Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ze zdumienia / wstaje potrzeba słów / i oto każdy wiersz / ma na imię Zdumienie” – pisała w 1949 r. Wisława Szymborska, już wtedy, gdy liczyła sobie lat dwadzieścia kilka, odkrywając tajemniczy mechanizm wrażliwości i wyobraźni, pracujący u podstaw poezji. To fragment wiersza „Szycie sztandaru”, przez ponad sześć dekad dostępnego jedynie wytrwałym odkrywcom starych gazet, dziś zaś trafiającego do księgarń wraz z tomem „Czarna piosenka”.
Zbiór miał się ukazać na początku lat 50., do czego nie doszło, czy to z powodu coraz większej ideologicznej presji władz, budujących zręby polskiego socrealizmu, czy po prostu niezadowolenia, niepewności samej autorki. Zaginął, by w roku 1970 zostać zrekonstruowany przez Adama Włodka (byłego już męża Szymborskiej). Następnie spoczął w szufladzie poetki, która najwyraźniej nie chciała go ogłaszać.
Trudno nie pomyśleć o tym, jak niejednoznaczne jest drukowanie „wierszy ostatnich”, juweniliów, utworów rozproszonych, zaniechanych i zapomnianych przez autorów – jak spotykają się w takim przypadku zachwyt i pietyzm wobec spuścizny, ciekawość czy potrzeba kreowania wydarzeń, a nawet zwyczajna chęć zysku. W przypadku „Czarnej piosenki” należy jednak powiedzieć: dobrze, że ujrzała światło dzienne.
Oto możemy zobaczyć, z jakiego zaczynu powstawała późniejsza twórczość Noblistki, jaki był pierwszy gest wrażliwości – nim jeszcze, w tomach „Dlatego żyjemy” (1952) oraz „Pytania zadawane sobie” (1954), poddała się socrealistycznej sztampie. Poddała czy może raczej odnalazła na chwilę metodę objaśniania świata: daleką od poetyckiego zdumienia, kuszącą jednak poczuciem pewności i ostateczności.
Należała przecież (podobnie jak młodsi od niej Wiktor Woroszylski czy Leszek Kołakowski) do pokolenia, które w dorosłość wkraczało z wybuchem wojny, kiedy – jak sama napisze: „Nie witała historia zwycięską fanfarą: / – sypnęła w oczy brudny piach”, i które uważało, iż „nasz łup wojenny to wiedza o świecie”, każąca świat ten budować na nowo. Mieszała się zapewne naiwność i nadzieja, młodzieńczy bunt wobec starszych i konformizm wobec politycznej presji, osobista rodzinna niepewność oraz potrzeba oparcia w ideowej wspólnocie – i tak od względnej wolności poszukiwań, nawet ubranej w przewidywalne tematy świętowania końca wojny czy odbudowy kraju, droga wiodła do wiersza o Leninie, który Szymborskiej jawił się (czy serio?) jako „nowego człowieczeństwa Adam”, którego grób „wieńczony będzie kwiatami / z nie znanych dziś jeszcze planet”.
Ale przecież początki były inne i czytając „Czarną piosenkę” zastanawiamy się, jak wyglądałaby powojenna polska literatura, jeśliby po 1949 r. władze nie przykręciły śruby twórcom, a pisarskie energie znalazły ujście we właściwych im tonacjach i we właściwym czasie. Szymborska debiutuje na łamach „Dziennika Polskiego” w 1945 r. wierszem „Szukam słowa”, tak naprawdę będącym owocem zbiorowej pracy grupki młodych redaktorów, skracających parustronicowy elaborat autorki na tyle jeszcze niepewnej, by wyobrażać sobie, że jeśli jej wiersze zostaną odrzucone, zrezygnuje na zawsze z poezji. Szuka słowa – mówi, zamykając w miniaturze wielki dramat literatury – które „krwią będzie nasycone”, które „pomieści w sobie każdą mogiłę zbiorową” i choć jej ówczesne dokonania nie mają siły powstających w podobnym czasie utworów Różewicza, to przecież można wychwycić wzbierające już energie, które po latach przyniosą olśniewające rezultaty.
Owszem, sporo w niepowstałym tomie retorycznej rozwlekłości, ale są też przemawiające do wyobraźni obrazy: krwawiące drogi polskiego września, „pocałunek nieznanego żołnierza”, który jest „tak ukąszony od kuli, / że wszystko ludzkie mi obce”, kółko toczone przez dzieci, w którym widać „ziemi odjęty równik”...
Owszem, widać, że temat podjęty w utworze „Transport Żydów” ją przerasta i trzeba dekady, by powstał wiersz „Jeszcze” („W zaplombowanych wagonach / jadą krajem imiona”), jednak pojawiają się już obserwacje i przekonania, budujące późniejszą Szymborską, choćby zdolność widzenia świata, jego drobin, bolesnych, obciążonych historią, ale nie sprowadzonych do ideologicznej wykładni, gdy sąsiadują z sobą nędzarka, zbierająca węgiel wypadający z furmanek oraz „wiec”, „bal” i krzepiący anons z garkuchni: „dziś flaczki”. Owszem, tu i ówdzie basowo przemawia zwarta i niemająca wątpliwości pierwsza osoba liczby mnogiej, wszak walczymy o „dym z czerwonych kominów”, o szczęśliwy „Dzień Powszedni”: ale znacznie silniej słychać głos jednostki: człowieka myślącego o „krucjacie małych uliczników”, dzieciach poległych w Powstaniu Warszawskim, człowieka niosącego w sobie śmierć ukochanej osoby, śmierć okrytą niewiadomą, niemającą mogiły, śmierć, która każe myśleć o naszym świętokradczym istnieniu: „Na grób, który może być wszędzie, / pęki nie ściętych kwiatów. / Nie wolno deptać ziemi. / Grzech”.
Rok po końcu wojny Szymborska pisze wiersz „Wymiary”: oto kolejne kreski, znaczące na framudze wzrost rosnącego chłopca , z których ostatnią niszczy karabinowa kula. Pięć lat później ten sam obraz wplecie w utwór „Do matki amerykańskiej”, opatrując go stosownym do czasów, antytrumanowskim przesłaniem. Ale z perspektywy lat widać, że nawet pod niskim sklepieniem ideologicznego banału nie ustało szukanie słowa, nie przestał płynąć niezbędny pisarzowi żywy nurt zdumienia i czułości.
Wisława Szymborska „Czarna piosenka”, wstęp Joanna Szczęsna, Znak, Kraków 2014