Taniec na cienkim lodzie

Wbrew pesymistycznym prognozom konflikt rosyjsko-brytyjski zmierza ku wyciszeniu, nie eskalacji. Ale czy zapowiada się także sensowne rozwiązanie, które wszystkich zadowoli ido tego będzie sprawiedliwe - tego na razie nie da się przewidzieć.

23.07.2007

Czyta się kilka minut

Fot. KNA-Bild /
Fot. KNA-Bild /

Chodzi o to, by ukarać sprawcę śmierci Aleksandra Litwinienki, Rosjanina, ale obywatela Wielkiej Brytanii. Litwinienkę zamordowano w Londynie jesienią ub.r., z powodów politycznych. Ślady, jak ustalił Scotland Yard, prowadzą do Moskwy.

"Czterech wydalonych rosyjskich dyplomatów to na tyle dużo, by jasno dać wyraz niezadowoleniu, i na tyle mało, by nie narazić się na zarzut, iż nasza reakcja jest przesadna. W dodatku, jeśli Rosja zareaguje nieproporcjonalnie ostro, pozostawia to nam miejsce na jakieś dalsze kroki" - tak decyzję rządu Gordona Browna komentował dziennik "Daily Telegraph".

Ale reakcja Rosji nie była nieproporcjonalna, lecz zgodna z zasadami dyplomacji, gdzie w takich jak ta sytuacjach obowiązuje żelazna reguła wzajemności: w ramach retorsji kraj, którego dyplomatów wydalono, odpowiada wydaleniem takiej samej liczby. Jest to też sygnał, że nie ma się zamiaru ciągnąć konfliktu w nieskończoność.

"Jeżeli Rosja wydali niewielu dyplomatów brytyjskich, będzie to znaczyło, że chce zamknąć sprawę. Wtedy zacznie się dyskretne badanie możliwości kompromisu" - przewidywał w BBC Malcolm Rifkind, były minister spraw zagranicznych, który w tak delikatnej materii ma doświadczenie praktyczne. W 1996 r., gdy kierował MSZ w rządzie Johna Majora, Wielka Brytania - jedyny raz od zakończenia zimnej wojny - wydaliła pod zarzutem szpiegostwa czterech dyplomatów rosyjskich. Była to właśnie ograniczona w formie odpowiedź na wydalenie z Moskwy dziewięciu pracowników ambasady brytyjskiej.

Ślady

Zdjęcie, które obiegło świat w listopadzie ubiegłego roku: Aleksander Litwinienko na szpitalnym łóżku, blady, bez włosów i wyraźnie bez sił. Lekarze nie zdołali uratować mu życia. 43-letni były podpułkownik rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa, który stał się zagorzałym krytykiem postępowania władz Rosji, umiera 23 listopada w University College Hospital, po przeszło trzech tygodniach od dnia, gdy zaaplikowano mu śmiertelną dawkę radioaktywnego polonu 210.

1 listopada 2006 r. Litwinienko udał się do centrum Londynu, gdzie miał umówione dwa spotkania. W hotelu Millennium spotkał się z dwoma Rosjanami - Andriejem Ługowojem i Dmitrijem Kowtunem, biznesmenami o podobnej przeszłości w rosyjskich służbach specjalnych. Drugie spotkanie miało miejsce w barze sushi, gdzie włoski naukowiec Mario Scaramella miał przekazać Litwinience dokumenty związane ze śmiercią Anny Politkowskiej. Rosyjska dziennikarka, tropiąca nieprawości, jakich dopuszczają się żołnierze rosyjscy w Czeczenii, parę miesięcy wcześniej została zamordowana.

Wieczorem tego dnia Litwinienko źle się poczuł. Trzy dni później trafił do szpitala. Nie pomogły przenosiny do kliniki uniwersyteckiej ani zastosowanie intensywnej terapii. Wtedy lekarze zaczęli podejrzewać otrucie.

Początkowo sądzono, że Litwinience ktoś podał toksyczny tal, używany jako składnik trutki na szczury. Później podejrzenia padły na tal radioaktywny. Dopiero po śmierci Litwinienki ustalono, że użyto radioaktywnego polonu. Jego ślady policja znalazła w miejscach obu spotkań z­­ 1 listopada, a także w domu Litwinienki. Później stwierdzono jego obecność w innych miejscach Londynu - wszędzie tam, gdzie przebywał Andriej Ługowoj. Gdy odkryto je także w dwóch samolotach British Airways, obsługujących trasę Londyn-Moskwa, stało się jasne, dokąd prowadzą tropy i gdzie należy szukać sprawców.

Litwinienko przed śmiercią złożył oświadczenie, które w dzień po jego zgonie odczytano publicznie. Litwinienko winą za swą śmierć obarczał Władimira Putina, któremu od lat nie szczędził słów krytyki. Że tak myślał, potwierdza jego przyjaciel, Andriej Niekrasow. "Mnie te łajdaki dopadły, ale wszystkich przecież nie dopadną" - powiedział umierający Litwinienko.

Emigrant

Czy władze rosyjskie miały na tyle poważne powody, by zaryzykować dokonanie morderstwa, i to na terytorium innego kraju? Niewątpliwie Litwinienko od dawna był im solą w oku. W konflikt z Putinem popadł podobno już w czasach, gdy jako podpułkownik FSB był odpowiedzialny za zwalczanie korupcji w jej szeregach.

Jurij Felsztinski, współautor napisanej wspólnie z Litwinienką książki "Wysadzić Rosję", w przedmowie, dodanej już po jego śmierci, wspomina, że przyjaciel, zanim jeszcze Putin uzyskał pełnię władzy, nie krył obaw co do jego osoby. "Aleksander powiedział mi, że jeśli Putin dojdzie do władzy, zaczną się czystki. Ludzie będą ginąć albo trafiać do więzień. - »Przeczuwam to. Nas wszystkich też pozabija. Wierz mi. Wiem, co mówię«" - wspomina Felsztinski rozmowę z początku 2000 r. I dodaje: "Jakim cudem przejrzał Putina tak wcześnie, podczas gdy inni uważali go jeszcze za nowoczesnego, demokratycznego przywódcę?".

Litwinienko wiedział swoje. W 1998 r. otrzymał rozkaz zorganizowania zamachu na Borysa Bieriezowskiego, milionera i oligarchę bliskiego Borysowi Jelcynowi. Nie mógł i nie chciał go wykonać, ostrzegł więc Bieriezowskiego, a sam wystąpił na konferencji prasowej, ujawniając sprawę szerokiej publiczności. To wystarczyło, by na dziewięć miesięcy trafił do więzienia pod zarzutem nadużycia władzy. Gdy wyszedł, ujawnił, że seria zamachów bombowych, dokonanych jesienią 1999 r. w budynkach mieszkalnych w kilku miastach Rosji, wcale nie była dziełem rebeliantów czeczeńskich, jak utrzymywały władze. Zamachy miała zorganizować FSB, by mieć pretekst do rozpętania drugiej wojny w Czeczenii, a zarazem zyskać dla tych planów przychylność opinii publicznej.

W 2000 r. Litwinienko uciekł na Zachód. Zamieszkał w Wielkiej Brytanii, gdzie uzyskał azyl, a później obywatelstwo. Utrzymywał bliskie kontakty z innymi uciekinierami - właśnie z Bieriezowskim, a także Ahmedem Zakajewem - nieoficjalnym przedstawicielem władz Czeczenii na Zachodzie. Wiedząc doskonale, jak długie są ręce tajnych służb, Litwinienko zachowywał ostrożność (w maju 2005 r. i tak próbowano dokonać na niego zamachu), ale nie przestawał głośno mówić o sprawach niewygodnych dla Rosji. Ujawnił, że Ajman al-Zawahiri, człowiek numer dwa w Al-Kaidzie, przed rokiem 2001, czyli jeszcze przed zamachami na Amerykę, był szkolony przez FSB w obozie w Dagestanie. W dobie światowej wojny z terroryzmem było to dla władz Rosji co najmniej kłopotliwe.

Szpiedzy

Czy to przypadek, że stosunki brytyjsko-rosyjskie obfitują w historie szpiegowskie? Raczej nie. Być może jest tak dlatego, po części przynajmniej, że Rosja i Wielka Brytania od dawna ze sobą rywalizowały, zwłaszcza w Azji, więc mechanizmy wzajemnego zwalczania zostały skutecznie wypróbowane.

Tak czy inaczej, właśnie na Wyspach Brytyjskich Rosjanie jeszcze przed wojną zdołali stworzyć słynną siatkę szpiegowską złożoną z grona komunizujących przyjaciół z wyższych sfer, którzy po wspólnych studiach na uniwersytecie w Cambridge podjęli pracę w brytyjskich służbach wywiadu i kontrwywiadu, jednocześnie pracując dla ZSRR. "Piątka z Cambridge", w której centralną postacią był Kim Philby, podczas wojny i w pierwszych latach po jej zakończeniu oddała Sowietom nieocenione usługi.

Po II wojnie światowej dla aktywności sowieckiej nie bez znaczenia był pewnie fakt, że Wielka Brytania stała się miejscem schronienia dla wielu wrogów komunizmu, nie tylko ze Związku Radzieckiego. Obserwowano ich bacznie, a zamordowanie Litwinienki nie jest ani pierwszym, ani jedynym tego rodzaju wypadkiem.

A może po prostu Brytyjczycy byli bardziej skuteczni i mieli więcej wyczucia? Wasilij Mitrochin, archiwista KGB, który na początku lat 90. wywiózł z Rosji cenne materiały KGB, najpierw starał się skontaktować z CIA. Ale Amerykanie go zlekceważyli. To Brytyjczycy docenili jego archiwum, a jemu samemu zaoferowali azyl.

W Wielkiej Brytanii także w latach zimnej wojny najczęściej bodaj dochodziło do spektakularnych aktów wydalania sowieckich dyplomatów, prowadzących, jak to się oficjalnie określa, "działalność niezgodną ze statusem dyplomatycznym". Rekord padł w 1971 r., gdy Alec Douglas-Home, minister spraw zagranicznych w rządzie Edwarda Heatha, nakazał wydalenie 105 dyplomatów sowieckich. To posunięcie podobno na parę lat sparaliżowało działalność szpiegowską ZSRR w Wielkiej Brytanii.

Nie od rzeczy będzie też wspomnieć o najgłośniejszym skandalu politycznym Wielkiej Brytanii - aferze Johna Profumo. Nie jest to, ściśle rzecz biorąc, afera szpiegowska, w tle jednak przewija się osoba sowieckiego dyplomaty podejrzewanego przez kontrwywiad o działalność szpiegowską, co nie pozostało bez wpływu na przebieg wydarzeń. Otóż w 1963 r. Profumo, nadzieja Partii Konserwatywnej, minister wojny (w owym czasie ów resort nie przybrał jeszcze uspokajającej nazwy ministerstwa obrony) w rządzie Harolda Macmillana, musiał podać się do dymisji. Powodem był krótki, ale gorący romans z Christine Keeler, młodą osobą dużej urody i kiepskiej reputacji. Profumo, wbrew krążącym po Londynie plotkom i wbrew faktom, uparcie zaprzeczał, jakoby łączyło ich "coś niewłaściwego". Na domiar złego jednak na jaw wyszło, że pannę Keeler łączyły więzy intymne z Jewgienijem Iwanowem, sowieckim attaché morskim. Chociaż nie rzuciło to nawet cienia podejrzeń na samego Johna Profumo, jego los był przesądzony.

Minikryzys

Odrzucając na początku lipca brytyjski wniosek o ekstradycję Andrieja Ługowoja, Rosja zasłoniła się dwoma argumentami, które w gruncie rzeczy są jednym i tym samym: konstytucja rosyjska zabrania wydawania obywateli Rosji, co więcej, na odmowę wydania własnego obywatela zezwala Europejska Konwencja o Ekstradycji z 1957 r. Rosjanie jak zwykle wytoczyli wielkie działa: sprawa ma podtekst polityczny, bo wywiad brytyjski próbował zwerbować Ługowoja, a pewnie też sam maczał palce w zamordowaniu Litwinienki.

Rzecz w tym, że nie jest to sprawa polityczna, lecz czysto kryminalna, i władze Wielkiej Brytanii bardzo mocno to podkreślają. "Obywatel brytyjski zmarł straszną śmiercią, a zdrowie wielu ludzi było narażone na ryzyko napromieniowania" - tłumaczył szef dyplomacji David Miliband. Rząd nie mógł więc pozostać bezczynny. "Ponieważ Rosja odmówiła współpracy w sprawie wydania podejrzanego, musieliśmy podjąć zdecydowane działania" - tak premier Gordon Brown wyjaśniał sens i konieczność wydalenia rosyjskich dyplomatów, a także zapowiedź zastosowania pewnych sankcji, w niezbyt co prawda dotkliwej formie utrudnień wizowych dla przedstawicieli władz.

Czy na tym się skończy? Słowa Putina, który mówiąc o ostatnich wydarzeniach użył określenia "minikryzys", można odczytać jako sugestię, że Rosja chętnie zamknęłaby sprawę. Bo choć jej przedstawiciele, zwłaszcza z niższych szczebli, nie szczędzą Brytyjczykom gróźb i ostrzeżeń, trudno pominąć ważny fakt, że Wielka Brytania jest największym inwestorem zagranicznym w Rosji. Brytyjczycy z całą pewnością też o tym pamiętają.

Dlatego rację ma zapewne Malcolm Rifkind, gdy mówi o "dyskretnym badaniu możliwości kompromisu", jak postąpić z Ługowojem - bo w tej akurat sprawie Wielka Brytania nie może ustąpić. Rosyjską propozycję, by ewentualny proces toczył się w Rosji, już wcześniej odrzucono. Co więc pozostaje? Być może wyjście ? la Lockerbie: proces w Rosji, lecz przed brytyjskim sądem. Dwóch Libijczyków, sprawców zamachu nad Lockerbie, sądził sąd szkocki na terenie Holandii. Jest zatem precedens.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2007