Światło i szkło

Bóg Ojciec z kościoła Franciszkanów, Lajkonik z Hawełki i zielonooki kot z Jamy Michalika – wszystkie powstały właśnie tutaj.

30.08.2015

Czyta się kilka minut

Piotr Ostrowski w Pracowni i Muzeum Witrażu w Krakowie, sierpień 2015 r. / Fot. Mateusz Torbus dla „TP”
Piotr Ostrowski w Pracowni i Muzeum Witrażu w Krakowie, sierpień 2015 r. / Fot. Mateusz Torbus dla „TP”

Jest rok 1902. W Krakowie, galicyjskiej metropolii, jedna łazienka przypada na 389 mieszkańców. Dla prezydenta miasta, Józefa Friedleina, to rok pełen wyzwań: zajmuje się kwestią poszerzenia granic miasta, elektryfikacją i rozwojem sieci tramwajowej. Gmina rozpoczyna remont Hejnalicy.


Młody absolwent medycyny, Tadeusz Boy-Żeleński, właśnie opublikował dzieła naukowe „O działaniu płynnego wyciągu kaktusa wielkolistnego” i „Trzy przypadki tężca leczone surowicą przeciwtężcową Bujwida”. Stanisław Wyspiański rozpoczyna pracę docenta w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych na Wydziale Sztuki Dekoracyjnej i Religijnej, równocześnie kończy dramaty „Wyzwolenie” i „Bolesław Śmiały”. Józef Mehoffer tworzy jeden ze swych najbardziej intrygujących obrazów – „Dziwny ogród”.


W tym samym roku krakowski architekt Władysław Ekielski i malarz Antoni Tuch w kamienicy przy ul. Wolskiej 36 (dziś ul. Piłsudskiego) zakładają pierwszą w mieście pracownię witrażu: Krakowski Zakład Witrażów Artystycznych Oszkleń Wytrawiania na Szkle prof. Władysława Ekielskiego i Antoniego Tucha. Dwa lata później do spółki dołączy Stanisław Gabryel Żeleński, brat Boya. Po kolejnych dwóch latach przejmie zakład na własność i przemianuje na Krakowski Zakład Witrażów, Oszkleń Artystycznych i Fabrykę Mozaiki Szklanej S.G. Żeleński. Rozpocznie budowę dostosowanej do potrzeb zakładu kamienicy na ówczesnych obrzeżach miasta, przy ul. Swoboda 2. Dziś to al. Krasińskiego 23.


Pod rękę z Żeleńskim


Co by powiedział Żeleński, gdyby dziś zobaczył zakład? – zastanawia się Piotr Ostrowski, właściciel pracowni. – Przede wszystkim byłby zdziwiony, że budynek nagle znalazł się w ścisłym centrum Krakowa. Zaskoczyłoby go też pewnie, że tyle osób z całego świata codziennie odwiedza pracownię, przyjeżdżają do niej wycieczki, oprowadzają po niej przewodnicy.


Od 2000 r. zakład łączy w sobie dwie funkcje: to wciąż działająca pracownia oraz muzeum, w którym można prześledzić proces powstawania witrażu i obejrzeć niektóre z realizacji. Jest też muzealna kawiarnia i sklep.
Gdyby jednak Żeleński dołączył do grupy zwiedzających – mówi Ostrowski – przekonałby się, że sam proces od jego czasów niewiele się zmienił. Wciąż opiera się wyłącznie na pracy rąk rzemieślników i artystów. Pracownia nadal jest zorganizowana tak, jak wymyślił.


Pewnie z dumą przyjrzałby się wyeksponowanym na parterze medalom, jak choćby Grand Prix z Paryskiej Międzynarodowej Wystawy Sztuki Dekoracyjnej, przyznanej w 1925 r. za witraże do kaplicy Świętokrzyskiej na Wawelu (według projektu Mehoffera). Pogładziłby stare biurka, przy których spędził tyle godzin, i przeszedłby do pracowni szklarskiej.


Tu dobierane są kolory szkieł. W przeciwieństwie do farb malarskich, w przypadku tafli szklanych nie można zmieszać ze sobą dwóch barw dla uzyskania pożądanego efektu, dlatego Żeleński zgromadził w zakładzie imponującą kolekcję ok. ośmiuset odcieni. Nawet dziś huty szkła oferują jednorazowo zaledwie od kilkunastu do kilkudziesięciu kolorów. Gdy barwy są już dobrane, szkła przycinane są zgodnie z projektem. Służą do tego specjalne noże, które od czasów Żeleńskiego w ogóle się nie zmieniły.


Krętymi schodami przechodzimy na piętro, do sali dla malarzy. Tu na płytki szklane nakładany jest pigment – w ten sposób powstają np. cieniowania na twarzach postaci. Malarze korzystają ze sztalug z matowego szkła, umieszczonych w oknach. Żeleński mógłby tutaj nieskromnie przyznać, że doskonale przemyślał projekt: dzięki umieszczeniu okien na północnej ścianie, przez cały dzień wpada tu delikatne światło, które nie przeszkadza malarzom w pracy. A jest to praca żmudna i wymagająca precyzji. Każda warstwa pigmentu musi zostać utrwalona w piecu, w temperaturze blisko ośmiuset stopni, zanim zostanie nałożona na nią kolejna i kolejna.


– Jest jednak coś, co, jestem pewien, nie tylko zaskoczyłoby Żeleńskiego, ale wprawiłoby go w dzikie podniecenie – mówi Ostrowski. – To współczesne piece, w których można ustawić temperaturę i spokojnie zostawić płytki do wypalenia na noc. Żeleński korzystał z pieca węglowego, który znajdował się w jednym z pomieszczeń na parterze. Trudno było utrzymać w nim stałą temperaturę, dlatego szkło często pękało, czasem po długich dniach pracy malarza, gdy utrwalano ostatnią warstwę pigmentu. Przy renowacjach wciąż spotykamy się ze skutkami nieodpowiednio ustawionej temperatury: np. po kilkudziesięciu latach kolor zaczyna się ścierać. Węglowe piece musiały Żeleńskiemu napsuć krwi.


Przechodzimy do sali wystawienniczej, gdzie podziwiać można projekty i gotowe realizacje. Jest tu też pomieszczenie z podwyższonym stropem, w którym za czasów Żeleńskiego odbywały się prezentacje gotowych witraży. Był to ostatni moment, by autor projektu ocenił wykonanie i wprowadził ewentualne poprawki. Z tej możliwości często korzystali Wyspiański i Mehoffer. Narażali pracownię na dodatkowe koszty, ale równocześnie dawali gwarancję jakości dzieła.
Nie wejdziemy dziś na kolejne piętro, gdzie za czasów Żeleńskiego mieściło się atelier dla projektantów. Te pomieszczenia są własnością miasta i mieszkają w nich lokatorzy. Możemy tylko sobie wyobrazić, jak artyści podchodzili do przebranego modela, wyposażonego w specjalne atrybuty – jeśli miał być św. Piotrem, trzymał w rękach pęk kluczy, jeśli św. Andrzejem, otrzymywał ukośny krzyż – i rozpracowywali postać w najdrobniejszych szczegółach. Za ich plecami znajdowała się pokaźna biblioteka. Właściciel często podróżował za granicę, odwiedzał różne zakłady witrażu i przywoził ze sobą specjalistyczne, bogato ilustrowane książki.


Uciekaj albo płyń


Jedną z największych zasług Żeleńskiego, który bezgranicznie poświęcił się nowemu biznesowi, było to, że postawił wyłącznie na projekty polskich artystów. W pracowni powstawały witraże według projektów nie tylko Wyspiańskiego i Mehoffera, ale też Jana Bukowskiego i Karola Frycza.


– Dziś ten rynek wygląda zupełnie inaczej – ocenia Ostrowski. Pojawiło się wiele małych, konkurujących ze sobą firm. Cena witrażu spadła – porównując z epoką Żeleńskiego, jest jedenastokrotnie niższa.


Ale krakowska pracownia wciąż realizuje nowe projekty. – Właśnie oddaliśmy witraże do Pałacu Arcybiskupów Łacińskich we Lwowie, trwają prace nad witrażami dla Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku, których projekt dwa lata temu został nagrodzony na poznańskich targach SAKRALIA. W tym samym roku dostaliśmy też złoty medal na kieleckich SACROEXPO – wymienia Ostrowski. – To ciekawe, bo zostaliśmy nagrodzeni za rekonstrukcje witraży dla kościoła w Zabawie według projektu Stefana Matejki z 1912 r. Były wykonane u nas, ale w 1914 r., na początku I wojny, zostały zniszczone. W naszym archiwum odnaleźliśmy projekty i wykonaliśmy je na nowo.


Rok 1914 był nieszczęśliwy także dla samej pracowni. Stanisław Gabryel Żeleński został ranny w bitwie pod Grądami. Zmarł następnego dnia. Interes przejęła wdowa – Izabela z Madeyskich. Prowadziła go dzielnie przez kolejne lata; w latach 30. wsparł ją syn Adam. Kiedy w 1944 r. aresztowało ich Gestapo, zakład na kilka tygodni zamknięto. Uruchomili go ponownie w 1945 r., ale wkrótce został upaństwowiony. W latach 60. wykupiła go Spółdzielnia Pracy „Gromada”, niespełna dziesięć lat później – Spółdzielnia Pracy „Renowacja”.


W 1997 r. do zakładu zarządzanego przez spółdzielnię trafił Piotr Ostrowski. – Ukończyłem liceum plastyczne w Kielcach, wyjechałem do Krakowa, przyszedłem tu na staż. Już wtedy w zakładzie źle się działo, był nierentowny. Okręt szedł na dno. Miałem dwa wyjścia: albo jak najszybciej uciekać, albo przejąć stery.
W 2000 r. kupił zakład. Na tyle wcześnie, że udało się uchronić cenne archiwa pracowni przed wyprzedaniem. Od spadkobierców Żeleńskich otrzymał prawo do używania oryginalnej nazwy i logo. Teraz pisze nowy rozdział historii tego miejsca. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2015