Strażnicy tabu?

Artur Żmijewski: Jeśli nawet narusza się granice kultury, zmienia się jej konfigurację, to jednocześnie wytwarza się nowe zakazy. Tam, gdzie niegdyś było rozmycie, dziś jest tabu. Spolegliwość wobec niego stała się interesem artystów. Rozmawiali Grzegorz Jankowicz i Piotr Kosiewski

09.02.2010

Czyta się kilka minut

Grzegorz Jankowicz, Piotr Kosiewski: Czy współczesna kultura tworzy tabu, czy raczej je przekracza?

Artur Żmijewski: Problem z istnieniem tabu nie polega jedynie na jego przekraczaniu, ale także na konieczności jego zachowywania.

Cofnijmy się kilkanaście lat, kiedy grupa polskich artystów, m.in. Katarzyna Kozyra, prezentowała bardzo odważne prace, które - jak "Piramida zwierząt" - krążyły wokół tabu. Zabijając zwierzęta, żeby zrobić z nich rzeźbę, Kozyra nie łamała tabu zabijania, bo w naszej kulturze nie obowiązuje ono wobec zwierząt. Zwierzęta są surowcem stosowanym w przemyśle na skalę masową.

Jaki był sens jej artystycznego gestu?

Artyści czytają rzeczywistość społeczną jak swoisty tekst - gdzie wszystko pojawia się równocześnie: obrazy, zachowania, słowa. Tkanka społeczna staje się przezroczysta, jak na zdjęciu rentgenowskim. Sądzę, że Kozyra "widziała", iż zwierząt nie chroni tabu; że gdy kilka z nich zabije, pozostanie bezkarna. Być może więc chciała swoim działaniem stworzyć zakaz - tabu zabijania zwierząt. Ten jej postulat - niewyrażony wprost - uczulił na krótko świadomość społeczną. Ale radykalizm jej działania - bardzo skuteczny w aktywizacji opinii publicznej - skierował przeciw niej gniew mediów. Oskarżono ją o łamanie najważniejszego tabu - tabu zabijania. Zrobili to ci, którzy codziennie korzystają z uprzemysłowionej śmierci zwierząt.

Czy można zatem mówić w tym kontekście o wtórnej tabuizacji?

Tak. To była reakcja obronna społeczeństwa. Pojęcie tabu zostało wykorzystane jako narzędzie krytyki. Wiedza wyprodukowana działaniem Kozyry została odrzucona. Próba zamiany wiedzy w regułę postępowania wyrażoną zakazem nie powiodła się.

Podobnie było w przypadku wystawy "Ja i AIDS" w 1996 r., którą Pan współtworzył.

Wystawa miała pokazać AIDS jako problem społeczny, z którym - mimo całej machiny informacyjnej - nie chcemy się konfrontować. Jeden z uczestników projektu - Jacek Markiewicz - zachował się podczas jej trwania w bardzo ryzykowny sposób. Stworzył sytuację, w której był dostępny seksualnie. Wystawił się na zakażenie, likwidując dystans między sobą a nosicielem wirusa. Zostaliśmy za tę wystawę ukarani, po trzech dniach ją zamknięto. Myślę, że przyczynił się do tego także tytuł: "Ja i AIDS", w którym znieśliśmy dystans wobec innego, wobec zarażonego. Zasugerowaliśmy, że ktoś z nas może być zarażony. Nasze leprozorium okazało się być za blisko miasta, więc usunięto nas na peryferia.

W manifeście "Stosowane Sztuki Społeczne" napisał Pan, że sztuka krytyczna detabuizowała pewne obszary kultury, ale także ustanawiała nowe tabu.

To opinia Joanny Tokarskiej-Bakir: zniesienie jednego tabu powoduje powstanie innego. Społeczeństwo musi się samokontrolować. Zniesienie tabu doprowadziłoby do rozpadu struktury społecznej. Więc jeśli nawet narusza się granice kultury, zmienia się jej konfigurację, ingeruje się w ciało społeczne i przekracza istniejące tabu, to jednocześnie wytwarza się nowe zakazy.

A jakie nowe niebezpieczne tabu dostrzega Pan we współczesnej kulturze?

Mimo istnienia sztuki zwanej zaangażowaną czy angażującą, obowiązuje w naszej kulturze tabu polityczności. To nie tylko zakaz wypowiadania się na tematy polityczne, jakim zostaje obłożony artysta, ale także brak wydajnego języka, którym można by mówić politycznie i o polityce. Chodzi też o ciągłe spóźnienie kultury - nim zorientujemy się w wydarzeniach, polityka już przemieściła się w nowe miejsce, wymieniła aktorów, wypuściła zasłony dymne kolejnych afer, splątała języki. I zaangażowanie sztuki powinno za tym nadążyć, nie mówiąc już o tym, że mogłoby ten proces wyprzedzić. Ale większym kłopotem niż taki wyścig jest brak języka dla opisu aktualności.

Czy spotkał się Pan z działaniem tego zakazu?

Zaproponowałem kilku artystom, by zajęli się polityczną teraźniejszością. Szło o tematy wprost z gazety, z wiadomości telewizyjnych, z posiedzeń Sejmu itd. Artyści podjęli wyzwanie, nie mieli oporu przed stricte politycznym komentarzem. Ale okazało się, że nie istnieje wystarczająco pojemny i wydajny język artystyczny, za pomocą którego można by ten komentarz wygłosić. Wydaje się, że kultura nie ma odpowiednika szybkiej publicystki politycznej czy też bieżącej informacji. Jest nawet dumna z tego braku.

Jakie są efekty działania politycznego tabu dla kultury?

Przede wszystkim środki, za pomocą których można opowiadać o politycznej aktualności, należą do kogoś innego: do publicystyki, do mediów. Publicysta drukuje swój tekst w gazecie, która momentalnie wprowadza jego komentarz do obiegu społecznego. Tak szybko reagującego medium instytucjonalnego artysta nie posiada. Dotyczy to w równej mierze ludzi sztuki, teatru, filmu czy literatury. Kultura dysponuje niezbyt mobilnymi środkami, które oczywiście działają, ale zwykle potrzebują tematu, który pozostaje aktualny w dłuższej perspektywie.

Przykładem może być np. film "Podziemne państwo kobiet" - opowiadający o sankcjonowanej prawem, państwowej przemocy wobec kobiet. O ogromnym czarnym rynku aborcyjnym, który powstał w wyniku penalizacji zabiegu przerywania ciąży. Z powodu tego późnego reagowania kultura nie może wziąć równorzędnego udziału w debacie nad kwestiami, które mają bardzo aktualne znaczenie społeczne.

Wydaje się zresztą, że sami artyści w pewnym sensie uwewnętrznili to tabu i nie mogą się pogodzić z tymczasowością działania w kulturze. Sztuka i dzieła mają być rzekomo wieczne. A przecież nie jest łatwo ocenić, co stanie się ponadczasowe, a co chwilowe. Niejednokrotnie np. teksty pisane dla celu doraźnej walki społecznej okazują się aktualne wiele lat później. Wystarczy wspomnieć o publicystyce Boya-Żeleńskiego.

Ciągle silne są tabu obyczajowe i seksualne. Na niedawnej wystawie "Pop Life" w londyńskiej Tate Modern znalazła się praca Richarda Prince'a przedstawiająca gwiazdę "Błękitnej laguny" Brooke Shields. Prince posłużył się zdjęciem Gary'ego Grossa z 1976 r., które przedstawiało nagą - 10-letnią wówczas - aktorkę. Choć fotografia była powszechnie znana, po interwencji policji została zastąpiona wizerunkiem pełnoletniej już gwiazdy w kostiumie kąpielowym. Wystarczyła sugestia, że dzieło posiada podtekst pedofilski...

Miałem rozmowę z pewną znajomą, która ma kilkuletniego, bardzo rozbudzonego seksualnie syna. Istnieje przecież zjawisko dziecięcej seksualności, która jest w dużej mierze nieświadoma, bezinteresowna, niezwiązana z byciem atrakcją dla innego. Inna koleżanka ma córkę mniej więcej w wieku wspomnianego chłopca. Obie są konfrontowane z tą nieskrępowaną seksualnością swoich dzieci, ale nie wiedzą, jak o tym mówić publicznie. Więc zastanawialiśmy się nad bezpiecznym dla nas sposobem mówienia o tym. Może powinna to być rysunkowa "rozmowa" tego chłopca i tej dziewczynki o ciele i seksualności? Bo gdyby same dzieci były autorami rozmowy, to my bylibyśmy bezpieczni. To nasze kombinowanie było próbą obejścia tabu, oznaką lęku. Matki nie wiedzą, jak mówić publicznie o seksualności swoich dzieci, obawiają się przekroczyć jakąś niewidzialną granicę. Niewidzialną dla nich, ale dla policjantów reżimu doskonale widoczną. Kilkanaście lat temu można było bezkarnie napisać w "bruLionie" coś w tym stylu: "Nie można wykluczyć, że są dzieci, które odczuwają pociąg seksualny do dorosłych". Dziś publikacja takiego zdania to igranie z ogniem.

Zmiana, jaka dokonała się w kulturze, polega zatem na tym, że podczas gdy 20 lat temu tabu nie pojawiało się w języku artystów, dziś jest oczywistym punktem odniesienia. Czy zgodziłby się Pan z tezą, że dziś artyści są strażnikami tabu?

Żebym tak od razu się z tym zgadzał, to nie. Choć dziś wiedza o tabu to część artystycznego elementarza, oczywistość. No i nie ma już takiej artystycznej agresywności, dzisiaj bardziej liczę się z konsekwencjami moich działań, z ich efektami.

Ale czego obawiają się artyści? Proces wytoczony Dorocie Nieznalskiej pokazał, że sankcje prawne nie stanowią aż tak poważnego problemu.

No, jednak została skazana. To rodzaj sądowego zastraszania. Była długo bojkotowana przez galerie w kraju - bano się ją pokazywać. Więc ona słono zapłaciła za naruszenie zakazu.

W latach 90. panowała zupełnie inna atmosfera społeczna. Po 1989 r. społeczeństwo jak gdyby przestało istnieć. Wszystko się formowało na nowo. Zdawało się, że obudziliśmy się w świecie fantomów - był tu niby jakiś kapitalizm, ale go faktycznie nie było, państwo było jakoby świeckie, ale faktycznie nie było, miała obowiązywać gruba kreska, ale faktycznie nie obowiązywała. Nie było ani tak, ani tak. Ten porządek nowej przemocy, nowej oczywistości, w którym żyjemy dzisiaj, dopiero się wyłaniał. Artyści działali w tym wszystkim, jakby byli zwolnieni z wszelkich powinności, jakby nie należeli do społeczeństwa. I w jakiś sposób nie należeli, bo samo społeczeństwo wydawało się fantomem. To naprawdę była artystyczna bohema. Artyści byli równocześnie w środku społecznych wydarzeń i na marginesie.

Dziś współrzędne są jasne, granice wytyczone, płynna rzeczywistość nieco zastygła. I artyści stali się częścią społeczeństwa. Oczywiście ciągle słyszymy, że artyści potrzebują autonomii, że artysta musi stać obok, posiadać wolność aktu twórczego, swobodnego komentarza wygłaszanego z odmiennej pozycji niż ta, którą zajmuje reszta społeczeństwa. To w dużej mierze samooszustwo. Artyści dzielą z innymi społeczne ryzyko, doświadczają tych samych zagrożeń, wykluczeń, groźby utraty twórczych wolności, pauperyzacji. Zniknął społeczny fantom, powróciło realne. Sztuka w latach 90. działała jak ruch społeczny - artyści mieli podobne stawki, mimo że osobno, to grali o wspólny cel. Robili to na tyle wyraźnie, że stali się opozycyjnym ruchem kulturowym. A skoro tak, to w nich uderzono. Kilka sprowokowanych skandali, kilka agresywnych medialnych kampanii zastraszania - i skutki czujemy do dziś.

To, co było artystycznym ruchem wielu, dziś jest polifonią jednostek. Władzy udało się rozbić źródło kulturowej krytyki. To jest podobne do logiki osłabiania związków zawodowych w tym kraju. Kolejne rządy skutecznie zlikwidowały ogniska potencjalnego oporu na Wybrzeżu i na Śląsku. Stocznia Gdańska właściwie nie istnieje. Górnikom za milczenie i spokój zapłacono wysokimi odprawami. Efekt bierności rozlał się także na sztukę.

Oto jeden z wymiarów zmiany, jaką obserwujemy od lat 90. Wtedy wszystko zdawało się zamazane. Dziś podziały są wyraźne, granice widoczne, przynależności bardziej oczywiste. Tam, gdzie niegdyś było rozmycie, tam dziś jest tabu. Spolegliwość wobec niektórych form tabu stała się także interesem artystów.

Czy jest zatem tak, że artysta, który zrywa z tabu polityczności, by angażować się w dyskusję o problemach społecznych, jest zmuszony wytwarzać - w swoim i społeczeństwa interesie - tabu?

Nie jest zmuszony. Sytuacja jest taka, że pojawiło się sporo różnych podmiotów, które nagłaśniają problemy społeczne i się nimi zajmują: organizacje feministyczne, Zieloni, NGO-sy. I są mocniejsze niż sztuka - mają aktywistów gotowych na długi marsz, mają dostęp do mediów, działają systemowo, dążąc do określonego celu. Kultura może coś zdziałać w koalicji z nimi. Głośne manifestacje sztuki feministycznej, np. "Łaźnia kobiet" Kozyry, znajdują dziś kontynuację w działaniach organizacji feministycznych, lewicowych środowisk politycznych. Naruszanie zakazu zostało "zinstytucjonalizowane". Piotr Piotrowski w Muzeum Narodowym organizuje wystawę "Ars Homo Erotica", o mniejszościach seksualnych. To jest zmiana - ktoś inny wyraźniej i mocniej mówi o tym, o czym wyraźnie i mocno mówiła kilka lat temu sztuka. Więc pewnie należałoby szukać innego języka, innych środków, by mieć dostęp do nowych - akutalnych - problemów. Dlatego tak ważne wydaje mi się naruszenie zakazu polityczności.

A co jest tematem tabu dla współczesnego artysty? Czym sztuka się nie zajmuje?

Tematem zakazanym jest w pewnym sensie heteroseksualizm. Heteronorma równa się patriarchat. A przecież tak nie jest. Facetom dostaje się np. za pornografię: że to jest jeden ze sposobów, w jaki mężczyźni sprawują władzę nad ciałami kobiet. Tak jakby przemysł pornograficzny funkcjonował w logice kulturowej przemocy, a nie przede wszystkim w logice przemocy kapitału. Przecież pornografia jest także przemocą skierowaną wobec mężczyzn. Zakazem upubliczniania obłożona jest także wiedza, że mężczyźni również są ofiarami patriarchatu.

Artur Żmijewski (ur. 1966) jest artystą sztuk wizualnych związanym z Fundacją Galerii Foksal, reżyserem i fotografem, absolwentem Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, redaktorem artystycznym "Krytyki Politycznej". Laureat Ordoway Prize.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2010