechał, kości zostały rzucone, mleko rozlane.

“Co tu ubierać w słowa! Czas przemija, jakże chyżo! Kiedy piszę to, z jakimże pośpiechem ten czas ściga pióro, którym wodzę te litery. Jego dni, godziny, Heddy Lamarr, kochanie - bezcenniejsze niż perły wokół twej szyi, przelatują nad naszymi głowami jak nikłe obłoki pędzone wiatrem, by już nigdy więcej nie nawrócić. Wszystko tak goni, przegania się - kiedy kręcisz w palcach swój loczek, widzisz!, siwieje... Niech Bóg się zlituje nad nami obojgiem".

Tych ostatnich zdań nie wystukał na swej starej maszynie firmy Rheinmetall autor “Wszystkich języków świata". Napisał je przed z górą trzystu laty pan Laurence Sterne. Przywołuję je nie tylko dlatego, że zdają sprawę z ciągle wspólnych emocji. Dlatego również, że proza Mentzla jest z rozmysłem w sposób nowoczesny staroświecka, jakby sterne’owska właśnie (a tamta była w swoim czasie bardzo nowatorska i odnowicielska). To tekst, który bawi się sam sobą, sam siebie imituje, siebie wykpiwa. Nie tylko! Również adoruje. Wszystko da się znieść, gdy stanie się przedmiotem opowieści. Wiele też da się wyjaśnić.

Ważna jest więc opowieść, a opowieść to błądzenie, od dygresji do dygresji. Życie jest tak przygodne, że nadmierne pokładanie ufności w myśleniu w kategoriach przyczyny i skutku jest mało usprawiedliwione i grozi nudną pedanterią. Narrator Mentzla raz po raz wędruje od dygresji do dygresji. Jak każdy inteligentny autor uważa akcję za rzecz drugorzędną. Liczy się dla niego nie tylko to, co posuwa akcję do przodu, ale i to, co ją opóźnia; powtórzenia, refreny.

Zwłaszcza one są ważne. I jest ich tutaj bardzo dużo: powtarzają się sytuacje i określenia, powracają jako figury mowy narratora, jako charakterystyki postaci i jako pointy. Ironizują narrację, ale i potęgują doznanie przedstawionej rzeczywistości, a nawet uwznioślają ją. Przedstawiony przez narratora porządek życia zdaje się tyleż prowizoryczny i przypadkowy, co wszędobylski i konieczny; jest komiczny (jak komiczna wydawać się może mowa jąkały czy kogoś cierpiącego na nerwicę natręctw), ale zarazem jedyny właściwy. To “jąkanie się" staje się refrenicznym skandowaniem bytu. Co komiczne, zmienia się w patetyczne. Powtórzenie jest i tutaj figurą prawdziwego doświadczania rzeczywistości. Teraz jego, narratora, kolej. Teraz on opowiada, a opowiadając niesie swoich umarłych, ocala swój świat od niepamięci. I robi to w taki sposób, że jego opowieść jest nie tylko znakomita literacko, ale i wzruszająca.

Jeśli wszelka harmonia rodzi się - jak powiadają uczeni w piśmie - ze szczęśliwego błędu, to, co jest tym szczęśliwym błędem w prozie Mentzla? (Wiadomo: nikt nie jest doskonały.) Może jeszcze jeden sekret, który nam tu autor dyskretnie sufluje. Jeszcze jeden trop. Intymny i dziś ryzykowny. Ale nie wykluczam, że co sprawiać może wrażenie owego nadmiaru, jest celowym zabiegiem, asekuracją, mającą podsunąć nam myśl, że nie wszystkie sekrety zostały tu odsłonięte. I dobrze. Jak powiada Ewangelista, nie zostało jeszcze powiedziane, czym jesteśmy.

Zbigniew Mentzel, “Wszystkie języki świata", Kraków 2005, Wydawnictwo Znak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2005