Sztylet i krzyż

Hiszpański ksiądz ugodził sztyletem Jana Pawła II, kiedy Papież dziękował w Fatimie za ocalenie życia po zamachu na Placu św. Piotra. Z zamachowcem rozmawialiśmy wielokrotnie, czytaliśmy list, w którym tłumaczy się ze swojego czynu.

21.10.2008

Czyta się kilka minut

Fatima, 12 maja 1982 r. Jan Paweł II i zamachowiec /fot. AP/Agencja Gazeta /
Fatima, 12 maja 1982 r. Jan Paweł II i zamachowiec /fot. AP/Agencja Gazeta /

Piotr Mucharski: Znaliśmy Juana Marię Fernandeza Krohna...

Krystyna Czerni i Roman Graczyk: Znaliśmy.

PM: Nie rozmawialiśmy jednak o nim od kilkunastu - pewnie - lat. Tymczasem w filmie "Świadectwo" kardynał Stanisław Dziwisz powiedział, że podczas zamachu w Fatimie 12 maja 1982 r. Krohn zranił Papieża sztyletem. Byłem zaskoczony, ponieważ żyłem w przekonaniu, że w Fatimie miała miejsce tylko szalona manifestacja.

KCz: Myśmy też byli o tym przekonani. Pamiętam, że oglądaliśmy to zdarzenie na żywo w telewizji francuskiej. Nagle zrobił się tumult i zobaczyliśmy go z obłędem w oczach, poszarpanego. Ochroniarze prowadzili go przez tłum. Pierwsze informacje dziennikarzy francuskich mówiły, że to jakiś szaleniec przebrany za księdza. Nikomu nie mieściło się w głowie, że to mógł być ksiądz. Byliśmy w szoku, rozpoznaliśmy go natychmiast. Widzieliśmy się z nim przecież w przeddzień, w Paryżu.

RG: Jednak samego momentu, w którym Krohn rzucił się na Papieża, nie pokazywano. Media podały jego nazwisko następnego dnia.

KCz: Na pierwszych stronach brukowej prasy francuskiej pojawiły się wielkie zdjęcia bagnetu z podpisem: sztylet z Fatimy! To było niewyobrażalne, ta akcja kompletnie nie pasowała do człowieka, jakiego znaliśmy. Krohn był raptusem, przypuszczaliśmy więc, że może wykonał rodzaj happeningu, manifestacji. Że zaczął wykrzykiwać swoje hasła, zanim w ogóle zbliżył się do Ojca Świętego i chodziło mu tylko o nagłośnienie swoich racji.

RG: Takie też były późniejsze relacje pisemne: nim przystąpił do ataku, został spacyfikowany. Dlatego i dla mnie to, co mówi dzisiaj Kardynał, jest zaskoczeniem.

PM: Krohn prowadzi dziś bloga i w jednym z ostatnich wpisów zarzeka się, że jednak nie dotknął Papieża - tak przynajmniej przeczytałem w "Gazecie Wyborczej".

O zamachu dowiedziałem się z Wolnej Europy. Pamiętam, że słuchałem radia w krakowskim mieszkaniu, w moim pokoju, w którym kiedyś mieszkał Krohn. Spiker relacjonował zdarzenie w Fatimie i doskonale pamiętam, że kiedy wymieniał imiona i nazwisko sprawcy, to przy Juan - poczułem niepokój, przy Maria - domyślałem się już, a przy Fernandez - byłem pewny. Krohn - zszokowało, ale nie zaskoczyło. Potem się zastanawiałem: właściwie dlaczego?

KCz i RG: Chyba musimy opowiedzieć tę historię od początku...

Alergia na czerwień

PM: Historia zaczyna się na przystanku tramwajowym pod Teatrem Bagatela w Krakowie. Jest lato 1981 roku, trwa karnawał Solidarności. Do grupy moich kolegów podchodzi egzotycznie wyglądający ksiądz i pyta, jak dojść do hotelu Cracovia. Jest Hiszpanem, mieszka we Francji, kocha Solidarność...

Od słowa do słowa okazuje się, że w hotelu złapał jakieś wredne insekty i najchętniej zamieszkałby gdzieś indziej. Takie to były czasy, że kolega Janusz Różański, z którym wspólnie wynajmowaliśmy studenckie mieszkanie, zaprosił go do nas.

Kiedy przyjechałem do domu, zastałem tam mówiącego łamaną angielszczyzną księdza, który robił sobie wielkie pranie. Opowiedział nam, dlaczego przyjechał do Polski... Chciał, odpocząć w Polsce od Zachodu, bo tam panoszył się komunizm, którego nienawidził. Uważał, że ówczesna Europa staje się coraz bardziej czerwona. We francuskim rządzie zasiadało wówczas czterech ministrów z partii komunistycznej. Mówił mi, że myślał nawet o ucieczce z kontynentu, wyjeździe do jakiegoś kraju Ameryki Południowej, byle dalej od czerwonej zarazy.

Kiedyś zobaczył w telewizji francuskiej zdjęcia ze Stoczni w Gdańsku. Zobaczył robotników, którzy manifestują pod krzyżem, a nie pod czerwonymi sztandarami. Uznał, że tu się tli jakaś nadzieja dla Europy, i dlatego przyjechał.

Nasze wędrówki po Krakowie miały też niepolityczne cele. Przede wszystkim musieliśmy znaleźć jakiś środek przeciw tym nieszczęsnym insektom. A to były czasy octu na półkach w sklepach spożywczych i strasznych kolejek w kiepsko zaopatrzonych aptekach. Ja stawałem w kolejce, on czekał przy drzwiach, ale kiedy dochodziłem do okienka i prosiłem o specyfik, Krohn podchodził, stawał przy mnie, opuszczał głowę i się czerwienił. Jakby brał winę na siebie... Właściwie to było rozczulające. Podobnie jak jego nieszczęsna wymowa angielska. Wciąż pytał mnie tubalnym głosem o różne postaci. Ale to jego "Who is..." brzmiało jak wulgarne polskie przekleństwo. Więc znów się czerwienił, gdy w tramwaju lub na ulicy ludzie gromadnie oglądali się, by zobaczyć, kto tak gromko rzuca mięsem. A tu... przystojny ksiądz w sutannie.

KCz: Bo trzeba powiedzieć - co zabrzmi okropnie ryzykownie w kontekście tego, co dzisiaj wiemy - że on miał w sobie bardzo wiele uroku. Był nieśmiały, a równocześnie pełen żarliwości, która była na swój sposób rozbrajająca. W ogóle było niebywałe, że przyjeżdża z Zachodu ktoś - w dodatku ksiądz - kto rozumie, czym jest komunizm. Wtedy to było naprawdę rzadkie.

PM: Chciał się spotkać z ludźmi Solidarności, ale w Zarządzie Regionu, gdzie go zaprowadziłem, nikt nie miał czasu, zbliżał się przecież I Zjazd Związku w Gdańsku-Oliwie. Chciał spotkać ks. Józefa Tischnera, bo z rozmów dowiedział się o jego "Etyce solidarności". Ale Tischnera nie było. Do innych spotkań też nie doszło, bo chcąc go umówić, wspominałem, że jest lefebrystą. Mnie to nic wówczas nie mówiło, ale po takim przedstawieniu ewentualni rozmówcy kościelni zamykali temat.

Na koniec zaprosił mnie i Janusza na pożegnalną kolację w Wierzynku. Protestowaliśmy, że drogo i bez sensu, ale odpowiedział na to dziwną, jak na ortodoksyjnego księdza, sentencją: ma?ana será otra dia. Czyli: jutro to inny dzień. Więc poszaleliśmy. Następnego dnia odprowadziłem go na dworzec kolejowy, skąd odjechał - jeśli dobrze pamiętam - do Gdańska. Jak to się stało, że znalazł Was potem w Paryżu?

RG: Przyszedłem kiedyś do waszego krakowskiego mieszkania na wieczorną imprezę. Mówiłem po francusku, więc trochę z nim gadałem. Potem towarzyszyłem mu w spacerze po mieście. Zapamiętałem, że antykomunizm był podstawową jego autoidentyfikacją. Mówił o tym z dumą w takim duchu: rozmawiałem z tym i z tym, przedstawiłem się i powiedziałem, że jestem antykomunistą. A potem opowiadał, jaka była reakcja rozmówcy. Antykomunizm był więc pewnie dla niego podstawą oceny innych ludzi.

Niewątpliwie musiałem mu wtedy dać paryskie namiary Krysi. Potem sam też wyjechałem do Paryża. I tam nas Krohn odnalazł wiosną 1982 r. Zadzwonił i się umówił.

KCz: Pamiętam, jak uprzedziłeś mnie, że to jest trochę szalony, ale sympatyczny ksiądz, którego poznałeś przez Piotra. Zaprosił nas do słynnej Café de la Paix koło Opery. Czekamy - a tu zjawia się ksiądz w pocerowanej sutannie. Wszędzie tak chodził. W Paryżu to robiło kolosalne wrażenie.

RG: W Paryżu było wówczas tak, jak w Polsce teraz. Nie widywało się na ulicy księży w sutannach. To miało wymiar świadectwa.

KCz: Wiedziałam już wtedy, że był lefebrystą. Jakoś nam to nie przeszkadzało - rozmawiać można przecież ze wszystkimi. I żeby była jasność, z jakich pozycji startowaliśmy do tych rozmów: stan wojenny zastał nas w Paryżu, pierwszą Wielkanoc na wygnaniu postanowiliśmy spędzić w Taizé, gdzie przeżyliśmy piękną liturgię Wielkiego Tygodnia. Na spotkanie z księdzem "od Lefebvre’a" trafiliśmy niemal prosto z ekumenicznego Taizé. Można powiedzieć, że wpadliśmy ze skrajności w skrajność...

Spotkaliśmy się dwa, może trzy razy i pamiętam, że te dyskusje nie były jałowe. Darzył nas ogromną sympatią i życzliwością. Nigdy nie atakował Papieża, mówił tylko, że nie trzeba było odwoływać ekskomuniki Piusa XII, bo komunizm to szatańska robota. Dyskutowaliśmy o Panu Bogu, Kościele, szansach na odwojowanie Solidarności. Polska była krajem represjonowanym, męczennikiem za wiarę - to wszystko nastrajało go do nas przyjaźnie. Nie chcę go wybielać, ale wtedy nie znajdowałam w tych jego wywodach jakiegoś fałszywego tonu.

PM: W Polsce też nie powiedział o Papieżu złego słowa. Ale być może traktował Tischnera jako jakiegoś rewolucjonistę i fundamentalnego antykomunistę...

RG: Pewnie uważał go za kościelnego dysydenta. Nie ciekawiły go przecież wysokie kręgi hierarchii, bo uważał je za skorumpowane politycznie - uległe komunistom. I pewnie cenił polską religijność, uznając, że jest przedsoborowa. Dla niego Sobór Watykański II był końcem Kościoła.

PM: A czy opowiadał Wam o pobycie na zjeździe Solidarności w Gdańsku?

KCz: Niejasno pamiętam, że był zawiedziony Wałęsą. Potem przeczytałam przy okazji rocznicy zamachu w Fatimie, że spotkali się gdzieś przelotem, w tłumie ludzi, Krohn wziął rękę Wałęsy i przyłożył do swojej piersi, mówiąc: - Tu bije serce antykomunisty...

Przesłanie do narodu polskiego

KCz: Pewnego dnia w Paryżu zaprosił nas na Mszę, którą sam odprawiał w swojej podparyskiej parafii. Pojechaliśmy trochę z ciekawości, trochę w przekonaniu, że wspólna modlitwa przecież zawsze cieszy Pana Boga. To był skromny, niepozorny kościół i garstka wiernych. Sami wykluczeni, babiny w chustkach, jacyś starsi Murzyni. Bardzo się ucieszył, że przyjechaliśmy. Skrępowany, poprosił mnie, żebym założyła chustkę na głowę, bo tak się tu modlą kobiety. Po Mszy pożegnał nas z poważnym wyrazem twarzy i skupieniem. Poprosił o modlitwę, bo następnego dnia ma coś bardzo ważnego do zrobienia.

RG: Ta Msza robiła katakumbowe wrażenie. Wszyscy byli jacyś niepewni i wylęknieni. Śpiewali też bardzo bojową katolicką pieśń, starą - chyba jeszcze sprzed rewolucji francuskiej. Nigdy jej później nie słyszałem w kościele...

Krohn odprawiał Mszę tyłem do wiernych ubrany w ornat, który wyglądał jak kapa - bardzo stara i bardzo ciężka.

KCz: Tak, to było 11 maja 1982 r. A następnego dnia zobaczyliśmy transmisję z Fatimy w telewizji... I Juana z rozchełstaną sutanną.

Nasi przyjaciele Francuzi, którym zwierzaliśmy się na gorąco, pytali nas, jak do tego mogło dojść. Nam się to w głowie nie mieściło.

PM: Krohna osadzili w więzieniu, ale dalej kontaktował się z Wami...

KCz: Pewnego dnia do naszego paryskiego mieszkania zadzwonił dzwonek. Za drzwiami stała starsza pani w chusteczce - taka sama jak te, które widzieliśmy w podparyskim kościele. Konspiracyjnym szeptem powiedziała, że ma dla nas list od Juana z więzienia. Zaprosiliśmy ją do środka, powiedzieliśmy coś w duchu: "Cóż ten Juan wymyślił, czy on zwariował?!". Bardzo ją to speszyło, jednak za chwilę, szalenie przejęta, rozglądając się na boki, wręczyła nam "Przesłanie do Narodu Polskiego", które Krohn chciał złożyć na nasze ręce z prośbą jak najszerszego rozpowszechnienia wśród Polaków. Usiłowała nawet na nas wymusić - bezskutecznie - coś w rodzaju solennej obietnicy, że się tym zajmiemy.

Orędzie to było 6-8 kartek rękopisu po francusku, solidny elaborat. Szalenie patetyczne, taki apel złożony z samych aktów strzelistych... Krohn zwracał się w nim do narodu polskiego, zaklinając, by ocalił to, co najcenniejsze w wierze, by przeciwstawił się zdradliwej linii Kościoła, który wchodzi we współpracę z komunistami, by dochował wierności Chrystusowi. On widział w Polsce ostatnią nadzieję na zbawienie Europy i Kościoła. Czysty mesjanizm! To było dość nieznośne w lekturze, ale zaskakiwało - cytował na przykład księdza Tischnera i Słowackiego, w dodatku nie byle co, bo "Króla-Ducha". Nie wiedzieliśmy, co z tym począć. Myślami byliśmy już właściwie w Polsce, gotowi do powrotu.

PM: Wiem też, że pisywał listy do siedzących wtedy w więzieniu polskich opozycjonistów i że ci traktowali go jako prowokatora lub wariata.

KCz: Cóż się dziwić... Uznaliśmy, że to nieszczęsne "Orędzie" powinno dotrzeć raczej do Watykanu niż do Polski stanu wojennego. Szukaliśmy kogoś zaufanego, chcieliśmy wyjaśnić wszystkie okoliczności, żeby nie uznano całej sprawy za głupią prowokację. Ktoś nam poradził, żeby iść z tym do księdza Eugeniusza Plater-Zyberka, polskiego duszpasterza, od lat mieszkającego w Paryżu. Wysłuchał naszej opowieści z uwagą i dał jej wiarę. Obiecał, że przekaże list Papieżowi. Nie wiemy, czy list dotarł. Ksiądz Plater dziś już nie żyje. Wtedy uznaliśmy sprawę za zamkniętą i przestaliśmy się nią przejmować.

Myśleliśmy już tylko o powrocie do kraju. Sytuacja jednak zaczęła się komplikować, bo zaraz po zamachu wysłałam do ciebie długi list...

PM: Najpierw przyszli we trójkę. Byłem sam w domu i trochę się przeraziłem, bo dom był pełen wydawnictw podziemnych, gazetek porozkładanych tu i ówdzie. Nie do ukrycia przed taką ekipą. Jednak ich to w ogóle nie interesowało. Pokazali legitymacje SB i kazali jechać na Mogilską. Pamiętam, że wyrzuciłem przez okno notes z telefonami. Kiedy wyszliśmy przed blok, notes radośnie powiewał kartkami tuż przy betonowej ścieżce. Nie zwracali na niego uwagi, bo byli zajęci rozmową z kolegami z pracy - spotkali moich sąsiadów z górnych pięter. To już dawało do myślenia.

Na Mogilskiej od razu zapytali o Krohna. Byłem już po lekturze broszury "Obywatel i Służba Bezpieczeństwa", więc powiedziałem, że bez podania numeru sprawy i charakteru, w jakim zostałem wezwany, nie będę odpowiadał na pytania. W zasadzie jedyne konkretne pytanie, które usiłowali mi zadać, brzmiało: "Czy jadł pan z nim kolację w Wierzynku latem 1981 r.?". Głupie pytanie, ale dużo mówi o tamtych czasach, służbach i gastronomii.

Wypuścili mnie w końcu. Najpierw zabrałem notes, który ciągle leżał przy ścieżce, a potem poszedłem do mec. Rozmarynowicza [czołowy adwokat w procesach krakowskich opozycjonistów - przyp. PM] i opowiedziałem całą historię. Powiedział, że na pewno przyjdą znowu, i poradził, żeby dalej odmawiać wszelkich zeznań.

Po paru dniach rzeczywiście pojawili się znowu. Tylko zachowywali się zupełnie inaczej. Mówili, że to już nie ich sprawa i żebym uważał, bo ten gość, który mnie będzie przesłuchiwał, jest bardzo cwany. I jeszcze jakieś inne rady.

Za biurkiem siedział facet o aparycji doktora trzech fakultetów i w ciuchach z Peweksu. Zapytał, czy znam Krohna, a kiedy zaprzeczyłem, wyciągnął z teczki list Krysi do mnie, ewidentnie już przeczytany. Do tego miał jeszcze ksero z jakiejś prasy francuskiej. Artykuł był zilustrowany zdjęciem mojego autorstwa, na którym Krohn siedzi w naszym mieszkaniu. Za nim na kilimie widać znaczki Solidarności, duże zdjęcie Czesława Miłosza etc...

KCz: Niby wiedziałam, że cenzurują pocztę, ale przecież nie byli w stanie czytać wszystkiego, a ja nie pisałam do Wałęsy, tylko do studenta Mucharskiego. Zaryzykowałam, i to była skrajna głupota - ale człowiek ma przecież czasem potrzebę, żeby mimo wrogich okoliczności zachowywać się normalnie. To śmieszne, ale kiedy zorientowałam się, że list nie dotarł do adresata, w ogóle nie pomyślałam, że adresat może mieć kłopoty! Byłam wściekła, bo list był długi, ozdobny, szczery, w artystycznej kopercie... Tyle starań - i perły przed wieprze! Trafił na biurko jakiegoś esbeka. Niedoczekanie!

PM: Powiedziałem mu, że nie wierzę, iż Krohn chciał dokonać zamachu. Podobnie jak wy uważałem, że to raczej była manifestacja niż rzeczywisty zamach. Podpisałem protokół, zakreślając - jak uczyła broszurka - marginesy i pozwolono mi wyjść.

Pewnie dałem się nabrać, kiedy oficer SB twierdził, że to część międzynarodowego śledztwa. Po dwóch dniach przeczytałem w prasie komunikat sygnowany Polska Agencja Prasowa, który był streszczeniem moich zeznań i niektórych wątków twojego listu. Komunikat odczytano również w Dzienniku Telewizyjnym.

KCz: A my zaczęliśmy odbierać alarmujące telefony. Obce osoby dzwoniły i cytowały komunikat PAP, że w zamach na Papieża zamieszana jest Krystyna C. oraz inne osoby uprawiające działalność antypolską, przebywające obecnie w Paryżu. Dalsze ustalenia w toku. Brzmiało to groźnie. Moi Rodzice, słysząc to w telewizji, omal nie dostali zawału. Kto tylko jechał do Paryża, dostawał od naszej rodziny i przyjaciół polecenie, żeby nas ostrzec, żebyśmy broń Boże nie wracali, bo od razu nas zamkną do tiurmy.

Baliśmy się tego powrotu. Mieliśmy opozycyjne papiery, nasi przyjaciele byli internowani. Romka wyrzucili ze studiów. Wzięliśmy nawet w Paryżu ślub cywilny, żeby w razie aresztowania któregoś z nas mieć prawo do odwiedzin w więzieniu.

Na szczęście mieliśmy kontakt z ojcem Janem Andrzejem Kłoczowskim, bo francuskie transporty z pomocą dla Polski często lądowały u krakowskich dominikanów. W końcu przyszedł od niego list z wycinkiem z "Polityki". Był tam satyryczny rysunek Szymona Kobylińskiego nawiązujący do sprawy Krohna.

RG: Dla nas znaczyło to tyle: jeśli organ, którego redaktorem naczelnym jest Mieczysław Rakowski, wysoki dygnitarz KC PZPR, robi sobie żarty z tej sprawy, to znaczy, że esbecja odpuściła. I wróciliśmy do Polski.

PM: Choć w komunikacie większość faktów była prawdziwa, to i tak nikt w nie w Polsce nie wierzył. Brzmiało to jak najgłupsza konfabulacja SB.

RG: Ale wyjaśnijmy też może, po co SB to knuła. Nie chodziło o Krysię ani o dominikanów, tylko o studencką opozycję, a pośrednio Solidarność. Esbecka teza była taka: za zamachem na Papieża stoi Solidarność.

Kwalifikacja czynu

KCz: W końcu wylądowaliśmy w Warszawie. Od razu chcieliśmy opowiedzieć tę historię komuś z hierarchii i jakoś się zabezpieczyć, gdyby władzy znów coś strzeliło do głowy.

Tak jak ty trafiliśmy do mecenasa Rozmarynowicza. Powiedzieliśmy, że chcemy pójść do kardynała Franciszka Macharskiego. Odpowiedział: "Oczywiście, do naszego pasterza trzeba pójść, opowiedzcie szczerze wszystko, co wiecie, ale nie zdziwcie się, jak wam powie, żebyście to zgłosili na milicji".

RG: Dostaliśmy audiencję u Kardynała. Mieliśmy referencje od ojca Kłoczowskiego i od Marka Skwarnickiego. Opowiedzieliśmy wszystko jak na spowiedzi i wyjaśniliśmy cel tej rozmowy: żyjemy, gdzie żyjemy, więc obawiamy się, że ta sprawa może być jeszcze rozgrywana przez SB... Kardynał cały czas milczał i kiedy na koniec spodziewaliśmy się serii pytań, wstał i poradził krótko: "Idźcie państwo z tym na milicję". Nie poszliśmy tam jednak.

KCz: Do dzisiaj nie wiem, dlaczego Kardynał tak się zachował. Próbuję zrozumieć jego racje i nie mogę. Gdybyśmy przyszli anonimowo z ulicy, może miałby prawo uznać to za prowokację, choć uważam, że nawet wtedy powinien się tym zainteresować. Ale myśmy nie popełnili tego błędu, mieliśmy wiarygodne referencje. Długo był we mnie żal, czułam się po prostu odepchnięta i zagrożona. Przez chwilę jeszcze myśleliśmy, że obawiał się podsłuchu, ale na pewno niedługo nas odnajdzie i spotka się na neutralnym gruncie. To była w końcu ważna sprawa, powinien być jej ciekaw. Ale nigdy się do nas nie odezwał.

W Instytucie Historii Sztuki, gdzie przed wyjazdem studiowałam, wszyscy znali "historię z Krystyną C." i zachowali się fantastycznie. Szybko przywrócili mnie w prawach studenta, przyspieszyli egzaminy, żebym nie była zagrożona. Profesor Ostrowski przepytał mnie dokładnie i zawyrokował: to musiała być prowokacja KGB.

PM: To mogła być prowokacja KGB?

RG: Wykluczone. Żeby być przez nich użytym do takich rzeczy, nie wystarczy być fanatykiem. Trzeba jeszcze umieć zabijać.

PM: Zaraz po zamachu przypomniałem sobie, że w rozmowach z nim pojawiał się wątek o konieczności poświęcenia siebie, złożenia siebie w ofierze. Lecz wtedy nie przeczuwałem, o co mu chodzi.

KCz: Informacja księdza Dziwisza, ujawniona w "Świadectwie", radykalnie zmienia moralną kwalifikację czynu. Ciarki mi chodzą po plecach, kiedy pomyślę, jakiej historii byliśmy świadkami... I ciągle zadaję sobie pytanie, czy Krohn od początku miał tak daleko idące obsesje? Czy to jego żarliwość tak dalece go zwiodła? A może po prostu był człowiekiem chorym?

RG: Kiedy - dużo później - zacząłem czytać pisma Lefebvre’a...

PM: Pamiętaj, że lefebryści usunęli go ze wspólnoty.

RG: Wiem, ale kiedy się czyta enuncjacje ich założyciela, to pozostaje zaledwie jeden krok do tego, co zrobił Krohn. To było radykalne, ale - na gruncie tej obłędnej teorii - konsekwentne. Jeśli, jak twierdzi abp Levebvre i jego następcy, Kościół po Soborze nie wypełnia swojej zbawczej misji, to można zdobyć się na wiele, aby to zmienić, prawda? On, na swój sposób, chciał przywrócić Kościół do stanu prawdy.

KCz: Ale dalszy ciąg jego życia jakby całkowicie unieważnia jego rzekomą ideowość.

PM: Zrzucił sutannę, ożenił się, skończył studia prawnicze, zaczął życie na nowo. Z czego jest znany jako adwokat w Belgii? Uderzył w twarz sędziego.

KCz: Od dawna nie zaprzątałam sobie głowy księdzem Krohnem. Tamto wspomnienie przybrało charakter anegdoty. Informacja kardynała Dziwisza to zmienia. Z pewnością nie miałabym ochoty spotykać prawdziwego zamachowca. Została przekroczona granica demonizmu i agresji, która mnie absolutnie wyleczyła z resztek empatii wobec Juana. Miałam ją, bo wierzę, że nikt do końca nie jest zły. Kiedyś wydawał mi się po prostu człowiekiem, który głęboko pobłądził, w pewnym sensie godnym współczucia. Dziś myślę, że nie zasługiwał na to, żeby go traktować poważnie. A już na pewno nie jego idee.

Do dziś zadaję sobie jednak inne pytanie: czy myśmy wtedy tak naiwnie nabrali się na jego ideową żarliwość? Czy on to od początku planował? Czy może raczej dopiero w pewnym momencie szatan się nim posłużył, wlazł w niego jak dybuk? Wyobrażam sobie, jaka to dla niego straszna pokusa: Papież dziękuje w Fatimie za ocalenie życia po zamachu na Placu św. Piotra...

Krystyna Czerni jest krytykiem i historykiem sztuki, współpracownikiem "Znaku" i "Tygodnika Powszechnego". W latach 70. związana z Duszpasterstwem Akademickim OO. Dominikanów "Beczka" i Studenckim Komitetem Solidarności. W czerwcu 2008 roku, razem z grupą działaczy SKS, odznaczona przez Prezydenta RP Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za działalność opozycyjną.

Roman Graczyk jest dziennikarzem. W latach 1984-91 pracował w "Tygodniku Powszechnym", 1993-2005 w "Gazecie Wyborczej". Od 2006 r. pracuje w Biurze Edukacji Publicznej IPN w Krakowie.

Piotr Mucharski od 1988 r. pracuje w "Tygodniku Powszechnym". Obecnie jako zastępca redaktora naczelnego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk i historyk sztuki. Pracownik Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego, doktor nauk humanistycznych. Autorka licznych tekstów o sztuce, a także programów telewizyjnych opartych o wywiady z artystami.
Redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, publicysta, autor wywiadów, kierownik działu Kultura. W „Tygodniku” od 1988 r., Współtwórca telewizyjnych cykli wywiadów „Rozmowy na koniec wieku”, „Rozmowy na nowy wiek” i „Rozmowy na czasie” (TVP).… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2008