Święty wiatr

Zmysłowe znaczenie ukryte w zdaniu, że „Bóg jest Duchem”, może otworzyć naszą świadomość na pełnię Życia, dostępną na wyciągnięcie ręki.

25.05.2020

Czyta się kilka minut

 / GRAŻYNA MAKARA
/ GRAŻYNA MAKARA

Ja zanurzam was do wody, On zaś zanurzy was w świętym wietrze” (Mk 1, 8) – tak kończy się pierwsza wypowiedź o Jezusie, zanotowana w najstarszej z Ewangelii – według Marka. Jan Chrzciciel, który wedle ewangelisty jest autorem tych słów, chciał wyjaśnić tu różnicę pomiędzy sobą samym a „Mocniejszym”, który po nim idzie. Różnica to dla naszego życia kluczowa.

Zmysłowy język Biblii

Jan wzywał do nawrócenia i pełnił rolę przewodnika specyficznego rytuału: zanurzał ludzi w wodach Jordanu. Rytuał ów miał dla tych, którzy się mu poddawali, różne egzystencjalne znaczenie. Jedni przystępowali do niego pod wpływem emocjonalnego poruszenia kazaniami Chrzciciela i – po powrocie do swej codzienności, gdy emocje opadły – wspominali jako mocne religijne przeżycie, które należy jednak do przeszłości i ma niewielki wpływ na to, co u nich dzieje się teraz. Dla innych zanurzenie w nurcie Rzeki mogło być punktem zwrotnym życia. Dla wszystkich jednak Janowy rytuał był tylko wyróżnionym punktem osobistej czasoprzestrzeni. Pewnego dnia weszli do wody – i wyszli z niej. Handlowali teraz na targu w Jeruzalem lub orali pole w Galilei, albo szyli buty w Ain-Karim. Jordan płynął gdzie indziej.

To, co robi z nami „Mocniejszy”, ma zupełnie inną naturę. Aby to zrozumieć, pożyteczne jest zatrzymać się z uwagą przy użytym przez Jana obrazie. Biblijne księgi mówią bowiem o Bogu za pomocą plastycznych symboli, których namacalna treść ma istotne, egzystencjalne znaczenie. Niestety, korzystając z nie zawsze udanych przekładów świętego tekstu, mamy często utrudnione zadanie. Tak jest i w tym przypadku. Najbardziej znany polski przekład ma w tym miejscu zdanie: „On chrzcić będzie Duchem Świętym”. Zwodzi nas to sformułowanie, i to podwójnie. „Chrzcić” kieruje nasze skojarzenia do specyficznego religijnego rytuału, w którym uczestniczenia większość z nas nie pamięta. „Duch Święty” brzmi w naszych uszach jak dość abstrakcyjne teologiczne pojęcie, imię własne poznanej z kart katechizmu „trzeciej Osoby Boskiej”, niewzbudzające samo z siebie bezpośrednich namacalnych skojarzeń.

Jednak czytelnik ewangelii, do którego pisał Marek, gdy czytał lub słyszał „­baptisei”, w pierwszych skojarzeniach swej wyobraźni widział, że chodzi o zanurzenie, coś, co czuje się wszystkimi zmysłami. „En pnaumati hagiō” ­przywoływała mu na myśl święty – więc pełen mocy – wiatr albo oddech. Powietrze.

Przeoczyć oczywiste

„Traktujesz mnie jak powietrze!” – to okrzyk rozpaczy człowieka, którego druga osoba, ważna dla niego, nie zauważa, ma za nic. „Traktujesz mnie jak powietrze!” – mogłoby być, zapewne, i Bożą skargą skierowaną zasadnie – przynajmniej od czasu do czasu – wobec każdej i każdego z nas, gdy nie zauważamy Tego, w którym jak w powietrzu zostaliśmy zanurzeni – przez sam fakt naszego istnienia.

Istniejemy bowiem jako byty stworzone. Każda i każdy – ta lub ten oto; nie inna, nie inny. Jesteśmy, kim jesteśmy, różniąc się wzajem od siebie. Różnice to brak. Nie jesteśmy tym, czym jest świat poza nami. Nie dana jest nam perspektywa żadnej innej osoby. Tak jest ze wszystkim i nawet całość świata inna jest od swoich części. Zupełnie inaczej jest z Bogiem. W Nim – jeśli ma być Bogiem, a nie bożkiem – nie może być braku. Jak odkrył XV-wieczny mistyk i filozof Mikołaj z Kuzy, Bóg absolutny nie jest tylko wszystkim, co istnieje. To, co jest, realizuje się wszak kosztem innych możliwości, które pozostały niezrealizowane. I nawet jeśli to, co udało się stworzyć, jest piękne i dobre – to (choć trochę) żal alternatyw, co nie doszły do bycia. Bóg więc, w którym brak żadnego braku, jest – pisał Mikołaj – „wszystkim, co być może”.

On jest zatem inny od każdego bytu i od całego świata przez to właśnie – jak określił to Mistrz Eckhart – że jest nie-inny. Nie jest, mawiał Mistrz, „tym albo tamtym”, nie jest żadnym czymś: „jeśli myślisz, że Bóg jest czymś – On tym nie jest”. Nie ma miejsca, gdzie by Go nie było. Miejsca nie tylko w przestrzeni, ale także w tobie, we mnie – w myślach, uczuciach, dążeniach…

Eckhart powiada więc: „Wielu wyobraża sobie w swej prostocie, że powinni patrzeć na Boga tak, jakby On był tam, oni zaś tutaj. Tak nie jest. Bóg i ja jesteśmy jednym”. Chociaż ja, różny od wszelkiego nie-ja, jestem stworzeniem, nie Bogiem – to nie ma we mnie niczego, czym On by nie był. I chociaż żadnego „czegoś” nie wolno mi z Nim pomylić – nie mogę się ruszyć, by nie wpaść na Niego. Czego bym nie dotknął, czego nie powąchał – toż to On właśnie! Jak mówi Pismo: „On wszystko całkowicie napełnia” (Ef 1, 23); jest „wszystkim we wszystkim” (por. 1 Kor 15, 28; Kol 3, 11), „w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17, 28).

Nic dziwnego zatem, że święte Pisma nazywają Go „pneumą” – Powietrzem. Bóg bowiem, który wszystko w pełni napełnia, musi być jak powietrze, niewidzialny. Inaczej – to odkrycie jednego z moich dzieci – wszystko by sobą zasłaniał.

Oddech życia

Niewidzialność Boga-Powietrza jest nie tylko zmysłowa. To nieuchwytność i niepojmowalność w każdym wymiarze. Gdy chcemy Go ująć w teologicznej teorii, zostaje nam w głowie paradoks. I obraz, którego wartość polega na tym, że może pomóc w odpowiednim kształtowaniu życia.

Co więc mówią naszemu życiu ten obraz i ów paradoks? Po pierwsze burzą pogląd, że moja relacja do Boga jest jedną z relacji, w które wchodzę, dziejącą się obok wszystkich innych relacji: do żony, dzieci, przyjaciół, kota, pracy, samochodu, powietrza. Znów posłuchajmy Pisma: „Nikt nigdy Boga nie widział. Ale jeśli kochamy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku niemu jest w nas doskonała” (1 J 4, 12). Jeśli zauważymy, że w naszym życiu pojawia się konkurencja pomiędzy relacją, którą uznajemy za związek z Bogiem, a jakąkolwiek z relacji, którą mamy do bytów tego świata – to sygnał, że coś jest nie tak – z naszą relacją do Boga i/lub z relacjami do świata. Relacja do Boga dzieje się w każdym aspekcie naszego życia, w każdej relacji do bytów stworzonych, w każdym momencie naszego życia.

Tu pokazuje się, dlaczego oddech jest znakomitym symbolem naszej wiary. Symbolem rozumianym jako coś konkretnego, co wskazuje na rzeczywistość większą od siebie, ale w taki sposób, że to, na co symbol wskazuje, obecne jest w samym znaczącym zjawisku. Symbol otwiera nas na owo „więcej” właśnie przez to, czym jest w swojej konkretnej namacalności.

Przyjrzyjmy się zatem uważnie oddechowi. Tak, właśnie temu, który towarzyszy nam od narodzin i będzie z nami do śmierci, której moment nazywamy ostatnim tchnieniem. Oddech jest konieczny do życia. A nawet więcej: choć bowiem nie ma prostej definicji tego, czym jest życie, to jako istotną cechę bytów żywych wskazuje się przemianę materii, spalanie. Czyż oddech nie jest zaś fundamentalnym aspektem metabolizmu? Wdychamy tlen, który umożliwia spalanie, wydychamy dwutlenek węgla – efekt tego procesu. Można powiedzieć: oddychanie to alfa i omega życia.

Po drugie, oddech zawsze dzieje się teraz. Można się najeść na zapas, ale nie da się na zapas naoddychać. Oddychać trzeba więc stale. I to stale robimy, czy jesteśmy tego świadomi, czy nie.

Po trzecie, oddech polega na tym, że przyjmujemy to powietrze, które jest wokół, choćbyśmy nie za bardzo byli zadowoleni z jego jakości. Jeśli nie będziemy wdychać powietrza, gdyż nie spełnia naszych oczekiwań – prędko nie będziemy już zdolni czegokolwiek oczekiwać. Dalej – oddychając nie można nabranego powietrza zatrzymać w sobie, dla siebie. Choćby to teraz właśnie nabrane miało skład idealny, bez śladu smogu – jeśli ktoś nie wypuści go z płuc, udusi się. Trzeba przyjąć, trzeba oddać. W każdym momencie.

Po czwarte, choć nie da się nie oddychać, oddychać można lepiej lub gorzej. I choć oddychamy zawsze, najczęściej nie zwracając uwagi na to, że to robimy, świadomość oddechu jest pożyteczna. Intencjonalna praktyka świadomego oddechu ma dużo pozytywnych skutków i pomaga w życiu – redukuje ogólny poziom stresu, uspokaja w danym momencie, dobrze wpływa na układ krążenia, ale także prowadzi do lepszego oddychania poza czasem tej praktyki.

A więc – Bóg jest Powietrzem, a nasze życie jest oddychaniem. Nie da się żyć, istnieć i nie oddychać Bogiem. W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy – nie da się wyjść z Jego rzeczywistości. On wszystko całkowicie napełnia – nie da się oddzielić od Niego. Nie oddychają Nim tylko martwi. Można jednak oddychać Bogiem gorzej lub lepiej. Specjalna praktyka przytomnego oddychania Świętym Powietrzem ma zbawienny wpływ na całość naszego bytu i uczy lepiej oddychać Bogiem w każdej sekundzie – nawet wtedy, gdy nasza świadomość zajęta jest rozmaitymi przyziemnymi sprawami.

Zdanie „Bóg jest Powietrzem naszej egzystencji” mówi także, z drugiej strony, że to, co nas otacza i czym oddychamy (przychodzące przyjmując, odchodzące oddając), pomimo całej swojej niedoskonałości, zanieczyszczeń krzywdą, bólem i cierpieniem – ostatecznie – niesie życie, a nie śmierć. Pomimo całego zła – ma w sobie metafizyczny tlen. Jedyny tak naprawdę ostateczny życiowy błąd polega na próbie nieoddychania. Gdy ktoś nie chce zrobić egzystencjalnego wdechu – nie chce przyjąć w siebie rzeczywistości, która go otacza, gdyż ta nie spełnia jego oczekiwań. Albo usiłuje nie dopuścić do egzystencjalnego wydechu – chce rzeczywistość zatrzymać w sobie, dla siebie, próbuje jej nie wypuścić. Dusi wówczas w sobie życie. Odnosi się to tak samo do doświadczeń nazywanych zwykle religijnymi, jak i tego, co przeżywamy słuchając w niedzielny wieczór ostatnich taktów koncertu, krojąc cebulę, grając z dziećmi w bierki lub leżąc w szpitalu. Zgodnie z zawartą w Apokalipsie samoprezentacją Świętego Powietrza: „Ja jestem Alfa i Omega, Początek (arche) i Koniec (telos), który jest, który był, przychodzący” (Ap 1, 8). Taka jest r(R)zeczywistość: jest, i w tym momencie już była, i w tym samym – przychodzi. Życie to wdech i wydech – w każdym danym momencie.

Żagle i skrzydła

Czy jednak symbol oddychania nie sugeruje życia nazbyt pasywnego? Gdzie w przyjmowaniu tego, co nadchodzi, i wypuszczaniu z rąk zaraz potem jest miejsce na działanie, wolną aktywność, zaangażowanie w przemianę świata, w tworzenie dobra?

Powietrze jest jak oddech, powietrze jest jak wiatr. Życie zanurzonych w Wietrze to nie tylko wdech i wydech, żaden symbol nie wyczerpie bogactwa rzeczywistości. Potrzebne są inne. Można więc również powiedzieć: żeglowaniem życie jest człowieka, a przestronny świat jest jak morze, bez wyznaczonych dróg i granic. Czyż to nie w Piśmie czytamy: nad wodami wieje Boże Tchnienie (por. Rdz 1, 2), jego energia umożliwia ruch.

Żeglowanie wymaga sporej wiedzy i umiejętności – gdy jesteś przy sterze albo obsługujesz żagle – zawsze zaangażowania, czasami wysiłku. A jednocześnie potrzebna jest czujna uważność – na każdy podmuch, który właśnie nadchodzi: skąd i z jaką siłą. Owszem, pamięć poprzednich doświadczeń i umiejętność przewidzenia, co będzie za chwilę, za godzinę – cała ta wiedza ma wielkie znaczenie. Jednak musisz czuć, co dzieje się teraz. Chwila rozproszenia może skończyć się wywrotką łódki. Możesz dopłynąć tam, gdzie sobie upatrzyłeś – ale tylko wtedy, gdy się dostosujesz do wiatru, który wieje: przyjmując go bez buntu w każdej chwili, odpowiednio z wyczuciem ustawiając żagle.

Działanie jest tu odpowiedzią. Pamięć przeszłości nie może być rozpraszającym wspominaniem tego, co minęło. Jest raczej zgromadzonym w ruchach, w czuciu doświadczeniem. Na bazie doświadczenia tworzą się schematy, procedury. Na przykład: kolejność komend i działań, kiedy robisz zwrot przez rufę. Jednak każdy kolejny manewr wymaga elastyczności. Zawsze nowej reakcji. Tego, co dzieje się właśnie, nigdy jeszcze nie było, nigdy się już nie powtórzy.

Żeglowanie to więc także trafny symbol „życia w Duchu” – pełni egzystencji. Egzystencji uważnej, wymagającej nauki, wysiłku, przyjmującej świat, jaki jest, lecz zarazem w wolności wyznaczającej sobie cele i zmierzającej ku nim siłą tego, co otacza nas ze wszystkich stron. Czasami jest jasność i spokój. Czasami niewygoda i trud. Bywa też i sztorm. Choć i sztorm jest piękny – gdy trudno oddychać, wiatr napiera na bębenki uszu tak, że nawet nie wiesz, czy głośno jest, czy cicho, i nie ma już granicy między mokrym powietrzem a rozpylonym morzem.

Zniknięcie granic jest tutaj istotą. Więc może lepszym obrazem od pływania żaglówką byłoby szybowanie na własnych skrzydłach. Nie jestem pewny, nie latałem, ale wyobrażam sobie – jak to jest, gdy nie ma granicy pomiędzy przestrzenią, w której się poruszamy, i siłą, która nas porusza. Jak to jest: całym sobą czuć Podmuch Boga, który nas unosi i prowadzi tam, gdzie chcemy – nas, Córki Boże i Synów Bożych (por. Rz 8, 14). ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2020