Tak zabija Rosja

Brytyjski raport w sprawie śmierci Aleksandra Litwinienki oskarża Władimira Putina. Nie zmieni jednak polityki wobec Kremla. Jego gospodarz jest dziś Zachodowi potrzebny jak nigdy dotąd.

25.01.2016

Czyta się kilka minut

Aleksander Litwinienko, Londyn, maj 2002 r.  / Fot. David Levene / FOTOLINK / EYEVINE / EAST NEWS
Aleksander Litwinienko, Londyn, maj 2002 r. / Fot. David Levene / FOTOLINK / EYEVINE / EAST NEWS

Zanim dostali raport do rąk, kazano im złożyć przysięgę: przez następne 24 godziny nie wyjawią z niego choćby zdania. Dopiero gdy to zrobili – a było to w minioną środę, 20 stycznia, w jednym z rządowych budynków w centrum Londynu – przed Mariną Litwinienko oraz jej 20-letnim synem Anatolijem położono opasły, 328-stronicowy plik papieru w niebieskiej okładce. Był to raport z dochodzenia w sprawie przyczyn śmierci Aleksandra, ich męża oraz ojca. Mieli być pierwszymi czytelnikami dokumentu.

Dla Mariny musiała to być chwila gorzkiego tryumfu. W części dziewiątej, rozdziale dwunastym, na stronie 244, znalazła przecież potwierdzenie tego, o czym przez ostatnie dziewięć lat mówiła dziennikarzom i śledczym. Sędzia Robert Owen, autor raportu, napisał: „Uwzględniając wszystkie dostępne mi dowody i analizy uznaję, że operacja Federalnej Służby Bezpieczeństwa, której celem było zabicie pana Litwinienki, została prawdopodobnie zaakceptowana przez pana Patruszewa [ówczesnego szefa FSB – red.], a także przez prezydenta Putina”.



„Spojrzeliśmy na raport i pomyśleliśmy: »tak!«” – powiedziała następnego dnia Marina dziennikarzowi „Guardiana”. Wnioski sędziego Owena – dodała – mimo wszystko ją zaskoczyły, gdyż na Zachodzie niewielu jest ludzi, którzy są w stanie tak „bezpośrednio i odważnie” oskarżyć rosyjskiego prezydenta. „Wierzę w to, co powiedział mój Sasza. Można uciszyć jednego człowieka, ale nie cały świat” – oświadczyła. Rzeczywiście: raport, który ogłoszono 21 stycznia, jest najmocniejszym jak dotąd oskarżeniem Władimira Putina o to, że kieruje nie tylko państwem, ale też de facto państwową mafią.

Z łoża śmierci

Aleksander Litwinienko, były oficer KGB, uszedł do Zjednoczonego Królestwa w 2000 r. Trzy lata później podjął współpracę z brytyjskim wywiadem wojskowym MI6, któremu pomógł m.in. odkryć powiązania między rosyjskimi grupami przestępczymi działającymi w Hiszpanii a wysokimi rangą politykami na Kremlu. Na uchodźstwie stał się jednym z najgłośniejszych krytyków Putina: ujawnił m.in., że ten, jeszcze jako zastępca mera Petersburga, w latach 90. XX w. współpracował z gangsterami. W październiku 2006 r. oskarżył go o inspirowanie zabójstwa dziennikarki Anny Politkowskiej. Trzy tygodnie po jej śmierci spotkał się w Pine Bar w londyńskim hotelu Millenium z dwoma rosyjskimi biznesmenami, a w rzeczywistości agentami FSB: Andriejem Ługowojem i Dmitrijem Kowtunem. Wypił wtedy kilka łyków zielonej herbaty, do której ci dodali wcześniej radioaktywny izotop polonu-210.

Zanim 23 listopada 2006 r. zmarł w łóżku na 16. piętrze londyńskiego University College Hospital, Litwinienko zrobił wiele, aby samemu wyjaśnić tajemnicę swojej nieuchronnej śmierci – oraz wskazać jej inspiratorów. Aż dziewięć godzin trwają nagrania rozmów, które przeprowadził, w pozycji półleżącej, z dwójką detektywów Scotland Yardu. Przesłuchania co rusz przerywano, lecz dyktafonów nie wyłączano; słychać więc, jak pielęgniarki podają leki przez kroplówkę, a pacjent, gnany ostrą biegunką, wychodzi do łazienki. Słychać też, jak w pewnym momencie Litwinienko mówi do jednego z policjantów: „Spotkanie z panem jest bardzo ważne dla mojej sprawy”.

Sprawę tę – ujawnienie światu, że Rosja stała się w istocie „mafijnym państwem Putina” (to słowa jednego z hiszpańskich sędziów prowadzących w Madrycie śledztwo, przy którym pomagał Litwinienko) – prowadził do końca. Dwa dni przed śmiercią zgodził się na wpuszczenie do sali szpitalnej fotografki. Natasja Weitsz, którą doprowadzono tam w obstawie policji, uchyliła Litwinience seledynową koszulę, odsłaniając przylepione do piersi czujniki EKG – i zrobiła jedno z najbardziej znanych zdjęć ostatnich lat. Litwinienko, choć wyraźnie osłabiony, patrzy na nim prosto w obiektyw aparatu.

Dopiero nazajutrz po jego wykonaniu brytyjscy eksperci zidentyfikowali w próbce jego moczu pierwsze ślady izotopu polonu-210. Raport Roberta Owena cytuje patologów, którzy z uwagi na promieniowanie emitowane przez ciało Litwinienki opisują jego sekcję zwłok słowami: „jedna z najbardziej niebezpiecznych, jakie kiedykolwiek przeprowadzono w zachodnim świecie”.

Bombowce nad La Manche

Ostatni brytyjski raport to już trzecia próba wyjaśnienia śmierci Aleksandra Litwinienki. Pierwszą zablokował Kreml, odmawiając ekstradycji Ługowoja i Kowtuna, domniemanych morderców (Ługowoj jest dziś zresztą deputowanym do rosyjskiej Dumy). Drugie śledztwo, prowadzone przez tzw. sąd koronerski, przerwano, gdy składania zeznań odmówili pracownicy MI6, a brytyjski rząd powołał się na bliżej niesprecyzowane kwestie związane z bezpieczeństwem narodowym.

Dopiero w lipcu 2014 r., pięć dni po tym, gdy rosyjscy separatyści zestrzelili nad wschodnią Ukrainą boeinga malezyjskich linii lotniczych (zginęło wtedy 298 osób, w większości obywateli państw zachodnich), Londyn ogłosił rozpoczęcie tzw. dochodzenia publicznego (public inquiry) w sprawie śmierci Litwinienki. Wbrew nazwie, ta procedura prawa anglosaskiego umożliwia utajnienie przesłuchań; 70-letni Robert Owen (wcześniej asystujący przy śledztwie Scotland Yardu) skorzystał z tej możliwości, gdy rozmawiał z pracownikami brytyjskiego wywiadu.

Owen przesłuchiwał świadków między styczniem a marcem 2015 r. Początki nie były łatwe. Występując na pierwszym posiedzeniu, prawnik reprezentujący wdowę nazwał Władimira Putina „pospolitym przestępcą przebranym za głowę państwa”. Na odpowiedź Moskwy nie trzeba było długo czekać – nazajutrz nad kanałem La Manche zjawiła się para rosyjskich bombowców Tu-95. Leciały z wyłączonym systemem identyfikacji, niewidoczne dla cywilnych radarów, stanowiąc zagrożenie dla ruchu pasażerskiego w pobliżu najbardziej zatłoczonych korytarzy powietrznych Europy...

Przesłuchania wznowiono jeszcze na kilka dni w lipcu, aby za pomocą obrazu wideo połączyć się z Moskwą i Dmitrijem Kowtunem, który jednak w ostatniej chwili wycofał się ze składania zeznań (był to prawdopodobnie sprytny wybieg FSB; jako kluczowy świadek Kowtun uzyskał wcześniej dostęp do ok. 15 tys. stron akt dochodzenia; jego fortel opóźnił publikację raportu nawet o kilka miesięcy).

Efekt pracy Owena – który w minioną środę zaskoczył nawet Marinę Litwinienko – jest jednak imponujący. Choć raport nie wymienia żadnego bezpośredniego dowodu łączącego Putina z zabójstwem Litwinienki, przyznaje, że istnieją „silne okolicznościowe dowody państwowej odpowiedzialności Rosji” – wśród nich fakt, że izotop polonu-210, którym otruto współpracownika brytyjskiego wywiadu, pochodził z rosyjskiego reaktora atomowego; a także to, że do „podjęcia akcji” (czytaj: zabójstwa) mogły pchnąć rosyjskie instytucje „silne motywy”. Pisze Owen: „Jestem pewien, że pan Ługowoj i pan Kowtun umieścili izotop polonu-210 w czajniczku z herbatą w Pine Bar”; „Jestem pewien, że pan Ługowoj i pan Kowtun, w chwili, gdy truli pana Litwinienkę, działali w imieniu innych”. I tak dalej...

Moskwa: władza i kasa

„Jeśli ukradniesz setki milionów dolarów, albo wręcz miliardy, nigdy nie będziesz mieć gwarancji, że ktoś nie zechce ci ich odebrać, oskarżyć cię o coś, zamknąć w więzieniu. Ludzie związani z Kremlem żyją w stałej niepewności co do losu swoich fortun” – mówił przed rokiem „Tygodnikowi” Luke Harding, ten sam dziennikarz, który kilka dni temu rozmawiał z Mariną Litwinienko. Według niego to właśnie styk polityki, ciemnych interesów i świata służb specjalnych jest dziś odpowiedzialny za mafijne oblicze Rosji. To on – dodawał – stoi za państwowymi zabójstwami, których dokonano tam wiele od czasu, gdy do władzy doszedł Władimir Putin. Za czasów sowieckich Kreml zabijał, by „bronić rewolucji” – dziś robi to, aby chronić swoje pieniądze.

Luke Harding: – Putin nakradł już w Rosji tyle pieniędzy, że jeśli kiedyś powstanie tam uczciwy rząd, to pierwsze, co będzie musiał zrobić, to wszcząć śledztwo przeciw Putinowi i zamknąć go – wraz z poplecznikami. Prezydent musi wobec tego trwać na stanowisku do końca. To jedyny sposób zagwarantowania, że jego grupa będzie mogła korzystać ze zgromadzonych bogactw.

Rząd w Londynie również to wie. Występując w Izbie Gmin w dzień publikacji raportu Theresa May, minister spraw wewnętrznych, mówiła właśnie o pieniądzach: zapowiedziała m.in. zamrożenie aktywów Ługowoja i Kowtuna. Mało jest jednak prawdopodobne, aby raport Owena wpłynął na zaostrzenie polityki Londynu wobec Moskwy.

Do czasu aneksji Krymu i rozpętania przez Kreml wojny na wschodzie Ukrainy wielu zachodnich polityków układało się z Rosją, jaką sobie wyobrażali, a nie z taką, jaką jest ona w rzeczywistości pod rządami Putina. Po publikacji wyników dochodzenia Roberta Owena z pytaniem, co począć ze znaczącym państwem, które morduje obywateli Zjednoczonego Królestwa (Litwinienko w chwili otrucia posiadał już brytyjskie obywatelstwo), będzie musiał się zmierzyć David Cameron. W pierwszej reakcji premier, goszczący na forum ekonomicznym w Davos, nie wykluczył nawet nałożenia nowych sankcji na Rosję. „Raport w sprawie Litwinienki – powiedział – potwierdza to, w co zawsze wierzyliśmy”. Zapowiedział np., że Londyn będzie, tak jak dotąd, wydalał z kraju rosyjskich dyplomatów podejrzewanych o szpiegowanie Wielkiej Brytanii.

Dosadny język raportu postawił Camerona w trudnej sytuacji – tym bardziej że za kilka dni w Genewie (a potem także w samym Londynie) będą przeprowadzane ważne rozmowy w sprawie Syrii. Wojny w tym kraju nie uda się prawdopodobnie zakończyć bez udziału Rosji, która jako jedyna może namówić reżym Al-Asada do negocjacji ze zbrojną opozycją. Z Rosją – nawet jeżeli ta „sponsoruje zabójstwa” (to słowa Camerona) – będzie trzeba rozmawiać.

Także Kreml ma tego świadomość. Choć prawnik reprezentujący Marinę Litwinienko uznał, że zabójstwo jej męża było pierwszym w historii aktem państwowego terroryzmu nuklearnego – w końcu przewiezienie do stolicy Wielkiej Brytanii radioaktywnego izotopu polonu-210 naraziło zdrowie wielu jej mieszkańców – Moskwa tym razem nie wysłała demonstracyjnie bombowców nad kanał La Manche. Zamiast tego, kanałami dyplomatycznymi wysyła inne sygnały – o gotowości do rozmów w sprawie przyszłości Donbasu.

Co na to Zachód? Zapewne znów, jak się to zdarzało w historii, lepszy niż obcy okaże się dla niego diabeł już oswojony. ©℗

Tekst powstał 22 stycznia. Korzystałem z fragmentów książki Luke’a Hardinga „A Very Expensive Poison”, która ukaże się w marcu w Wielkiej Brytanii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2016