Sztuka błądzenia

Sądził niekiedy, że źle wybrał zawód. Talent w jego odczuciu był czymś ulotnym, a nie danym raz na zawsze.

05.01.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Andrzej Hrechorowicz / FORUM
/ Fot. Andrzej Hrechorowicz / FORUM

Poznaliśmy się, kiedy Krzysztof już był chory. Podobno dawniej był inny, bardziej srogi, ale o tym niewiele wiedzieliśmy. Uważny, delikatny, serdeczny – taki był Krzyś. Od wielu osób słyszę teraz, że rozmawiało się z nim naprawdę, że słuchał, rozumiał i pamiętał, a to rzadka cecha wśród polskich filmowców. „Żyjąc tracimy życie”, to prawda, ale rak sprawiał, że Krzysztof tracił swoje życie znacznie szybciej niż my wszyscy. Rak prostaty, „wstydliwa” męska choroba, często jest diagnozowany zbyt późno. Tak było i w jego przypadku. Ale jego przypadek był wyjątkowy. Krauzowie byli ze sobą osiemnaście lat, dziewięć trwała jego choroba.
Cudem – czyli efektem niezłomności Joanny, troski lekarzy i pomocy ludzi – były długie lata przeżyte z rakiem, praca Krzysia nad „Papuszą”, jego obecność na premierze, jego pisanie kolejnych scenariuszy. Rozumiał, że nie może nienawidzić choroby, starał się od niej uczyć. Mówił, że teraz odróżnia rzeczy ważne od nieważnych, że wyłania się przed nim drugi brzeg. Przyswajał w przyśpieszonym tempie kurs utraty i umierania. Ale (oprócz ostatniego okresu) mówił o tym niewiele.
Zagadka Krauzów
W 2010 r. zmarł na raka płuc niemiecki reżyser filmowy, operowy i teatralny Christoph Schlingensief (ur. 1960). Warszawski Teatr Dramatyczny dwa lata później sprowadził jego spektakl „Via intolleranza II” – jego, czy raczej o nim i jego nieobecności wśród żywych. Nieukończone dzieło Schlingensiefa, budowa operowej wioski w Burkina Faso (!), kontynuowane jest teraz przez jego żonę. Temu dziwnemu przedsięwzięciu, w które los wpisał śmierć autora, jest – w jakiejś mierze – poświęcony spektakl. Mistrzowską partyturę „Via intolleranza II” stanowi rozproszenie, stan tragicznego i groteskowego kryzysu, zaświadczającego o niemożliwości unieśmiertelnienia przez sztukę, odnalezienia języka „dialogu kultur” i odkupienia ran kolonialnej przemocy. Jest „Via intolleranza II” zarazem i okrutnym szyderstwem z języka zachodniej sztuki, i spektaklem „murzyńskiej” magii, na poły zmyślonej, na poły potężnej, przywołującej na naszych oczach ducha nieżyjącego artysty.
Afrykańskie „Dziady” toczą się w świecie wyjętym spod prawa do istnienia.
Ale działają. Krzysztof Krauze żachnął się, gdy zaczęłam opowiadać mu o fenomenie Schlingensiefa i jego niemiecko-afrykańskiego zespołu. Powiedział, że nie chce słuchać o reżyserze Krzysztofie zmarłym na raka podczas kręcenia filmu w Afryce. Nie zamierzałam przekonywać Krzysia, że jego duch będzie żył w dżungli albo że filmami zbudował pomnik trwalszy od spiżu. Po prostu „Via intolleranza II” jakoś objaśniła mi zagadkę Krauzów, nieprzewidywalność ich artystycznych poszukiwań, owo błądzenie, uznawanie dróg mniej uczęszczanych za jedyne uczciwe.
„Papusza”, ostatni ich wspólny film, przez część widzów uznany został za „wbijający w fotel”, przez innych – za „zimny” i zbyt długi. Przede wszystkim ma on w sobie wiele z tego tragicznego dystansu wobec języka sztuki, wobec zadań kina, mającego goić rany, ocalać od zapomnienia, bawić i dostarczać oczyszczających wzruszeń. Żałobny fresk dla cygańszczyzny, z unikalną ścieżką dźwiękową w języku romskim, powstał wyraźnie na przekór kiczom o Holokauście, „etnicznej” rozrywce i bajkom o miłości. „Tego rodzaju sztuka – jak napisała Agnieszka Graff w świetnym eseju o „Papuszy” – jest świadectwem wrażliwości, której jeszcze nie ma, która dopiero się rodzi”, czyli podkopuje własne fundamenty. Wskazuje na iluzoryczność filmowych czarów i pocieszeń, zostawia w otwartych na to widzach smak gorzkiej nierozstrzygalności. Podobnie jak zmaganie z postkolonialnym dziedzictwem „czarnego lądu”. Przywracanie romskiej historii jest gestem wskazującym raczej na własną daremność, na nieskończoność utraty niż formułującym dobrotliwe przesłanie. W tym sensie, odwołując się do „wrażliwości, która dopiero się rodzi”, „Papusza”, sięgająca formą do fotograficznej prehistorii kina, jest filmem na wskroś nowoczesnym.
Odwaga i siła
Krzysztofa cechowała podejrzliwość wobec prostej drogi kariery. Wręcz brzydził się nią, uznając sukces dokumentu „Jest”, poświęconego pielgrzymce wiejskiej parafii na Jasną Górę (1984), za zgubny, rozbudzający pychę. Podobnie szczerze nie znosił swojej debiutanckiej fabuły, filmu „Nowy Jork – czwarta rano”. W młodości przez lata wolał pracować fizycznie niż stanąć za kamerą. Sympatię zachował dla filmu „Robactwo”, dokumentalnego portretu własnej niani, opowiadającej o swoich losach przedwojennej „sługi”.
W tajemniczy sposób Krauze zawsze sam schodził z drogi gwiazdorstwa i oczywistego sukcesu. Nie czuł się powołany do roli człowieka wielkiego, spełnionego, wydającego zdecydowane sądy. Sądził niekiedy, że źle wybrał zawód. Talent w jego odczuciu był czymś ulotnym, a nie danym raz na zawsze. Czuł się zmuszony jedynie do uważnego słuchania wewnętrznego głosu, wewnętrznego przewodnika. Jeżeli się czegoś obawiał, to zamilknięcia tego głosu, nie braku nagród, chociaż towarzyszyły mu przez całą drogę zawodową i w jakimś stopniu potwierdzały słuszność artystycznych wyborów. Nie były to łatwe wybory.
Po sukcesie „Długu” oczekiwano, że będzie zdecydowanie kroczył obraną drogą; tworzył kino mocne, moralistyczne i – nie da się uniknąć tego słowa – męskie. Tymczasem „Plac Zbawiciela” przenosi nas w sferę domowej, kobiecej prywatności, opowiada o najbanalniejszej przemocy, o zbrodni toczącej się między kuchnią a łazienką, o zabijaniu złym słowem, piekle za wydane pięćset złotych. Omawiając „Plac Zbawiciela” na spotkaniu ze studentami Collegium Civitas, zetknęłam się z młodym człowiekiem, który opowiadał, że zna ten film właściwie na pamięć, że pod jego wpływem zrozumiał, czym jest rodzinne zło. Jeśli zawrze kiedykolwiek małżeństwo, uczyni to właściwie w poczuciu zgrozy. Niezwykłe wyznanie. Niezwykły odbiór filmu, kiedy widz, zamiast rozdysponowywać winy między fikcyjne postaci, dokonuje terapeutycznego wglądu w samego siebie.
Nigdy jednak nie mówiono o Krauzem, że jest artystą kontrowersyjnym. Nazywano go po prostu odważnym, bezkompromisowym. On sam twierdził, że odwaga i siła pojawiła się w jego życiu wraz z Joanną. Pasjonowała ich daremność – a zarazem bezwzględna moralna konieczność – podejmowania trudu dawania głosu światom wydziedziczonym, zniszczonym, tym, którym wyrwano język. Łatwo porzucali to, co mogło być źródłem samozachwytu. Mylili tropy i zmieniali charakter pisma. Interesowała ich droga w nieznane, nigdy w znane i sprawdzone – a to przecież uchodzi za podstawę sukcesów hollywoodzkiego kina. W tym sensie pakt Krauzów z odbiorcami był jednym z najbardziej wymagających, bo ryzyko brali na siebie.
Proroctwo się spełniło – praca nad filmem „Ptaki śpiewają w Kigali” jest w toku, reżyser Krzysztof nie żyje. Nad filmem o ludobójstwie w Rwandzie pracuje sama Joanna Kos-Krauze. Nie mam wątpliwości, że zostanie ukończony i będzie – jak wszystkie filmy Krzysztofa i duetu artystycznego Krauzów – zupełnie inny niż wszystkie poprzednie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2015

Artykuł pochodzi z dodatku „Krzysztof Krauze – pożegnanie