Sztafeta do wolności

fot. P. Mazur

07.08.2006

Czyta się kilka minut

TYGODNIK POWSZECHNY: - Ponad trzy lata temu, w marcu 2003 r., władze kubańskie aresztowały 75 opozycjonistów i skazały na więzienie, często wieloletnie. Wśród nich był także Pani mąż Manuel Vázquez Portal. Wkrótce potem "Tygodnik" opublikował blok materiałów poświęconych tym ludziom, w tym także Pani mężowi, ilustrowany powstałymi wtedy rysunkami Waszego syna. Proszę przypomnieć, jak wyglądał tamten dzień w Państwa domu?

YOLANDA HUERGA CEDENO: - Rewizja trwała sześć godzin, w obecności 9-letniego synka. Tylko po to, żeby znaleźć trochę czasopism, kroniki męża, maszynę do pisania i radio. Przeprowadzało ją 14 mężczyzn, wszystko filmowali i przy okazji wywołali niemałe zamieszanie w całej dzielnicy.

- Wcześniej była Pani tylko żoną opozycjonisty.

- Nie byłam wcześniej związana z opozycją. Obawiałam się o Manuela, ale rozumiałam jego poświęcenie dla wolności na Kubie.

- To wtedy, wiosną 2003 r., narodziła się idea ruchu "Damas de Blanco" (Dam w Bieli), dziś chyba najbardziej znanego w świecie z różnych kubańskich organizacji?

- Poznawałyśmy się w poczekalni aresztu bezpieki, gdzie trzymano naszych mężów. Miałyśmy prawo do pięciu minut widzenia raz w tygodniu. Nie wiedziałyśmy, czy będzie to poniedziałek czy piątek, musiałyśmy siedzieć w korytarzach aresztu i czekać, aż jakiś policjant się zlituje. Bałyśmy się, nie wiedziałyśmy, co się dzieje. Opozycja w kraju zamarła, społeczeństwo wstrzymało oddech. Byłyśmy same. Łączył nas paniczny strach.

- Początki "Dam w Bieli" wyglądały tak, że demonstracyjnie w niedzielę szłyście grupą ulicami Hawany, ubrane na biało, do kościoła. A potem?

- Tak, początki to było chodzenie ulicami razem. I wspólne szukanie obrońców dla mężów. Żaden adwokat nie chciał się tego podjąć, zastraszano ich. Na spotkaniach w domu jednej z nas zaczęłyśmy się modlić. Później poszłyśmy do kościoła św. Rity, patronki spraw beznadziejnych. Przy tym kościele działa organizacja imienia Leonor Perez, zrzesza matki więźniów politycznych, aresztowanych przed 2003 r. Nie połączyłyśmy się, ale od tamtej pory wspólnie byłyśmy na Mszach. Po Mszy poszłyśmy w marszu milczenia, ubrane na biało. Tak wyglądała nasza pierwsza demonstracja. To nie miało wcześniej miejsca na Kubie. Stwierdziłyśmy, że skoro jesteśmy razem i coś razem robimy, to powinnyśmy o tym zacząć informować prasę zagraniczną. Kontaktowałyśmy się z dziennikarzami na Kubie. Chodziłyśmy do ambasad, szczególnie krajów Unii Europejskiej. Spotykała nas serdeczność. Nawet chcieli iść z nami do sądów, na procesy mężów. Pomysł upadł, bo rozprawy były zamknięte. Zaczęłyśmy pisać petycje do władz.

- Do Fidela Castro?

- Początkowo do MSW, więziennictwa, prokuratury, wreszcie do Castro. Nigdy nie przyszła na nie odpowiedź. Zaczęłyśmy pisać listy do organizacji międzynarodowych, intelektualistów i polityków za granicą.

Kościół świętej Rity jest w dzielnicy ambasad i rezydencji dygnitarzy rządowych. Najpierw chciałyśmy, żeby tylko oni nas zauważyli, potem zdałyśmy sobie sprawę, że to nic nie daje. Zaczęłyśmy więc chodzić do centrum Hawany, żeby zobaczyli nas Kubańczycy. Zwykli ludzie, bo na Kubie nie ma wolnych mediów i nawet jeśli któremuś z dziennikarzy powiemy o "Damas de Blanco", to on to opisze za granicą, ale nie na wyspie. Powoli zaczęłyśmy zyskiwać sympatię Kubańczyków.

- Spośród tych 75 uwięzionych uwolniono do dziś 15, w tym Pani męża. Czy na władze wpłynęły te marsze, czy może raczej głodówka, którą prowadził Pani mąż?

- Pewnie wszystko razem. Ale wielkie znaczenie miały też kampanie międzynarodowe, ich liczba zwiększyła się, jak mój mąż został uwolniony. Razem organizowaliśmy kampanie nagłaśniające łamanie praw człowieka. Bo na Kubie oprócz tych 60 więźniów z naszej grupy jest jeszcze ponad 330 więźniów sumienia.

- Dostaliście wsparcie od Unii Europejskiej?

- Bardzo istotne były sankcje Unii. Chociaż nie takie, jakich byśmy sobie życzyli, to jednak dużo dały i sprawiły, że kilku więźniów zostało uwolnionych.

- Co w takim razie dzieje się teraz, gdy Unia cofnęła sankcje?

- Władza twierdzi, że uwalnia teraz tylko tych więźniów, którym zdrowie nie pozwala na odsiadkę. Mój mąż był chory, kiedy go uwalniano. Ale w więzieniach są osoby w gorszym stanie: z rakiem, innymi poważnymi problemami. Kampanie międzynarodowe mają duże znaczenie. Nie tylko więźniowie są uwalniani, ale ludzie na wolności zyskują świadomość tego, co się dzieje.

- Wśród więźniów politycznych są też kobiety. Jak wygląda ich sytuacja?

- Warunki w więzieniach są straszne. Arbitralnie pogarsza się je dla więźniów politycznych. Szczury, karaluchy, zarazki. Woda do mycia leje się raz w tygodniu przez 15 minut. W Miami poznałam byłe więźniarki z Kuby. Spędziły czasem po 25 lat za kratami. Niektóre z nich trafiły tam, jak miały 16 lat. Wiele z nich nie będzie mieć już dzieci. Były torturowane, gwałcone.

- Pani z mężem wyjechaliście z Kuby, mieszkacie dziś w USA. Jakie były przyczyny: ucieczka czy przymusowa emigracja?

- Z uwolnionej piętnastki tylko trzem udało się wyjechać za granicę. My z mężem mieliśmy wizy jeszcze z 2000 r., wtedy ubiegaliśmy się o azyl polityczny w USA. W marcu 2003 r. wizy były ważne, ale nie mogliśmy wyjechać. Na Kubie trzeba uzyskać pozwolenie na opuszczenie kraju. Ja i syn je dostaliśmy, ale Manuelowi się nie powiodło. Gdy go wypuścili, stwierdziliśmy, że spróbujemy jeszcze raz. Poprosiliśmy rząd USA o azyl. Udało się i ambasada amerykańska wezwała nas, żeby ustalić dzień i godzinę lotu.

- A co z rządem kubańskim?

- Tu zaczęły się schody. Poszliśmy do kubańskiego urzędu emigracyjnego po "białą kartę", to pozwolenie na opuszczenie kraju. Pozwolenia nie chciano dać mężowi i synowi. Poszliśmy do Laury Pollan, liderki "Damas de Blanco". Wpadła na pomysł zwołania konferencji prasowej, żeby ogłosić, że Manuel Vázquez Portal nie dostał "białej karty". Zawiadomiliśmy dziennikarzy, dyplomatów, przedstawicieli organizacji międzynarodowych. Powiedzieliśmy, że w domu Laury Pollan organizujemy konferencję prasową. Zdecydowaliśmy się zostać na noc u Laury, prozaiczna sprawa: miała telefon, a ja nie, chodziło o kontakt z uczestnikami naszej konferencji. Następnego dnia o siódmej rano zadzwonił telefon, męża wzywano do urzędu emigracyjnego po pozwolenie na wyjazd. Próbowano nas zmusić, żeby konferencja nie doszła do skutku, ale ona się odbyła. Mąż opowiedział o wszystkim, co mu się przydarzyło i mimo to był pierwszym z więźniów politycznych, któremu przyznano pozwolenie na wyjazd.

- A co z resztą?

- Są na Kubie. Choć część jest na wolności, to faktycznie są więźniami we własnych domach.

- Jak wygląda życie kubańskich emigrantów w USA?

- Mieszkamy w normalnym kraju, ale jesteśmy nadal związani z Kubą. Robimy coś dla tych, którzy zostali. Codziennie dzwonię do kobiet, które znam z "Damas de Blanco". Pracuję dla organizacji wspierających materialnie Kubańczyków. Wysyłamy paczki z żywnością, lekami. Mąż pracuje w jednym z czasopism w Miami, tam jest centrum emigracji kubańskiej.

- Czy istnieją jeszcze jakieś struktury, które tworzą opozycję na Kubie?

- Od początku, czyli od objęcia władzy przez Castro w 1959 r., sytuacja opozycji wygląda jak bieg, w którym jedni przekazują pałeczkę innym. To taka nasza narodowa sztafeta. Mimo że wielu działaczy otrzymywało okrutne wyroki, 25 czy nawet 30 lat więzienia, to zawsze znajdował się ktoś, komu mogli przekazać pałeczkę. Jedni umierają, innych wtrącają do więzień, inni są na uchodźstwie. Ale ciągle pojawiają się nowi.

- W czasach komunizmu w Polsce wsparciem dla opozycji był Kościół. A na Kubie?

- "Damy w Bieli" związane są z Kościołem katolickim. Są księża, którzy nas wspierają. Przykładowo, ojciec Felice z kościoła św. Rity nie uległ naciskom urzędu bezpieczeństwa. Jednak Kościół jako instytucja nas nie poparł. 1 stycznia 2004 r., już jako "Damas de Blanco", udałyśmy się na Mszę w katedrze w Hawanie, w intencji pokoju. Choć bardzo na to liczyłyśmy, nie pojawił się podczas Mszy ani jeden komentarz na temat więźniów politycznych.

- Czy idea "Damas de Blanco" była inspirowana przez inne ruchy kobiece na świecie, np. argentyńskie "Matki z Placu Majowego"?

- Nie mogę powiedzieć, żebyśmy się inspirowały tym ruchem. Nie brałyśmy z nich przykładu, bo po prostu nie wiedziałyśmy, jakie znaczenie będzie mieć to, co robimy. Jeśli jest zbieżność, to taka, że naszym centrum zainteresowania jest człowiek i podobnie myślą "Madres de Plaza de Mayo". Inna jest jednak sytuacja społeczna i polityczna. Kiedy Hebe de Bonafini [jedna z czołowych działaczek ruchu "Matek z Placu Majowego" - red.] była na Kubie, wysłałyśmy do niej list, prosząc o poparcie. Odpowiedziała nam w nieprzyjemnym tonie, że jesteśmy powiązane z USA, co jest bzdurą. W jej mniemaniu USA nas inspirują i opłacają. Nie wszystkie "Matki" mają takie poglądy, ale one są mocno związane z lewicą.

- Czy warunkiem wolności na Kubie jest śmierć Castro?

- Uważam, że w kraju może dojść do społecznego buntu i to w każdej chwili. Może dokonać się zmiana rządów jeszcze przed śmiercią Fidela. Powiem tak: chciałabym, żeby motywacją do zmian na Kubie była nie śmierć Castro, ale świadome działanie społeczeństwa.

- Jaka jest Pani wizja Kuby po Castro?

- Propaganda głosi, że gdy Fidel odejdzie, nic się nie zmieni. Ale na Kubie i poza nią jest wielu ludzi wiedzących, jak naprawić państwo. Tak, by przywrócić radość Kubańczykom, a światu obwieścić, że wyspa jest pięknym miejscem z ogromnym kapitałem możliwości.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2006