Taniec włosów

Zbrodnia istniała od początku dziejów. Znamy jej biblijne źródło: to zazdrość, fatalna siostra namiętności. Pytanie tylko, jak zbrodnię pokazać, jak o niej opowiedzieć.

11.07.2004

Czyta się kilka minut

“Salome" Ryszarda Straussa miała premierę prawie sto lat temu. Libretto, według uznanej wówczas za skandaliczną tragedii Oskara Wilde’a, traktuje o zgubnych namiętnościach, które muszą prowadzić do zbrodni. Rzecz tyczy też rodziny (to nic, że królewskiej), po części także wiary i moralności, bo przecież w centrum zdarzeń znajduje się człowiek głoszący Chrystusowe prawdy (choć nie za wiarę ginie). Muzycznie “Salome" przynależy do ekspresjonizmu. “Jest w dużej części przeistoczoną w muzykę histerią" - pisał biograf kompozytora Ernst Krause.

Scena nie jest pusta. Przecina ją blok czerwonej ściany i krata, z tyłu wieńczy ogromny księżyc, niemy świadek zdarzeń. Księżyc, zarazem opiekuńczy i groźny, wiąże się z nocą, ciemnością, także z macierzyńską opieką. Ten jest martwy, statyczny, jakby niepotrzebny. Miejsce akcji jest niedookreślone, a uniwersalizacja często wrzuca rzecz w ogólnik.

Żołnierze noszą czarne skórzane kostiumy i ciężkie wojskowe buty. Paź ma białą koszulę z krawatem, ciemne spodnie z szelkami, charakterystycznie przyciętą fryzurę z długą grzywką. Salome nosi jasny płaszcz i ozdobny czepek zakrywający włosy. Jochanaan jedynie z przepaską na biodrach, ciemne długie włosy opadają mu na twarz. Herod ma purpurowy długi płaszcz, wlokący się za nim, jak cień albo wąż. Herodiada ma rude kręcone włosy, zieloną suknię, masę świecidełek. Na zamieszczonych w programie projektach kostiumów widać mnóstwo szczególików. Kiedy jednak patrzymy z oddali, detal przestaje być widoczny. Czego z widowni nie widać, nie istnieje. Cała ta teatralna robota jest bardziej rzemieślnicza niż mistrzowska, ciężka, wręcz niestrawna.

Emocje zostają zastąpione przez puste pozy. Herod częstuje Salome bananem. Każe jej ugryźć i zostawić resztę dla siebie. Przecież “lubi widzieć na owocach ślad jej małych zębów". Paweł Wunder rysuje postać mocną kreską, groteskowo, z dziwną sympatią dla niej. Niedawno wcielił się na warszawskiej scenie w karykaturalnego Ubu: Herod jest odbiciem tamtego króla, choć może bardziej wynaturzonym. Herodiada, na wózku inwalidzkim, wygląda jak zniszczona ladacznica. Stefania Toczyska próbuje nadać postaci odrobinę szlachetności, jakby bała się tego, co plugawe i odpychające.

Rola Jochanaana (Jana Chrzciciela) nie jest łatwa z kilku względów: statyczna, w słowach zatrzymana na pokutnych deklaracjach, w muzyce długooddechowa i szeroka. Śpiewak przez większość czasu pozostaje niewidoczny, zamknięty w cysternie. Mikołaj Zalasiński część partii śpiewa z offu, z głosem wzmocnionym elektronicznie. O żołnierzach, Judejczykach, Nazarejczykach chce się od razu zapomnieć. I skąd pomysł, by ci ostatni (Piotr Nowacki i Jacek Kostoń) byli ślepi?

I najsmutniejszy element tej propozycji: Salome. Finka Eilana Lappalainen nieźle radziła sobie z partią, choć jej głos z taktu na takt wydawał się coraz bardziej zmęczony. Ostatnie fragmenty były brzydko zaśpiewane, zbyt ostre. Największe zastrzeżenia można mieć jednak do koncepcji postaci, choć winić tu trzeba przede wszystkim reżysera. Salome jest w tym spektaklu nieszczęśliwym osieroconym dzieckiem, neurastenicznym i rozedrganym. Mamy do czynienia jedynie z patologią, co przy takiej intensywności muzyki staje się nie do zniesienia.

I wreszcie “Taniec siedmiu zasłon": w muzyce delikatny, na scenie zmienił się w konwulsyjne podrygi. Eilana Lappalainen, wraz z choreografką Elwirą Piorun, pobierały chyba nauki w klubach go-go, bo śpiewaczka nic prócz podrzucania piersi (na końcu nagich!) i kręcenia pupą nie miała do zaproponowania. Brakowało tylko rurki. I jeszcze te nieznośne ruchy głową i rzucanie włosami. W magii zasłona okrywająca kobietę spełnia podobną rolę, jak zawiązanie lub obcięcie włosów - ujarzmia jej moce. Lappalainen ma długie włosy, ale mocy żadnej.

Do strony muzycznej nie można mieć zastrzeżeń, Jacek Kaspszyk prowadził orkiestrę poprawnie. Stopień natężenia muzyki, który u Straussa balansuje na granicy wytrzymałości, tutaj wzrósł jeszcze bardziej, niemal nie do zniesienia. Gdyby towarzyszył temu inny obraz sceniczny, mogło być interesująco.

***

Kiedy czytam gęsty od znaczeń opis “Makbeta" Warlikowskiego (“TP" nr 27/04) autorstwa Piotra Gruszczyńskiego, zazdroszczę mu, bo inscenizacja operowa zbyt często sięga po szablonowe rozwiązania, martwą estetykę, łatwy sentymentalizm, tani idiotyzm. Choć dysponuje środkiem, który jak żaden inny potrafi nas oderwać od ziemi: muzyką.

RYSZARD STRAUSS “SALOME". Libretto według tragedii Oskara Wilde’a, kierownictwo muzyczne: Jacek Kaspszyk, reżyseria: Martin Otava, scenografia: Ján Zavarský, kostiumy: Dana Svobodová, choreografia: Elwira Piorun. Soliści: Eilana Lappalainen (Salome), Stefania Toczyska (Herodiada), Paweł Wunder (Herod), Mikołaj Zalasiński (Jochanaan), Adam Zdunikowski (Narraboth), Magdalena Idzik (Paź) i inni, Orkiestra Teatru Wielkiego. Teatr Wielki - Opera Narodowa w Warszawie, premiera 25 czerwca 2004.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2004