Sto jedenaście miast

Jurij Andruchowycz: LEKSYKON MIAST INTYMNYCH.

24.03.2014

Czyta się kilka minut

Swobodny podręcznik do geopoetyki i kosmopolityki – niekonwencjonalna autobiografia ujęta w formę równie niekonwencjonalnego leksykonu geograficznego. Nieład życia i ład encyklopedii.


„Spośród wszystkich możliwych układów odniesienia najbliższy pisarzowi jest alfabet. Człowiek, który z natury swojej widzi świat przede wszystkim jako opisany słowami złożonymi za pomocą liter, odnajduje w alfabecie najpewniejsze i być może jedyne oparcie. Narzucony odgórnie porządek nadaje znakom wagę symboli. Alfabet jest wartością skończoną i pełną. (...) Wszystko, co składa się na tekst naszego życia, zaczyna się od abecadeł i elementarzy, tych dziecięcych nawiązań do alfabetu. W idealnej sytuacji – nie tylko się zaczyna, lecz także kończy”.

To jest cytat podwójny: fragment wstępu Jurija Andruchowycza do ukraińskiego wydania „Abecadła” Miłosza przywołany został teraz w autorskiej przedmowie do polskiego wydania „Leksykonu”. Miłosz, układając pod koniec życia swój zbiór haseł osobowych i rzeczowych, chciał ocalić „kłębowisko splątanych losów”, którego był świadkiem. „Starość – tłumaczył – zmieniła mnie w dom otwarty dla głosów ludzi, których kiedyś znałem”. Andruchowycz, dziś zaledwie pięćdziesięcioczteroletni, a więc młodszy od Miłosza piszącego „Abecadło” o ponad trzy dekady, sięgnął po encyklopedyczną formułę bardziej chyba po to, by przyjrzeć się sobie samemu na tle radykalnej przemiany, jaka dokonała się w minionym ćwierćwieczu w naszej Europie, spojrzeć wstecz z prywatnej niejako perspektywy.

Przedmowa, będąca zarazem instrukcją dla czytelników, podsuwa rozmaite sposoby lektury. Najbardziej podoba mi się ostatni: czytać w dowolnej kolejności, otwierając książkę na dowolnej stronie. Niezależnie bowiem od tego, czy zaczniemy od szwajcarskiego Aarau w kantonie Argowia, by poprzez następne sto dziewięć haseł dotrzeć ponownie do Szwajcarii – do Zurychu, czy też będziemy wyszukiwać najpierw hasła polskie, z Gdańskiem, Krakowem, Lublinem, Warszawą i Wrocławiem, czy może na początek weźmiemy jedno z haseł najobszerniejszych i najbardziej znaczących, jak Lwów – zawsze znajdziemy się od razu w samym środku tej autobiograficznej opowieści.

Rozgałęzia się ona jak sieć rzek, do których autor żywi nieposkromioną namiętność, także wtedy, gdy – jak lwowska Pełtew – płyną pod ziemią. To krwiobieg łączący obszary rozdzielone wcześniej, wydawałoby się, nieodwołalnie, znak łączności pomiędzy obcymi sobie kulturami, ale także pomiędzy rozmaitymi epokami naszego własnego doświadczenia. Jedną z kluczowych dla mnie scen „Leksykonu” znajdziemy w haśle „Ratyzbona”. Oto para artystów-performerów, znajomych Andruchowycza, miesza własną krew z wódką, a potem wylewa różowawą ciecz ze średniowiecznego mostu Kamiennego do Dunaju. „Idea polegała na tym – tłumaczy ukraiński pisarz – że ta krwisto-wódczana mieszanka, połknięta przez ryby, popłynie, niby Jonasz w rybich wnętrznościach, wodami Dunaju w dół, może aż do Morza Czarnego. I tam tę rybę na przykład złowią jacyś czarnomorscy rybacy, a potem ją zjedzą. I w taki sposób Europa zjednoczy się w rybie, wódce i krwi”. Zamyka zaś tę anegdotę dobitnym zdaniem: „I właśnie w takiej Europie chciałbym żyć”.

Hasło, jak wszystkie, opatrzone jest datą – 2003. Hasło „Strasburg” przyporządkowane zostało rokowi następnemu, rokowi Pomarańczowej Rewolucji. Andruchowycz włączył w nie fragment swojego wystąpienia przed Parlamentem Europejskim. Mówił wtedy: „Pozwolą Państwo, że użyję jeszcze jednej poetograficznej metafory, wyrastającej bezpośrednio z wpatrywania się w mapy. Widać na nich jedno: na Ukrainie nie ma ani kropli wody, która nie należałaby do Basenu Atlantyckiego. To znaczy, że wszystkimi arteriami i kapilarami jest ona związana właśnie z Europą”. „Leksykon”, wydany w listopadzie 2011 roku, na długo przed dramatycznymi wydarzeniami, które toczą się teraz na Ukrainie, czytany może być także jako komentarz do nich. (Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014, ss. 496. Przeł. Katarzyna Kotyńska. Kolaże Iryna Kołyba-Kowalska.)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Tomasz Fiałkowski, ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2014