Tanie, ładne i toksyczne

Z prof. Eugeniuszem Kośmickim, socjologiem wsi i rolnictwa z Akademii Rolniczej w Poznaniu, rozmawia Anna Mateja

29.06.2003

Czyta się kilka minut

ANNA MATEJA: W jakim stopniu choroba „szalonych krów”, wykrycie szkodliwości modyfikacji genetycznych czy negatywne skutki intensywnej hodowli, doprowadziły do przełomu w unijnym rolnictwie i Wspólnej Polityce Rolnej UE?
EUGENIUSZ KOŚMICKI: Uświadomiono sobie, że nowoczesne rolnictwo produkuje żywność szkodliwą dla ludzkiego zdrowia. Z powodu „szaleństwa produkowania” coraz więcej i taniej okazało się, że nie ma co jeść. To jeden z przejawów powstania społeczeństwa ryzyka, o czym pisał niemiecki socjolog Ulrich Beck: najprostsze czynności stają się niebezpieczne. Boimy się zakupów w wypełnionym po brzegi supermarkecie, jeśli wcześniej wysłuchaliśmy doniesień o kurczakach karmionych dioksynami, krowach zarażonych BSE, używaniu w hodowli oleju hydraulicznego, antybiotyków czy hormonów. Ponieważ możemy kupić jedynie przetworzoną żywność, pełną konserwantów i emulgatorów (tzw. różne E), zainteresowaniem zaczęły cieszyć się dzikie owoce, mięso strusi czy kangurów albo dziczyzna, które nie są przetworzone technologicznie.

Przy BSE największym zaskoczeniem i rozczarowaniem był fakt, że choroba pojawiła się pierwszy raz w supernowoczesnym rolnictwie Wielkiej Brytanii, które było wzorem dla innych krajów. Ludzie ulegli złudzeniu życia w najlepszych z krajów, ponieważ ochronę przed głodem miały im zapewnić dające urodzaj pestycydy oraz komputerowa i satelitarna kontrola rolnictwa. Ziemia to jednak struktura żywa i myślenie technokratyczne zawiodło. Człowiek oddalając się od przyrody wywołuje schorzenia, o których leczeniu nie ma pojęcia. Jeszcze 100 lat temu śmierć z powodu nowotworu była rzadkością, teraz obok chorób układu krążenia to jedna z najczęstszych przyczyn zgonów. Jesteśmy prochem ziemi, jak mówi Biblia - nie możemy być inni niż ziemia, a jeśli zabijamy ją skażeniami, dlaczego sami mielibyśmy nie umierać na choroby przez nie wywołane?

WPR musiała zmienić się, gdy spostrzeżono, że eksperymenty genetyczne są drogą donikąd. Nowoczesne rolnictwo, korzystające z nich, niszczy bowiem istotę przyrody, ogranicza ewolucję, uniemożliwia obieg pierwiastków i zabija różnorodność biologiczną. W Szwajcarii informacja genetyczna starych odmian krów stała się chronionym dobrem narodowym. Po tym, jak w odmianach wyhodowanych przez naukowców pojawiły się kilka lat później śmiercionośne choroby, chyba nie ma się czemu dziwić.

O ekologii i zdrowej żywności mówi się już od lat 60. Dlaczego przy opracowywaniu zasad WPR postawiono na intensyfikację, a nie zachowanie naturalnego obrazu wsi?
Protesty rolnicze to nie tylko polska specyfika. W każdym kraju problemy rolników nabierały charakteru politycznego, bo przekwalifikowanie chłopów i pomoc socjalna kosztują. Dzięki WPR politycy mogli powiedzieć: „To nie nasza wina, że jest wam źle, tylko Brukseli”.

Choć członkami Unii są kraje o tak odmiennych warunkach rolniczych, jak Włochy i Holandia, zdecydowano się opracować WPR, ponieważ, przynajmniej w latach 60. i 70., upatrywano w niej metody na stworzenie państwa dobrobytu. Planowano zapełnić rynek tanią żywnością i podwyższyć standard życia rolników. Politycy i naukowcy przeciwstawiali rolników i konsumentów, mówiąc, że ci ostatni powinni mieć dostęp do dużej ilości taniej żywności, której może dostarczyć tylko zintensyfikowana produkcja rolna. Dzięki wyższym dopłatom zaczęto masowo wprowadzać środki chemiczne, zmiany genetyczne i mechanizację. Z dopłat korzysta jednak 20 proc. rolników, reszta w niewielkim stopniu lub w ogóle. Okazało się też, że intensyfikacja produkcji przy pomocy chemii i modernizacji technicznej stwarza zagrożenia ekologiczne i społeczne, np. zanika klasycznie pojmowana warstwa chłopska. W Niemczech 1/3 rolników jest zagrożonych utratą gospodarstw.

Nie interesują nas chłopi, interesuje nas supermarket...
Otóż to. Sieć sklepów z dużą ilością taniej żywności łatwiej przemawia do wyobraźni niż problemy rolników. Ludzie z miast nie zastanawiają się, skąd jest żywność, stracili kontakt z jej producentami i świadomość ziemi. Widzą przetworzone, zapakowane jedzenie w supermarkecie i traktują je nie jak produkt przyrodniczy, ale kolejny towar przemysłowy. N a szczęście unijna polityka rolna nigdy nie była monolitem i od połowy lat 90. większą uwagę zwraca się nie na intensyfikację, ale ekologię.

W Polsce też pojawiają się żądania taniej żywności, uzasadniane rzekomym interesem konsumentów. To jednak bezrefleksyjna chęć naśladowania zachodnich wzorów życia. Nie brakuje u nas zwolenników inżynierii genetycznej i tzw. high-tech agriculture, a do momentu pierwszej katastrofy, jaką na Zachodzie była epidemia BSE, ekologia będzie za droga. Przynajmniej dla polityków, którzy kierują się zasadą: jeśli zapewni się wyborcy-konsumentowi spokojne życie, władza może czuć się stabilna.

Technicyzacja robi jednak w Polsce furorę. Przejawem są choćby spory o wysokość dopłat z UE, które otrzymają przede wszystkim właściciele największych gospodarstw i prawdopodobnieprzeznaczą je właśnie na modernizację. Może rolnicy chcą odreagować brak kapitału na wsi i związane z nim zapóźnienie?
Przyspieszona modernizacja wsi nie zakończyłaby się niczym dobrym. Masy ludzi tam pracujących są przejawem zapóź-nienia całej gospodarki, nie tylko wsi. Choć wielu obszarom wiejskim daleko do dobrobytu, lepiej zabezpieczają ludzkie potrzeby niż miejskie slumsy - ich powstaniem zakończyłoby się tworzenie dużych gospodarstw i masowa migracja ze wsi do miast w poszukiwaniu pracy. Ci ludzie muszą tam zostać. Nadzieję na poprawę ich życia stwarza samo rolnictwo, które bez high tech agri-culture będzie rozwijało się równomiernie. Powstała już zresztą, z siedzibą w Stryszowie niedaleko Bielska-Białej, Międzynarodowa Koalicja dla Ochrony Polskiej Wsi, zachęcająca do utrzymania małych, rodzinnych gospodarstw, prowadzących różnorodną produkcję bez nadmiaru chemii i stosowania odmian zmienionych genetycznie.

Wiejskiej społeczności w Polsce daleko jednak do technokratyzacji, ponieważ wieś z reguły obiera strategię przetrwania, zastosowała ją także wobec gospodarki wolnorynkowej. Nawet UE nie zdoła narzucić swoich metod, polegających na premiowaniu produkcji. W oficjalnych dokumentach stwierdza się, że w Polsce może powstać podwójny system rolny: część rolników będzie produkowała na rynek w wielkiej skali (tzw. rolnictwo konwencjonalne), inna będzie bardziej ekologiczna. Tych ostatnich jest jednak w Polsce niewiele.

Niełatwo znaleźć zwolenników obecnego, archaicznego kształtu polskiej wsi. Czy hasło tworzenia wsi ekologicznych nie jest łatwym pogodzeniem się z zachowaniem skansenu?
Powstanie gospodarstwa ekologicznego nie oznacza utrzymania rolnictwa w takim stanie, w jakim jest. W system zbytu, dystrybucji i przetwórstwa musi wkroczyć ekonomia. Niebagatelny jest czynnik społeczny. Nie można ograniczyć się do powiedzenia rolnikom, że są zbędni. Oni gdzieś mieszkają, pracują, mają poczucie godności. Takie stwierdzenia tylko rodzą frustracje.

Najważniejszym elementem rolnictwa ekologicznego jest naturalnie prowadzona produkcja roślinna i zwierzęca. Rygory Unii narzucają jednostronną specjalizację, co wymusza używanie nawozów sztucznych i pestycydów. Metody ekologiczne nawiązują do współczesnej wiedzy, a jednocześnie unikają technokratycznych, przyspieszonych metod produkcji żywności.

Skoro zalety rolnictwa ekologicznego są niezaprzeczalne, dlaczego w UE wprowadza się je tak anemicznie?
W instytucjach wspólnotowych znaczenie mają różne lobbies i w wypracowywaniu ustaleń przewagę zdobywają silniejsi ekonomicznie. A nimi nie są ekolodzy. Nawet jednak uprzemysłowieni rolnicy dostrzegli potrzebę zmiany. Kiedy Niemcy przekonali się, że BSE nie jest „angielską chorobą”, bo u nich też pojawiły się jej przy-padki, powołano ministerstwo ochrony konsumentów, wyżywienia i rolnictwa. Uświadomiono sobie, że przeciwstawność interesów konsumentów i rolników jest mitem, natomiast za tanią żywność musimy ostatecznie sporo zapłacić.

UE jako struktura, w której wiele można uzgodnić i wytargować, jest dla Polaków dużym wyzwaniem. Warto wcześniej rozstać się z mitami. Producentami żywności są nie tylko farmerzy, wytwarzający towar w masowych ilościach, których nazywa się „przyszłościowymi”. Są też nimi drobni i średni rolnicy. Zmian w WPR nie można przeprowadzać, ignorując ich interesy. Na uwadze trzeba też mieć interesy konsumentów, którzy mogą sobie nie życzyć importowanej żywności. Tymczasem, uwiedzeni ładnymi opakowaniami, nie zwracają uwagi na zawartość, np. na ilość konserwantów. Nie należy też utwierdzać ludzi w przekonaniu, że wieś musi być kulą u nogi polskiej gospodarki.

A nie jest?
Rolnicy zachowali niezależność społeczną: nikt nie zwolni ich z pracy, nadal mogą produkować. Wielu wydaje się, że ich liczbę należy zmniejszyć, by „rozwiązać problem rolniczy”. Chłopi są tradycyjną warstwą polskiego społeczeństwa. Czy trzeba z niej rezygnować? Co otrzymamy w zamian: farme-ryzację i intensywną produkcję rolną?

Kiedyś w gospodarstwie Akademii Rolniczej w Poznaniu dyskutowaliśmy, jak zapewnić przetrwanie 1000-hektarowego gospodarstwa. Doszliśmy do wniosku, że rolnicy muszą nie tylko zaangażować się w produkcję czy przetwórstwo, ale odbudować bezpośrednie relacje z konsumentami. Konsument powinien znać producenta. Anonimowość rynku tworzy podział: produkcja na rynek i dla siebie (często wyższej jakości). Jeszcze 150 lat temu 97 proc. żywności produkowano w obrębie horyzontu wieży kościelnej. Szansą powrotu do takiej relacji byłaby spółdzielczość - główne hasło przedwojennego ruchu ludowego, skompromitowana w komunizmie, gdy utożsamiono ją z upaństwowieniem.

Rolnictwo nie musi być kulą u nogi - może stać się sposobem na życie. W Niemczech wielu ludzi uczy się rolnictwa i przenosi się na wieś, chcąc zachować suwerenność czasu. Może nam się to wydawać sielankowe, ale to też jest wartość - życie zgodne z rytmem przyrody. W Holandii czy Danii wielu ludzi, wiedząc, jakie ilości pestycydów i nawozów używa się do produkcji, przejęło gospodarstwa, by produkować zdrowszą żywność.

Według Marca Mormonta, belgijskiego socjologa, twierdzenie, że rolnictwo jest dziedziną społeczną, wymagającą szczególnego traktowania, pojawia się w momentach radykalnej zmiany społecznej. Wywodzimy się ze wsi i w niej upatrujemy źródeł tożsamości. Zaczynamy o niej mówić, gdy jako członkowie nie-wiejskiej grupy społecznej odczuwamy zagrożenie.
Rolnicy mówią, że „kiedyś świat był w porządku”, bo ich życie regulowały prawa: przyrodnicze i społeczne. Teraz wymogi dostosowania się do różnych sytuacji, opętanie postępem i zyskiem, spowodowały, że daleko nam do zadowolenia.

Człowiek oparł nowoczesną cywilizację o stal, węgiel, ropę naftową i szybką komunikację. Zapomniał o kruchości przyrody. Razi go sposób traktowania zwierząt w rzeźni, ale bez skrupułów sięga po ładnie zapakowane mięso na półkach w sklepie. Wtedy nie pamięta, że dla zwiększenia produkcji kurczaki hodowano bez dostępu naturalnego światła, rezerwując dla każdej sztuki przestrzeń o powierzchni kartki A4, a krowy zmuszano do kanibalizmu, karmiąc je mączką zwierzęcą. Jesteśmy częścią przyrody, musimy z nią walczyć, ale nie za każdą cenę. Wyobrażenie o tym, że człowiek może j ą sobie podporządkować, jest jednym z najgorszych mitów.

Modernizacja refleksyjna, ekologiczna opiera się na przeświadczeniu, że nie można wszystkiego zmieniać, trzeba zachowywać określone status quo. Nowe technologie nie zawsze powstają po to, żeby ludziom żyło się lepiej, ale często jedynie ze względu na zyski przedsiębiorców. Liczy się szybkość ich wprowadzenia i, jak pisał austriacki ekonomista Joseph Schumpeter - zniszczenia. Co nie przynosi spodziewanych zysków, należy zniszczyć.

PROF. EUGENIUSZ KOŚMICKI (ur. 1950) pracuje w Katedrze Nauk Społecznych AR w Poznaniu, jest współautorem wielu książek z zakresu socjologii, metodologii i ekologii, m.in.: „Socjologia i ekonomika ochrony środowiska na wsi i w rolnictwie” (1999), „Problem barier świadomościowych na wsi wobec integracji Polski z UE” (2000), „Bieda na wsi. Na tle globalnych przemian społeczno-gospodarczych w Polsce” (2001).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2003