Sprawiedliwość po polsku

Czy Claudiu Crulic głodował, bo był niewinny? "Tygodnik" dotarł do świadka, który twierdzi, że w dniu popełnienia przestępstwa Rumun podróżował autobusem do Włoch. Dlaczego prokuratura zlekceważyła ten trop, a więzienni funkcjonariusze pozwolili Crulicowi zagłodzić się na śmierć?

08.04.2008

Czyta się kilka minut

Historię człowieka, który umarł 18 stycznia br. w krakowskim szpitalu MSWiA, opisaliśmy przed tygodniem. Claudiu Crulic trafił tam dzień wcześniej z aresztu śledczego przy ul. Montelupich w stanie skrajnego wycieńczenia. Mężczyzna o wzroście 175 cm ważył zaledwie 40 kg. Lekarze, którzy go przyjmowali, byli przerażeni - Crulic wyglądał jak człowiek w ostatnim stadium choroby nowotworowej.

Rumun znalazł się w areszcie podejrzany o dokonanie w lipcu 2007 r. kradzieży portfela. Poszkodowanym był znany sędzia, członek jednej z najważniejszych instancji prawnych w Polsce.

Crulica oraz jego przyjaciółkę Licę T. policja zatrzymała we wrześniu. Sędzia rozpoznał w nim złodzieja, ale Claudiu nie przyznawał się do winy. Wkrótce rozpoczął głodówkę.

Być może nie doszłoby do tragedii, gdyby nie splot kilku okoliczności. Trudno dziś powiedzieć, czy przypadkowych, czy wynikających z braku dobrej woli oraz z zaniechania kolejnych instytucji wymiaru sprawiedliwości. Tydzień temu pytaliśmy, czy gdyby na miejscu Rumuna był Polak, sprawa wyglądałaby inaczej?

Dziś dotarliśmy do osób, które przekazały nam informacje rzucające nowe światło na tę sprawę. Tropu tego nie sprawdziła prokuratura. A przecież działał on na korzyść podejrzanego.

Bilet

Z akt sprawy wynika, że w czasie śledztwa Crulic chciał, aby do akt jego sprawy dołączono bilet autobusowy, wykupiony na podróż z Krakowa do Mediolanu. Bilet był datowany na 10 lipca, co dowodziłoby, że Rumun wyjechał z Polski i 11 lipca, kiedy popełniono kradzież, nie było go w Krakowie (redakcja "Tygodnika" posiada kopię tego biletu oraz listy pasażerów).

26 listopada 2007 r. prokuratura zwróciła się do organizującego podróż biura "Jordan" z następującymi pytaniami: "Czy Claudiu Crulic kupił bilet autokarowy na dzień 10 lipca 2007?", "Czy w dniu 10 lipca Claudiu Crulic był pasażerem autokaru jadącego do Włoch?" i "Czy w dniu 10 lipca 2007 r. opuścił granice Polski?".

Na dwa pierwsze pytania padła odpowiedź twierdząca. Na trzecie również: "Nie ma żadnych adnotacji, że w trakcie jazdy opuścił autobus, więc prawdopodobnie przekroczył granice Polski".

Dzień później prokuratura przesłała kolejne pytania. Chciała m.in. wiedzieć, czy przed podróżą pracownik biura weryfikuje dane pasażerów z tymi widniejącymi na bilecie oraz "czy istnieje hipotetyczna możliwość, iż pasażer autokaru przekroczy granice RP na bilecie imiennym wydanym na rzecz innej osoby".

"Jordan" odpowiedział, że dane pasażerów są sprawdzane, ale w kwestii "hipotetycznej możliwości" stwierdził, że takowa istnieje. Firma do odpowiedzi dołączyła też bilet Crulica.

Na tym prokuratura zakończyła kontakt z "Jordanem".

Sprawdziliśmy, że na liście podróżujących 10 lipca nazwisko Crulic zakreślone jest kółkiem - tak piloci zaznaczają, że podróżny wsiadł do autokaru. Obok nazwiska widnieje liczba "60" - numer bagażu.

Udało nam się również porozmawiać z pracownicą firmy, która 10 lipca była pilotką kursu i znała Crulica - był częstym pasażerem w jej autokarze. Zapamiętała go - jak mówi w rozmowie z "Tygodnikiem" - jako "uprzejmego młodego mężczyznę", wyglądającego na więcej niż 33 lata.

Pilotka twierdzi, że nie mogłaby pomylić Crulica z nikim innym i że nie mogła na jego bilet wpuścić do autokaru kogoś innego. Mówi, że pamięta, iż 10 lipca o godzinie 14.20 na przystanku Kraków Główny wsiadł tylko jeden pasażer - był nim Claudiu Crulic.

Problem w tym, że nikt z biura podróży nie został wezwany na przesłuchanie przez prokuraturę. Także pilotka, której zeznanie mogło dać Rumunowi alibi.

Święte obrazki

We wrześniu wobec Crulica zastosowano "środek zapobiegawczy", czyli areszt tymczasowy. Rumun miał wcześniej do czynienia z polskim wymiarem sprawiedliwości, chodziło o kradzież. Tamta sprawa toczyła się w 2006 r. przed krakowskim sądem. Jeden z pracowników wymiaru sprawiedliwości twierdzi, że Crulic odpowiadał z wolnej stopy.

Dlaczego śledztwo w sprawie kradzieży sędziowskiego portfela trwało aż trzy miesiące i przez ten czas podejrzany musiał przebywać za kratami?

Wróćmy do aresztu śledczego przy ul. Montelupich.

Od 10 września 2007 r. (tego dnia sąd Kraków-Śródmieście nakazał aresztowanie Crulica) do 18 stycznia 2008 r. za zdrowie i bezpieczeństwo aresztanta wzięli odpowiedzialność konkretni ludzie. Prawo nakłada na służbę więzienną troskę o zdrowie aresztowanych. Podczas pobytu na Montelupich prowadzący głodówkę Rumun był trzykrotnie hospitalizowany.

Pod koniec listopada 2007 r. z Cruliciem spotkał się prokurator prowadzący sprawę. Także on musiał wiedzieć, że aresztant prowadzi głodówkę - jej skutki musiały już być widoczne.

Z kolei sąd był informowany o stanie zdrowia Crulica faksami wysyłanymi z więziennego szpitala. Dlaczego więc przy Montelupich nie pojawił się sędzia penitencjarny, w którego gestii jest sprawowanie nadzoru nad przebiegiem tymczasowego aresztowania?

Czyżby wszyscy, którzy mieli kontakt z Crulicem, bagatelizowali tę głodówkę?

Z rozmów "Tygodnika" z przedstawicielami rumuńskiej ambasady wynika, że wiedzieli jedynie o aresztowaniu swojego obywatela. Nikt nie poinformował ich o głodówce. Dlaczego?

Gdy 3 stycznia, po blisko czteromiesięcznej głodówce, Crulic został na noszach przyniesiony do więziennego szpitala, jego stan lekarze określili jako "ogólnie zły, organizm wyniszczony i odwodniony". W rubryce "Rozpoznanie" więzienny lekarz wpisuje: "głodówka". Ale zarazem stwierdza, że Crulic: "może być leczony w szpitalu więziennym".

Informacje, które uzyskaliśmy, pozwalają odtworzyć pobyt Crulica na oddziale więziennego szpitala. - Nie mógł się ruszać, nawet podnieść głowy, by napić się wody. Korzystał z pampersów, dostawał do jedzenia przemielone papki, jakimi karmi się dzieci, ale i tak był w stanie przyjąć tylko kilka łyżeczek. W ręce miał zaciśnięte święte obrazki i modlitewnik. Powtarzał, że "wiele zrobił w życiu złego, ale nie to". Miał żal, że jest sam, zostawiony, że nie interesuje się nim nawet rumuńska ambasada - opowiada nasz informator.

Jeszcze na tydzień przed śmiercią Crulica, 11 stycznia, lekarz stwierdzał, że chory może być leczony na terenie więziennego szpitala.

Wypychanie "na wolność"

Dopiero 17 stycznia 2007 r. więzienny lekarz określił stan zdrowia Crulica jako "bardzo ciężki" i napisał, że "pogłębianie się istniejących zaburzeń może doprowadzić do zgonu". Lekarz stwierdził, że chory nie może być już hospitalizowany w szpitalu więziennym.

Dyrektor aresztu Stanisław Potoczny zwrócił się wówczas do sądu o uchylenie Crulicowi aresztu tymczasowego i uzgodnił przewiezienie go do szpitala MSWiA przy ul. Galla. Tego samego dnia, jak ustaliła rumuńska gazeta "Adev?rul", konsulat Rumunii w Katowicach został poinformowany, że Crulica zwolniono z aresztu.

Dlaczego dyrektor nie poprosił o uchylenie aresztu tymczasowego wcześniej? Dlaczego zrobił to niecałą dobę przed śmiercią Crulica, podczas gdy artykuł 259 Kodeksu Postępowania Karnego mówi, że należy odstąpić od tymczasowego aresztowania, jeśli może ono spowodować poważne niebezpieczeństwo dla zdrowia lub życia aresztowanej osoby?

I jeszcze jedna kwestia: "Gazeta Wyborcza" pisze, że 9 stycznia sąd wydał zgodę na karmienie chorego przy pomocy sondy i na badanie jego krwi. Tych czynności nie podjęto, rzekomo czekając na uprawomocnienie się tej decyzji. Tymczasem prof. Zbigniew Hołda, prawnik z Helsińskiej Fundacji Prawa Człowieka, twierdzi, że kiedy występuje zagrożenie życia więźnia, lekarze mogą działać, nie czekając na uprawomocnienie.

W chwili śmierci Crulic ważył 40 kg. Czy to możliwe, by jego stan zdrowia pogorszył się tak dramatycznie w ciągu tylko sześciu dni? Czy może przyczyna zgonu tkwi w kilkunastu tygodniach, które poprzedziły przeniesienie go do szpitala MSWiA?

- To powinien zbadać Naczelny Lekarz Więziennictwa oraz Okręgowa Izba Lekarska. Należy wyjaśnić, czy nie zostały naruszone zasady etyki lekarskiej. Dlaczego medycy ze szpitala więziennego upierali się, by trzymać chorego tak długo u siebie? Skutki ewentualnych zaniedbań wymagają także wyjaśnienia przez Dyrektora Generalnego Służby Więziennej. Sprawą mógłby zająć się także Rzecznik Praw Obywatelskich - mówi "Tygodnikowi" dr Teodor Bulenda z Instytutu Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego.

Gdy Crulic trafił do szpitala MSWiA, lekarze tam pracujący byli przerażeni jego stanem zdrowia.

Lekarz więzienny (anonimowo): - Mechanizm "wypychania" umierających pacjentów jest powszechny. Wszystko po to, by poprawić więzienne statystyki i by można było powiedzieć, że chory umarł na wolności.

Słowami o śmierci na wolności rzecznik aresztu śledczego przy ul. Montelupich odpierał zarzuty o odpowiedzialności za tragedię.

O zgonie Crulica rumuńska placówka została poinformowana dopiero 21 stycznia - tak wynika z ustaleń gazety "Adev?rul". Osoby współpracujące przy śledztwie w sprawie kradzieży, o którą oskarżono Crulica, mówią anonimowo, że gdy pod koniec stycznia pytały o jego los, odpowiadano im, że Crulic "zmarł podczas transportu". O głodówce nikt nie wspominał.

Po publikacji "Tygodnika" w areszcie śledczym przy Montelupich trwa inspekcja sądu penitencjarnego. Krakowska prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie "nieumyślnego spowodowania śmierci". Poseł Ryszard Kalisz, szef sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, chce, aby komisja podjęła w ogóle problem traktowania więźniów w Polsce.

"Bobi"

Rozmawialiśmy z siostrą i matką Claudiu Crulica, które obecnie żyją we Włoszech.

Ostatni raz widziały się z nim w sierpniu i na początku września 2007 r. w Rumunii. Miał jechać znowu do Polski, był ponoć zdenerwowany i prosił siostrę o pomoc finansową.

Obie zapewniają, że nie wiedziały o jego późniejszej głodówce i pogarszającym się stanie zdrowia. Powiadomiono je, że przebywa w areszcie. Potem ktoś miał zadzwonić i po angielsku poinformować, że Crulic jest w szpitalu. Potem kontakt się urwał. Aż na początku lutego zadzwonił ktoś z ambasady z informacją o zgonie.

Dziś matka jest w depresji. Gdy przyjechała po zwłoki, podczas identyfikacji syna w krakowskim Instytucie Medycyny Sądowej zrobiła mu kilka fotografii. Patrzy teraz na nie i nie wierzy, że to jej "Bobi"; rodzina nazywała tak Claudiu od małego (po rumuńsku "bobas"). Matce udało się rozpoznać go jedynie po bliznach, które od dziecka miał na dłoni.

Cati, siostra: - Brat mi się śni. Jakby chciał, żeby coś w jego sprawie zrobiono. Wiem, że go skrzywdzono, a my nie mogłyśmy nic zrobić. Nic nie zapowiadało, że tak tragiczny los może spotkać go w Polsce.

W Krakowie przekazano matce walizkę z rzeczami syna. Były w niej dokumenty, trochę ubrań, zapiski, które prowadził od kilku miesięcy, i dwa listy. Jeden, który dostał z Włoch od siostry, i drugi: niewysłany z więzienia, a adresowany do matki i siostry. Crulic pisze w nim, że od chwili aresztowania prowadzi głodówkę, bo "jest niewinny". Donosi, że jego stan zdrowia jest zły, że był leczony w szpitalu, ale zamierza głodować dalej.

Dlaczego list nie dotarł do adresatek?

Siostra: - Kiedy przyjechałyśmy po zwłoki brata, czułyśmy we wszystkich instytucjach i urzędach, że chcą się jak najszybciej nas pozbyć, żeby ta sprawa została zapomniana, jakby nigdy się nie wydarzyła.

Dr Bulenda: - Jeśli będziemy wiedzieć, kto w tej sprawie zawinił, rodzina tego człowieka będzie mogła wystąpić o odszkodowanie. Tu może pomóc Helsińska Fundacja Praw Człowieka, a w ostateczności Europejski Trybunał Praw Człowieka, o ile wskaże się naruszenie zasad zawartych w Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.

Ewentualne odszkodowanie to jednak tylko jeden aspekt tej sprawy. Ważniejszy jest inny: czy tak musi wyglądać sprawiedliwość po polsku?

"Śmierć po rumuńsku" - artykuł Małgorzaty Nocuń opublikowany w poprzednim numerze "TP" i towarzyszący mu komentarz Zbigniewa Hołdy są dostępne na naszej stronie internetowej: http://tygodnik.onet.pl/14,80,smierc_po_rumunsku,temat.html

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2008