Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Funkcjonariusz więzienny przeniesiony do placówki kilkaset kilometrów od domu, bo ujawnił nieprawidłowości w swoim miejscu pracy; pracownik służb specjalnych drżący przed ujawnieniem przypadków stosowania tortur; policjant, który zgłosił braki w wyposażeniu pomieszczenia dla zatrzymanych, a potem stracił pracę (oficjalnie bez związku ze zgłoszeniem). „Niekorzystna ocena służbowa, upomnienia, (…) blokowanie dostępu do szkoleń, obniżenie uposażenia, degradacja” – takie przykłady opresji przytacza w niedawnym wystąpieniu Rzecznik Praw Obywatelskich, alarmując, że polscy sygnaliści (od angielskiego whistleblower; ktoś, kto w interesie publicznym ujawnia informacje o nieuczciwej lub bezprawnej działalności) nie są chronieni prawem, sygnaliści mundurowi są zaś narażeni na opresje szczególnie („Stosunek służbowy żołnierza czy policjanta zawiera wiele elementów władczych, których brak w normalnym stosunku pracy”). Adam Bodnar przypomina, że choć w Polsce nadal nie ma ustawy chroniącej sygnalistów, to od grudnia istnieje dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady UE ws. ochrony osób zgłaszających naruszenia prawa Unii. Polska ma niecałe dwa lata na wprowadzenie dyrektywy do naszego prawa.
Ochrona sygnalistów to jednak problem nie tylko prawny. Samo pojęcie nie weszło pod strzechy, a informowanie o nieprawidłowościach skazane jest na – obarczone jak najgorszymi historycznymi skojarzeniami – opisy, takie jak „donosiciel” czy „kapuś”. I na społeczny stygmat, którego skruszenie potrwa zapewne dłużej niż napisanie ustawy. ©℗