25-lecie Kardynała

Wdzięczny za gościnę pod arcybiskupim dachem, za wytrwale okazywane nam zaufanie, za życzliwość i troskę, z okazji Srebrnego Jubileuszu wielu łask Bożych, a zwłaszcza radości z oglądania owoców 25 lat pasterskiego trudu, którego znakiem rozpoznawczym jest: coście uczynili jednemu z tych najmniejszych życzyTygodnik Powszechny.
 /
/
  • Kraków, Oświęcim, Getsemani
  • Z kard. Franciszkiem Macharskim rozmawiają Janusz Poniewierski i ks. Grzegorz Ryś

TYGODNIK POWSZECHNY: - Kiedy dowiedział się Ksiądz Kardynał o tym, że będzie następcą Stanisława ze Szczepanowa, Adama Sapiehy, Karola Wojtyły?

KARD. FRANCISZEK MACHARSKI: - Rozmawiał ze mną kard. Wyszyński i powiedział, że tego chce Ojciec Święty. I zapytał, co ja na to. “Do tej pory słuchałem mojego biskupa - odpowiedziałem. - Teraz posłucham biskupa krakowskiego, który został biskupem Rzymu".

---ramka 320641|prawo|1---Potem trochę się ciągnęło. Ksiądz Prymas chciał odejść od zasady akceptowania kandydatów na biskupów przez władze państwowe. I zrobił gest - jak Kolumb z jajkiem. Ono się troszkę “potłukło", władze trochę się poirytowały, ale im przeszło, tyle że nie tak szybko, jak powinno było przejść. Z tego powodu dopiero 29 grudnia otrzymałem wiadomość, że moja nominacja zostanie ogłoszona nazajutrz, 30 grudnia 1978 r.

- Nazwisko Macharski wymieniano często wśród potencjalnych kandydatów na nowego biskupa. O. Leon Knabit ułożył nawet o tych kandydatach pastorałkę, którą śpiewało się na melodię “Oj, Maluśki". Oto jedna ze zwrotek: “A może nadeszła, nadeszła / odpowiednia pora, / by przyodziać fioletem, fioletem / dziś Księdza Rektora" (był Ksiądz Kardynał wówczas rektorem seminarium).

- Ksiądz infułat Florkowski, były rektor, który odprawiał codziennie Mszę św. w kościele św. Józefa (a ja często tam zaglądałem), mawiał: “Ten Macharski chodzi do tego Świętego Józefa i chodzi. On jeszcze gotów coś wyprosić". A ja się tylko uśmiechałem i odpowiadałem: “Ksiądz Infułat dobrze wie, o co proszę. O dobrego biskupa krakowskiego".

  • "Po co ja ci to mówię?"

- Co to znaczy: być biskupem krakowskim?

- Ja od dawna wiedziałem, kto to jest biskup krakowski. To przedziwna sprawa - tu więcej zostało mi dane niż musiałem sam wypracować. Najpierw intuicja, to znaczy wgląd w to, kto to był biskup krakowski, poczynając od św. Stanisława. Myśmy mieli czas, żeby się Stanisławem zająć, bo kardynał Wojtyła związał 900-lecie jego śmierci z duszpasterskim synodem archidiecezji krakowskiej. To było jak wejście w wiązkę światła. Jak wezwanie, żeby iść ku źródłu. A jak się idzie do źródła, to się czasem dochodzi do takiego miejsca jak wywierzysko, gdzie woda bulgocze i się burzy. Wtedy rzeczywiście wracamy do Tajemnicy. Tam jest Wszystko. Ten, który stał się człowiekiem, nie przestając być Bogiem. W tym ujęciu można rzeczywiście zacząć mówić o Stanisławie...

- Przypomina się pewien poemat: "Stanisław".

- Dostałem go od Ojca Świętego już po mojej biskupiej konsekracji. Nikomu się wówczas nie przyznałem: ani do tego, że mam rękopis, ani też do listu, który mu towarzyszył. Ja ten list publicznie odczytałem dopiero po ,,Tryptyku rzymskim". Wytrzymałem ponad 20 lat.

- Papież nazwał ten poemat “duchowym testamentem" dla swojego następcy... Wiemy jednak, że wpływ na Księdza Kardynała wywarli również inni krakowscy biskupi.

- Słowo “kardynał" po raz pierwszy usłyszałem w domu rodzinnym, kiedy byłem małym dzieckiem. I jeszcze, co gorsza, mówiło się: “dziadzio-kardynał". Albin Dunajewski: u nas w domu były po nim pamiątki, nawet tak prozaiczne jak szafa. Bo matka kardynała Dunajewskiego, Antonina, była z domu Błażowska - tak jak moja babka. Dunajewski to wspaniałe zjawisko. Człowiek, w którym odżyła ta biedna, sponiewierana przez Austriaków diecezja. A jego droga do kapłaństwa była jednocześnie drogą na służbie Polski.

Z kard. Dunajewskim łączy się też wspomnienie z czasów kapłańskich. Jedną z pierwszych Mszy świętych, w kwietniu 1950 r., odprawiałem u Karmelitów na Piasku. W zakrystii dali mi książkę, żebym się wpisał. Coś mnie tknęło i zacząłem ją przeglądać. Odwróciłem kilkanaście, może kilkadziesiąt kartek i znalazłem wpis: “Episcopus nominatus Albinus Dunajewski". On też odprawiał tę Mszę w kwietniu, był wtedy kapelanem u wizytek.

- A kardynał Sapieha?

- To obecność mądrości, dobroci, umiejętności - darów Ducha Świętego, który tu zamieszkał. Pamiętam: rok 1950, miałem wtedy zaledwie 23 lata. Złożyłem podanie o paszport - Kardynał chciał, żebym pojechał na studia do Fryburga. Czekałem na ten paszport, a on czekał razem ze mną. I wołał mnie wówczas do siebie wielokrotnie. A ja miałem czas, bo ze względu na te studia nie dostałem przydziału do żadnej parafii, i tylko kiedy mogłem, to spowiadałem. To był Rok Jubileuszowy - dużo siedziałem wtedy w konfesjonale.

Sapieha zapraszał mnie zatem do siebie i ze mną rozmawiał. Pewnego dnia wyjaśniał mi istotę Porozumienia, które rząd miał zawrzeć z Kościołem, i opowiadał o “Caritas". I nagle, pamiętam to, przerwał i zapytał: ,,Po co ja ci to wszystko mówię?!". Kardynał Sapieha mówił mi rzeczy, o których nikomu się nie śniło. Otwierał przede mną swoją myśl i swoje serce. A to, co w tych rozmowach było najcenniejsze, to się we mnie osadzało. Miłość Kościoła i miłość Polski. Taka jasna i zdecydowana.

W czasie jednej z takich rozmów powiedziałem mu, że jestem wnukiem Władysława Peca, pierwszego prezesa Izby Skarbowej w Krakowie. I wtedy on o mało się nie rozpłakał: ,,Władysław, mój kochany Władysław. Ja go na cmentarz odprowadzałem".

- Kiedy się tak blisko zna swojego biskupa, łatwiej czy trudniej wierzyć w Kościół?

- Ja go widziałem w tym niewidocznym świetle. Dla mnie to było oczywiste: tak biskup powinien rozmawiać z człowiekiem, z młodym księdzem... To była prawdziwa wielkość. Nie ma się co dziwić, że Ojciec Święty, im głębiej wchodzi w serce Kościoła, tym bardziej zaczyna przypominać Sapiehę.

- I tak doszliśmy do Karola Wojtyły...

- ... który nas poprowadził do świętego Stanisława. To właśnie był ten powrót - powrót do źródeł.

  • "Chcesz czuwać, to masz"

- Przyjmując święcenia biskupie wybrał Ksiądz Kardynał jako zawołanie biskupie słowa Siostry Faustyny: ,,Jezu, ufam Tobie". Dziś nie ma w tym nic dziwnego, ale wtedy?

- Początkowo przyświecała mi inna dewiza życiowa: ,,Vigilare cum Christo", ,,Czuwać z Chrystusem". Czułem, że jestem w kręgu tego światła, w którym był uniżony Jezus w Getsemani. Jest noc, straszliwa noc. Wszystko, co najgorsze, co się potem pokazało na tym wizerunku, na tym sponiewieranym człowieczeństwie Jezusa - ,,Ecce Homo" - to wszystko było już tej nocy. I jeszcze głębiej. Bo tam była wewnętrzna walka, tak jakby człowieczeństwo Jezusa walczyło z Bogiem. Jak Jakub walczył - o człowieka. Może tak było? Nie domyślimy się tego. W każdym razie On, Jezus, wyszedł z Getsemani ,,przed męką zmęczony". Tak się śpiewa. Chciał, żebyśmy Go takim widzieli: że On tędy doszedł do nas. Czasem ktoś mi mówi, że trzeba bardziej akcentować moc Boga. A ja mu mówię: oto demonstracja mocy Boga.

To niewątpliwie było dla człowieka. I On chciał, żeby człowiek wiedział, co się dzieje. Pytał: ,,Nie mogliście ze mną czuwać?". Stąd to ,,Vigilare cum Christo". Bo ja przez lata całe żyłem w takiej nocy, w której nic nie widać - żadnych pociech, nic.

- Czy powie nam Ksiądz Kardynał coś więcej o tej nocy?

- Nie, dlatego że to wszystko było tak powszednie, jakby zawsze trwało. Nikt nie robi problemu z nocy, która zapada. Zimą trochę wcześniej, latem później. To normalne, taka jest droga kosmosu. To było takie powszednie: nic się nie działo, wszystko się działo. I ja się temu nie dziwiłem: Chcesz czuwać, no to masz.

- To "Vigilare...". Ale my pytaliśmy o "Jezu, ufam Tobie".

- Moje “czuwanie" zaczęło w pewnym momencie współistnieć z obrazem Jezusa Miłosiernego. Istotnym elementem, zarówno przy Miłosierdziu Bożym (tym, które znamy dzięki doświadczeniu Łagiewnik), jak i na krzyżu było, że: to dla ciebie, człowieku. Bóg tak chciał, żeby nieustannie było wiadomo, że to jest dla człowieka - każdego i wszystkich - za zbawienie nasze i całego świata.

Jezus, On jeden, potrafi nawiązać taki kontakt z człowiekiem - każdym! - żeby go potem wysyłać do ludzi. A jednocześnie On go wcale od siebie nie odsyła, bo przecież oni już są w Nim: wszyscy i każdy z osobna. Jak powiedział jeden ze świętych: ,,Pozostawiając Pana Jezusa i idąc służyć potrzebującym, idziesz do Pana Jezusa".

- To Brat Albert. Kolejny krakowski święty.

- Prowadziłem kiedyś taką rozmowę z księdzem, już wtedy biskupem, Karolem Wojtyłą. Pamiętam nawet, gdzie to było: na Grodzkiej, a dokładniej na placu Wszystkich Świętych, szliśmy razem na Franciszkańską. I ja wówczas powiedziałem: ,,Jeśli się nie klęknie przed człowiekiem tak jak przed Bogiem, to nic z tego nie będzie". A on stanął i uważnie na mnie spojrzał.

Wtedy jeszcze nie znałem ,,Brata naszego Boga". Dopiero Marek Skwarnicki wygrzebał ten tekst po roku 1978. Właśnie tam jest ten przejmujący moment rozmowy, którą Ksiądz Karol (jako Adam Chmielowski) prowadzi z Panem Jezusem, tym z obrazu ,,Ecce Homo". Rozmawia z Jezusem i mówi, a raczej wyśpiewuje hymn: ,,O, jakież trudne piękno, jak trudne. Takie piękno nazywa się Miłosierdzie".

- Jeśli dobrze rozumiemy, to także duchowość Księdza Kardynała.

- Okna mojego pokoju wychodzą na dziedziniec, a po drugiej stronie, naprzeciwko, jest kaplica - i tam przez jedno z okien widzę światełko przed tabernakulum. To też jest związane z tym: ,,Jezu, ufam Tobie".

  • "A myśmy się spodziewali"

- Chcielibyśmy zapytać o ważnych ludzi, ważne miejsca i książki.

- Bardzo ważny był mój nauczyciel z tajnych kompletów, prof. Zenon Klemensiewicz. On dał mi mistrzowską inicjację w świat kultury. To naprawdę była ręka mistrza...

Miejsca? Dom rodzinny. Byłem najmłodszy z rodzeństwa i traktowany tak, jakbym był dużo starszy. Kiedy miałem 11 lat, rodzeństwo nauczyło mnie grać w brydża, a po jakimś czasie - miałem może wtedy ze 12 lat - już chcieli, żebym z nimi grał. A potem wybuchła wojna - i wszystko się złamało. Dziś mogę powiedzieć jedno: dzięki domowi rodzinnemu ta straszliwa zaraza, wojna, przemoc, gwałt, mordowanie ludzi - stawała się szczepionką, wzmacniała odporność, nie powodując obojętności.

- Wojna to czas krystalizacji powołania kapłańskiego?

- Czy ja wiem? Mój brat był wyraźnie wskazywany przez środowisko na księdza. A ja? Prof. Klemensiewicz, gdy dowiedział się, że idę do seminarium, powiedział: ,,Myślałem, że zostaniesz z nami, na Uniwersytecie".

Ale chyba rzeczywiście macie rację: wojna to był taki czas, kiedy bez żadnych olśnień zostało mi to dane. Pamiętam debatę rodzinną w roku 1945 na temat naszej przyszłości - i ja tam powiedziałem: na mnie proszę nie liczyć, idę do seminarium. Nigdy wcześniej tego nie mówiłem.

- Mówi się, że Ksiądz Kardynał chciał początkowo wstąpić do dominikanów.

- Kościołem, do którego chodziliśmy w niedziele, była Święta Anna: Msza o 10. Przychodziliśmy całą grupą (wszyscy starsi ode mnie), a po Mszy - na czczo - szło się na spacer na Błonia, a dopiero potem do domu. Natomiast do dominikanów chodziłem codziennie przez trzy lata. Rano jeden z ojców odprawiał Mszę recytowaną, oczywiście po łacinie. (Pamiętam, były tam takie panie, zwane mszałkami, bo nosiły ze sobą grube mszaliki.) Myśmy to wszystko recytowali i służyli do Mszy św. A prosto stamtąd - do pracy (fizycznej - w Generalnej Dyrekcji Monopoli). Z flaszką kawy owiniętą szalikiem, żeby była ciepła, i z jakimś śniadaniem, które się zjadało po rozpoczęciu roboty. Wtedy, w latach 1943-45, rzeczywiście mogło wyglądać na to, że wstąpię do dominikanów. Poranne Msze, i potem trzeci zakon dominikański, to wszystko bardzo dobrze mi zrobiło. Bo to mi pokazało, o co naprawdę chodzi. Ja to wiążę z ewangelicznym opisem drogi do Emaus. Skoro Pan Jezus zniknął im wtedy sprzed oczu, a oni wrócili do Jerozolimy, to znaczy, że to wszystko było potrzebne, żeby iść i z następnymi zaczynać całą tę drogę biedy, nędzy, rozczarowania. Wypisz wymaluj to, co jest dziś w naszej rzeczywistości: ,,A myśmy się spodziewali". ,,To nie tak miało być".

Ten sam strumień, który przepływa przez różne okolice. Ale w tym strumieniu najważniejsze jest to, że to On chce trafić do człowieka. Zmienia się wszystko, ale Ten, który chce zbawić człowieka, jest niezależny od wszystkiego, ten sam na wieki.

- Pytaliśmy też o ważne książki...

- Myśmy po wojnie żyli w niesłychanym ubóstwie. Nie było książek. Ja odkryłem dla siebie ,,Między heroizmem a bestialstwem" ks. Konstantego Michalskiego, mojego profesora, który przyjął mnie po pierwszym roku na swoje seminarium. Ważna była też “Katolicka etyka wychowawcza" o. Jacka Woronieckiego - ona dała mi wykład tomistycznej teologii moralnej, aplikowanej do pedagogiki, co bardzo przydawało się młodemu wikaremu. Do dziś mam obie w swojej bibliotece.

A potem - gdy byłem już wikarym (to znaczy między listopadem 1950 i październikiem 1956 roku), dostałem od kogoś ,,Jalons pour une théologie du laďcat" (“Podstawy teologii laikatu") Yves’a Congara. Moim profesorem był ks. Ignacy Różycki, który bardzo często przyjeżdżał w te strony, gdzie była moja parafia i właściwie to mnie... inwigilował (w roku 1956, zanim dostałem paszport i mogłem wyjechać do Fryburga, zacząłem u niego robić doktorat). Co ciekawe jednak, Congar nie wywrócił mi metody ks. Różyckiego.

I jeszcze jedna odkrywcza książka: ,,Der Herr" Romano Guardiniego. To była rzeczywiście wielka nowość - w gruncie rzeczy szkoła myślenia fenomenologicznego.

  • Wtedy wszystkich wywalali

- Ksiądz Kardynał powiedział wcześniej, że moc Boga objawiła się w Getsemani. Chcielibyśmy zapytać, czy to odnosi się również do Kościoła i do stylu bycia biskupem?

- To jest prawo: chcesz zbawienia, musisz iść tą drogą. Bo to jest jedyna droga. (Tu nie chodzi, oczywiście, o 14 stacji Drogi Krzyżowej. Wewnętrznie musisz chodzić tą drogą.)

- Kiedy Ksiądz Kardynał zostawał biskupem, przełożenie było dość oczywiste: uniżenie Kościoła wymuszał komunizm, stan wojenny itp.

- Ależ wtedy można było także wzdychać za przeszłością, za rekonkwistą. Za powrotem, za okresem restauracji. Można było za tym tęsknić. Byli tacy, którzy się do tego przygotowywali i mówili, że kiedyś przyjdą normalne czasy i będzie tak jak kiedyś.

- Zatrzymajmy się zatem przy komunizmie. To był dla Kościoła czas wielkiej próby.

- Kiedy Marek Skwarnicki pojechał z Papieżem w pierwszą podróż do Meksyku, opowiadał, że w homilii Jana Pawła II odnajdował autora ,,Brata naszego Boga": tę samą wizję człowieka, opcję na rzecz ubogich, to zderzenie z programem rewolucji. ,,Wybrałem większą wolność" - on to pisał już w Niegowici.

- Ksiądz Kardynał też miał swoje zderzenie z tym programem, na przykład w Kozach, gdzie władze wywaliły Księdza - wówczas młodego wikarego - ze szkoły, żeby nie mógł uczyć religii...

- Wtedy wszystkich wywalali.

- ... albo w Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu.

- Pierwsze potężne zderzenie nastąpiło w seminarium, kiedy byłem rektorem. Wtedy właśnie spotkałem się z napaściami SB, z nieprawością, która posługiwała się kłamstwem, niszczyła ludzi, zwodziła ich i uwodziła - i to moich kleryków. Wówczas bardzo mocno sobie uświadomiłem, że muszę ich bronić. Nie miałem wyboru. Nie układałem żadnych manifestów, nie składałem deklaracji, ale to jedno było dla mnie oczywiste: trzeba ich bronić! Bez jakiegoś wielkiego programu... A zresztą, przecież to takie proste: trzeba dobrych, świętych księży. Jeśli w takim starciu nie będziesz blisko Pana Boga, przegrasz - i ci biedni ludzie pierwsi będą przegrani.

W pewnym momencie dotarła do mnie informacja, że mam w seminarium agenturę - nie tajnego współpracownika, tylko agenta! Nikomu o tym nie mówiłem. Przez cały rok starałem się wobec wszystkich zachowywać kryteria ewangeliczne. A na koniec roku - w dniu, w którym klerycy wyjeżdżali do domów - wziąłem tego człowieka do siebie i... zaprosiłem do opuszczenia seminarium. Nic mu nie mówiłem o Służbie Bezpieczeństwa, nie podałem żadnych racji dla swojej decyzji. To było takie starcie jak ,,godzina prawdy": chyba przez pół godziny siedzieliśmy naprzeciwko siebie - on nic nie mówił i ja nic nie mówiłem. Nie, nie hipnotyzowałem go. W końcu zabrał swoje papiery i poszedł. Ale to nie koniec. Minęło może ze 20 minut, jak przyszedł z powrotem i mówi: ,,Ja się rozmyśliłem. Zostaję". I kładzie papiery na moim biurku. No to go zapytałem: “A kto ci to, młody człowieku, powiedział? Twój przyjaciel?". I znowu tak siedzieliśmy ze 20 minut. Myślałem, że zawału dostanę. Wreszcie wziął te papiery i poszedł. Kilka tygodni później znów o nim usłyszałem - tym razem jednak był poza Kościołem rzymskokatolickim. Wtedy nie miałem już żadnych wątpliwości.

- Mając takie doświadczenia, był Ksiądz Kardynał przez wiele lat członkiem Komisji Wspólnej.

- Komisja zaczęła się w gruncie rzeczy od tego, że na mój ingres do katedry przyjechał bp Bronisław Dąbrowski. Rozmawialiśmy wówczas o planowanej wizycie Papieża. Jego zdaniem, do ustalenia jej terminu konieczne było rozważenie historycznej sprawy św. Stanisława. Biskup Dąbrowski sugerował, żeby do komisji zaprosić ks. prof. Przybyszewskiego albo ks. bp. Smoleńskiego. A może - zaproponowałem - to ja zostanę członkiem tej komisji?

Wnet się okazało, że władzom nie chodzi o żadnego Stanisława. To był zabobon, potężny zabobon, że jak Papież przyjedzie na św. Stanisława, to padną mury Jerycha.

- I padły.

- Tak, ale nie od razu. Wtedy stało się coś, czego oni nie rozumieli, bo oni nie rozumieli niczego poza siłą albo podstępem.

  • W Hamleta nie wierzyłem

- Potem był stan wojenny - archidiecezja krakowska bardzo się wówczas zaangażowała w niesienie pomocy internowanym...

- ... a generał Jaruzelski uważał mnie za wroga Polski Ludowej. I mówił to...

- Publicznie?

- ... tam, gdzie to się liczyło.

- Ksiądz Kardynał, zapewne, spotykał się także z Wojciechem Jaruzelskim?

- Kiedyś zaprosił mnie do siebie Barcikowski. A gdy od niego wychodziłem, zapytał, czy nie spotkałbym się teraz z panem Jaruzelskim. I zaprowadził mnie do niego. To nie była łatwa rozmowa.

Ja dopiero potem - teraz, całkiem niedawno! - przeczytałem list arcybiskupa Felińskiego do cara. Zastanawiam się, co to się musiało stać, że ten człowiek w nocy napisał coś podobnego: ,,Nam nie jest potrzebna autonomia administracyjna, ale wolność i niepodległość". Moim zdaniem, to było nawrócenie na Polskę.

- O czym Ksiądz Kardynał rozmawiał wtedy z generałem Jaruzelskim?

- Jakoś tak zeszło na PRON. Szczerze mu powiedziałem, co o tym myślę. ,,No i jeszcze - dodałem - trzeba było do tego Dobraczyńskiego?!". W odpowiedzi słyszę: ,,Czego wy, w tym Krakowie, chcecie od Dobraczyńskiego?". A ja na to: ,,Ukradł »Tygodnik Powszechny«. Mnie okradł. To była własność Kurii Metropolitalnej". On na chwilę zaniemówił i powiedział: ,,Ja nigdy nie wiedziałem, że to była własność Kościoła".

A kiedy był już prezydentem, podczas jakiegoś oficjalnego spotkania usłyszałem, jak mówi: ,,Myśmy mieli z Ojcem Świętym różne zdania na wiele tematów. Ale dziś widzę, że to on miał rację". Pewnie jestem jedyny, który to zapamiętał. Dlatego, że nigdy w tego bidnego Hamleta nie wierzyłem. Hamlet to on nie był...

No, ale pytaliście o stan wojenny. W Krakowie to była przede wszystkim śmierć Bogdana Włosika, młodego chłopaka zastrzelonego przez esbeka w Nowej Hucie w roku 1982. Przed pogrzebem zaproszono mnie do Rady Narodowej - tam był już komendant milicji. Dowiedziałem się wtedy, że do Krakowa przylatują jeden za drugim samoloty pełne ludzi, sprzętu. Przypuszczam, że chcieli mnie nastraszyć, wymóc jakąś odezwę, która by mnie pokłóciła ze światem, no bo przecież nikt by mnie nie posłuchał. A ja go skląłem. Potwornie skląłem. Kanclerz Kurii, ks. Dyduch, powiedział mi potem: ,,Dumny byłem, ale myślałem, że stamtąd nie wyjdziemy".

- W książce "Widziane z Franciszkańskiej" mówił Ksiądz Kardynał, że poczuł się wtedy "jak dawni biskupi wobec barbarzyńców albo jak święty Stanisław".

- Pamiętam, że im mówiłem: ,,Chcecie masakry?! Nie wolno zabijać!". ,,Dajecie ludziom do ręki broń, a to są tchórze, którzy strzelają przy byle okazji" (tak jak ten łotr, który wyciągnął pistolet i zastrzelił człowieka, zamiast inaczej się bronić, jeśli uważał, że jest zagrożony). ,,Uczcie swoich ludzi karate, a nie strzelania".

- Jakie były inne najważniejsze momenty tego 25-lecia, oczywiście poza wizytami Papieża?

- Jednym z najważniejszych był Biały Marsz. Zaraz po zamachu przyszło do mnie kilku studentów i powiedzieli, że zorganizują taki marsz. ,,A ja odprawię Mszę św. na koniec" - odpowiedziałem. Nic by z tego nie było, gdyby nie ta Msza święta.

No i Oświęcim. Jak mnie wtedy sponiewierali! A teraz wszyscy wiedzą, że to żwirowisko, krzyżowisko, to potworna manipulacja. Ale Oświęcim to już nie była tylko sprawa polska - to problem należący do całego Kościoła. Lekcja, że on się nie może dać wodzić za nos nacjonalizmom. A wtedy jeszcze nie było Bałkanów! No i Pan Bóg łaskaw, że wytrzymałem: Papież pojechał do Ziemi Świętej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2004