Srebrnik Codzienny

29.03.2021

Czyta się kilka minut

 / ELENA ZAJCHIKOVA / ADOBE STOCK
/ ELENA ZAJCHIKOVA / ADOBE STOCK

Myślami już przy pasztetach, jak co roku u progu Wielkiego Tygodnia trochę fukam na myśl o czasie, który zejdzie mi na staniu po surową kiełbasę. Tę jedną jedyną najlepszą w mieście – a jeśli to przesada, na pewno najlepszą w dzielnicy. Tak rzadko jadam przetworzoną wieprzowinę, że gdy już robię wyjątek, to niech będzie porządna. Skądinąd nie zauważam z upływem lat, żeby ludzi w ogonku ubywało. Wegetarian z pewnością jest wśród nas więcej niż u progu stulecia, może się nawet ich liczba podwaja co parę lat, ale nadal są to wzrosty w jednocyfrowym przedziale skali.

Do radosnej powtarzalności rozmów o tym, kto i kiedy jakiego mazurka szykuje, doszło nowe uczucie, wzięte raczej z „Dnia Świstaka” niż z książek o znaczeniu cyklicznych świąt w kulturze i odrodzeniu natury. Łazimy po globalnym miasteczku jak nieszczęsny Bill Murray – tylko gdzie Andie MacDowell, żeby się w niej zakochać? Druga już Wielkanoc przyduszona, nietowarzyska, zdystansowana, dręcząca przez radio drętwym głosem ministrów i premierów. Wynajmujemy ich na służbę nie po to, żeby byli dla nas sympatyczni, tylko skuteczni i roztropni, więc to w sumie bez znaczenia, że gadają jak cyborgi. Chociaż kiedy słyszałem, jak nie bardzo przecież serdeczna kanclerz Merkel potrafi powiedzieć zwyczajnym tonem: „Przepraszam – kiedy robi się błąd, trzeba umieć to przyznać, biorę go na siebie” (chodziło o niewczesne i niespójne restrykcje na święta), to zatęskniłem za czymś takim po polsku.

Głowa już w wielkanocnym trybie, jednak kalendarz podrzuca łaskawie kluczyki do furtek prowadzących do zgoła innych pór roku. W zeszły czwartek, kiedy pisałem te słowa, przypadało święto Zwiastowania, przedsmak najbliższego Bożego Narodzenia, obietnica, że cokolwiek złego dzieje się w marcu, za dziewięć miesięcy będzie jakiś, może weselszy, grudzień. Nie pomyślcie tylko, że jestem aż tak biegły w liturgicznej chronologii – pamiętam o 25 marca, bo to dzień szczególny, gdy budzi mnie ryk lwa świętego Marka, chociaż dla postronnych to tylko żebracze mruczenie mojej namolnej kotki o szóstej rano.

W święto Zwiastowania roku 421, czyli tysiąc sześćset lat temu, konsekrowano kościół świętego Jakuba Apostoła w Rialto, co przyjmuje się za umowną datę założenia Wenecji. Miasta, do którego odwołane wyjazdy, nie-pobyty, wyznaczają mi rytm wyrzeczeń ostatnich parunastu miesięcy. Ilekroć od zeszłego lutego przymierzałem się do podróży, nadchodził szczyt kolejnej fali choroby. Roztrząsałem tu często wkład Wenecji w kulturę stołu, rzeczy wyrafinowane jak carpaccio i plebejskie jak sardele z cebulą na kwaśno, oraz obyczaje biesiadne, krążące wokół wina, którego kieliszek po miejscowemu zwany jest „cieniem”. Basta, są granice karmienia się nostalgią, nawet jeśli ktoś żyje z opowiadania o jedzeniu.

W kwestii słów Wenecja odciska zresztą piętno równie globalne, jak w kwestii stołu i baru. Nie tylko ciao pochodzące od dialektalnego scia’o, czyli schiavo, czyli sługi, czyli Słowianina (zabawne, że w austriackiej części Polski analogiczne pozdrowienie „sługa uniżony” jest z kolei romańskim „servusem”). Nie tylko getto i nie tylko kwarantanna, powracające w różnych momentach i kontekstach zaklęcia-zamknięcia. Ale także – co dla nas szczególnie ważne – gazeta. Gazzetta to była srebrna wenecka moneta, którą się płaciło za drukowany przez sekretariat dożów biuletyn wiadomości bieżących, od XVII wieku weszła do nazwy publikacji, coś jak „Srebrnik Codzienny”.

Dobrze o tym korzeniu słowa pamiętać, dziś kojarzy się przeważnie z czymś niskim i mało wartościowym. Około 400 lat przed tym, jak garstka rybaków poświęciła mu na bagnach kościół, dając początek najdziwniejszemu z ludzkich miast, apostoł Jakub pisał w Liście (Jk 3, 9) o języku: „Mały ogień, a jaki wielki las podpala (...) Przy jego pomocy wielbimy Boga i Ojca, i nim przeklinamy ludzi, stworzonych na podobieństwo Boże. Z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo. Tak być nie może, bracia moi! Czyż z tej samej szczeliny źródła wytryska woda słodka i gorzka? Czy może, bracia moi, drzewo figowe rodzić oliwki albo winna latorośl figi?”.

Tak, za dobre i rzetelne słowo trzeba i warto płacić kruszcem. Uczciwy człowiek też musi czasem zjeść obiad. ©℗

Mamy na rynku ostatnie z ostatnich cytryn dobrych do kiszenia – te niepryskane, z ekologicznych upraw, przywiezione na świeżo, nie z chłodni. Prostota tego procesu zawsze mnie powala w porównaniu z obłędnym smakiem na koniec. Porady i filmiki znajdziecie jak internet długi i szeroki, w zasadzie kroki są dwa: nacinamy głęboko, ale nie na wylot cytryny na cztery, zasypujemy rozcięcia obficie solą, upychamy maksymalnie ciasno w wyjałowionym słoju, na którego dno nasypaliśmy nieco soli, dodajemy liść laurowy (ja daję też goździki), dociskamy tak, żeby wypuściły trochę soku, po czym uzupełniamy sokiem wyciśniętym osobno (musi przykryć owoce). Zakręcamy słój, odstawiamy w chłodne ciemne miejsce na ok. 3 tygodnie, co dzień lekko nim potrząsając. Przy tej okazji nauczyłem się kiedyś sposobu, jak łatwiej wycisnąć sok – jeśli nie musimy go zużyć na surowo: otóż wystarczy pogotować w nieosolonym wrzątku cytrynę z kwadrans i wystudzić. A przy okazji spróbowałem kiedyś zjeść taką gotowaną cytrynę – jest też pyszna, o czym nikomu nie mówiłem, sądząc, że to jakieś moje dziwactwo, ale ostatnio pisali na ten temat w „Guardianie”, zaczem czuję się upoważniony, by was do tego zachęcić.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2021