Suzanne Vega, „Beauty & Crime"

26.06.2007

Czyta się kilka minut

Niewykluczone, że podstawowy sekret muzyki Suzanne Vegi szczególnie wyraźnie objawił się dwadzieścia lat temu, w zaśpiewanej a capella piosence "Tom's Dinner". Jeśli z głosem o nieszczególnie szerokiej skali i nie największej mocy potrafiła zdobyć się na coś takiego, to właściwie może zrobić wszystko. Jasne: w pewnych zakresach tego wszystkiego. Dotąd nagrywała przebojowe piosenki i ballady o proweniencji folkowej, komplikowała muzyczną fakturę, śpiewała też do cięższych brzmień. Różnorodny repertuar dobrze prezentował się na żywo, co można sprawdzić na DVD rejestrującym występ w Montreux w 2004 r. ­Właśnie na koncertach słychać, co muzyk naprawdę umie. Suzanne wystarczy głos i akustyczna gitara oraz mały zespół (gitara prowadząca, basówka i perkusja). Niektóre utwory śpiewa tylko z basistą. Olśniewające efekty potwierdzają tezę o potrafieniu wszystkiego.

Znakomicie i wielostronnie potwierdza ją również album najnowszy, zrealizowany w najbogatszej, jak dotąd, aranżacji, użytej funkcjonalnie i z pomysłową zmiennością. Np. partie smyczków (niekiedy może to być tylko króciutkie legato pojedynczych skrzypiec) są po to, by zaskakiwać i kontrastować. Brzmienia zmieniają się parokrotnie w czasie pojedynczej piosenki. Przydałaby się tu zresztą jakaś inna nazwa, bo Suzanne Vega proponuje utwory będące czymś znacznie bardziej złożonym. Śpiewane narracje? Muzyczne monodramy? Linie melodyczne mają niepowtarzalny przebieg, zapewne genetycznie i na pewno ściśle estetycznie związane jest to z głosem wokalistki-kompozytorki. Zaskakujące przejścia i jakby skróty melodii okazują się najwłaściwszym rozwiązaniem w jej sztuce śpiewu. W "Ludlow Street", trenie poświęconym bratu artystki, pojawia się efekt pauzy i czegoś w rodzaju odbudowywania piosenki. Jest to skorelowane z tekstem, będącym kolejną nowojorską opowieścią Suzanne Vegi-poetki. "New York Is A Woman" zaczyna się wstępem dętych jakby z Armii Zbawienia. I zaraz zabawny kontrast, to znaczy balladowy śpiew z dźwięcznymi metalowymi strunami gitary. W "Edith Wharton's Figurines" najpierw cichutko, z drugiego planu słychać akord klawiszy, by tym bardziej przejmująco zabrzmiało wejście głosu i gitary. I za tym głosem się znów idzie, bo ten głos zostaje; w uszach, w środku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2007