Sprawa polska przy sznyclu

Wychodzi na to, że w centrum Warszawy trudno znaleźć knajpę wolną od polityków. Którą lubią najbardziej? Przy jakich potrawach decydowały się losy państwa?

20.12.2011

Czyta się kilka minut

Gdzie się robi politykę? Wiadomo: przy biurkach, w gabinetach. Ale czasami trzeba odsapnąć, pójść do knajpy, coś wypić, zjeść albo obejrzeć mecz. Nieoficjalna polska polityka rozgrywa się na niewielkiej przestrzeni. Podstawowe założenie jest takie, żeby było niedaleko od Sejmu, Kancelarii Premiera i kluczowych resortów, które mają siedziby w ścisłym centrum Warszawy. Generalnie miejsca dzielą się na dyskretne i te do "lansowania", czyli pokazywania się w towarzystwie znanych osób.

Oto mały knajpiano-polityczny przewodnik po stolicy.

Chatka z kamerą

Za knajpę pierwszego rodzaju, czyli dyskretną, chce uchodzić klub "Demeter". Lokalizacja pierwszorzędna, dosłownie sto metrów od jednego z sejmowych wejść. Restaurację otacza nimb tajemniczości. Drzwi oklejone są czarną folią, nad nimi wisi kamera; by wejść, trzeba się przedstawić przez domofon.

Lokal funkcjonuje pod nieoficjalnymi nazwami "U Długosza" lub "Lobbingowa chatka". Kojarzona jest z Andrzejem Długoszem, znanym PR-owcem, który pracował w przeszłości z politykami PO.

Długosz: - Mam biuro tuż obok i jestem tam częstym gościem, ale właścicielskich związków z klubem nie posiadam.

Z "ulicy" wejść do "Demeter" nie można. Trzeba mieć kartę klubową. Ma je kilkadziesiąt osób. Przy czym nie mogą ich zdobyć ani politycy, ani dziennikarze. Co w takim razie robią tam politycy i dziennikarze? Mogą być zaproszeni przez członków klubu.

Doradca Platformy: - Tusk tam wpadał, ale zanim został premierem. Mirek Drzewiecki był tam częstym gościem. Telewizor ze wszystkimi kanałami sportowymi był magnesem.

Poseł PO: - Wizyta w tym klubie to był rodzaj nobilitacji, wiadomo było, że tam bywają postaci z najwyższej półki. Mnie osobiście nigdy tam nie zaproszono, posłowie-szaraczkowie chodzą do kawiarni na placu Trzech Krzyży.

Z dyskrecją w "Demeter" bywało różnie. Przekonał się o tym Marcin Rosół, najbliższy współpracownik Drzewieckiego w resorcie sportu, który w towarzystwie Długosza świętował udany występ przed hazardową komisją śledczą. Następnego dnia zdjęcia z tej imprezy ukazały się w "Super Expressie".

Reporterka telewizyjna: - Odstałam swoje pod tą knajpą. Chciałam zobaczyć, kto tam przychodzi. Widziałam słynną dziennikarkę politycznego tygodnika, która wychodziła stamtąd z miną Maty Hari.

W "Demeter" podają gazpacho i najdroższe whisky. Jest również wino o nazwie "Tusk". Chodzi pewnie o to, by gość mógł uraczyć podniebienie tym, co lubi pan premier.

Ambasador w cytrynowej trawie

Polityczne deale ubija się też w cytrynowej trawie, czyli orientalnej knajpie "Lemongrass", położonej tuż obok Sejmu, niemal vis-?-vis ambasady USA. Restauracja jest nowa, jeszcze kilka lat temu funkcjonował w tym miejscu słynny "Ambasador", przypominający dewizowe knajpy w PRL-owskich filmach typu "Tulipan" albo "07 zgłoś się" - ciężkie firany, sztuczne kwiatki, świecący kontuar i niesympatyczni szatniarze.

W 2003 r. wpadał do "Ambasadora" nieopierzony i ambitny członek rywinowskiej komisji śledczej Zbigniew Ziobro. Umawiał tam spotkania, chcąc uniknąć w Sejmie spojrzeń dziennikarzy i kolegów polityków. Na stołach w "Ambasadorze" leżały obrusy w stylu Cepelii i paliły się świeczki. Roztargniony Ziobro od jednej z takich świeczek podpalił dokumenty. Zanim je ugaszono, pół knajpy było w gryzącym dymie. Tak, z przytupem, kończyło się dyskretne spotkanie obecnego lidera Solidarnej Polski.

Ale pachnący PRL-em "Ambasador" ustąpił miejsca "Lemongrassowi" i rzecznym krewetkom, które tam podają. Właśnie w tej knajpie w czerwcu 2010 r. Joanna Kluzik-Rostkowska (wówczas szefowa kampanii lidera PiS) i Grzegorz Schetyna dobijali targu w sprawie debat telewizyjnych między Jarosławem Kaczyńskim a Bronisławem Komorowskim, którzy walczyli o prezydenturę.

Wyglądało to tak, że sztabowcy godzinami nie mogli uzgodnić szczegółów. Kluzik-Rostkowska poirytowana tym wszystkim, wypaliła do platformersów: - Dobra, dzwońcie po Grzegorza.

Schetyna - jej kolega z czasów NZS - pojawił się i umowę zawarto w ciągu kilkunastu minut.

W tym samym miejscu czołówka PO świętowała późnym wieczorem 9 października 2011 r. zwycięstwo w wyborach parlamentarnych.

- Mają VIP-room, w którym można dyskretnie porozmawiać, dobre wino, no i jest blisko Sejmu - zachwala zalety miejsca były polityk PO.

Polityka przy piłce

A jak jest z samym liderem PO Donaldem Tuskiem? Gdzie jada, gdzie wyskakuje, gdzie lubi się zaszyć?

Premier przeszedł knajpianą przemianę. W czasach opozycji chętnie robił politykę w restauracjach. Widywano go "U Aktorów" w Alejach Ujazdowskich albo w eleganckiej "Dyspensie" przy Mokotowskiej. Współpracownik Tuska: - Przystopował, gdy został szefem rządu. Ale czasem wyskakiwał, np. ze Schetyną do "Tradycji" przy Belwederskiej albo do "Różanej" przy Chocimskiej, gdzie serwują wysmakowane polskie potrawy. Obie knajpy są w pół drogi między Kancelarią Premiera a MSWiA, w którym urzędował Schetyna.

Co ciekawe, Restauracja Polska "Tradycja" (już nie istnieje, jej działalność kontynuuje właśnie "Różana") była knajpą, w której spotykali się politycy PiS. Właśnie w "Tradycji" - powstałej w przedwojennej willi Neumanów, której elewację zdobi piękny zegar słoneczny - pisowcy, wraz z Lechem Kaczyńskim, 23 października 2005 r. świętowali zdobycie prezydentury. W tym samym lokalu niespełna pięć lat później odbyło się spotkanie polityków i dziennikarzy, tuż po katastrofie smoleńskiej. "Tradycja" charakteryzowała się dobrą i drogą kuchnią. Bywali tu chętnie ambasadorowie, a także politycy z najwyższej światowej półki, m.in. Angela Merkel.

Wracając do Tuska: w knajpach bywa rzadziej niż kiedyś. Doradca premiera: - Jeżeli chce kogoś ugościć, może to zrobić w rezydencji na Parkowej albo w samej Kancelarii.

Rezydencja przy Parkowej, tuż obok Łazienek i siedziby szefa rządu, ma swoje plusy przy robieniu dyskretnej polityki. Dwie wille, które ma do dyspozycji Tusk, położone są wewnątrz ogrodzonego parku. Postronnym osobom trudno dojrzeć, kto gości u premiera.

Dla wszystkich, którzy interesują się życiem publicznym, jest jasne, że politykę w PO "robi się" przy okazji wieczornego oglądania meczów piłkarskich. Na wstępie pierwszej kadencji rządów Tuska czołówka Platformy oglądała futbol właśnie w rezydencji przy Parkowej. Przeciągające się posiedzenia przy winie i cygarach zaczęły jednak przeszkadzać małżonce lidera PO. Towarzystwo wyniosło się więc do Kancelarii Premiera.

Były współpracownik Tuska: - Donald ma u siebie wszystkie możliwe dekodery i kanały piłkarskie. Gdyby chciał, mógłby nawet oglądać młodzieżową piłkę z Kolumbii. Nie musi więc nigdzie wyskakiwać.

Ale bywa, że dla higieny wyskakuje. Zdarza się, że rozmowy o polityce z udziałem premiera toczą się w Domu Bez Kantów przy Krakowskim Przedmieściu, gdzie mieszka Jan Krzysztof Bielecki.

Polityk PO: - U Bieleckiego ogląda się ligę angielską. JKB jest fanem wyspiarskiego futbolu.

Sposób na "robienie polityki" przy oglądaniu piłki schodzi w Platformie w dół. - Ogląda się u Rafała Trzaskowskiego, europosła PO. On ma biuro dwa kroki od Sejmu, duży telewizor i dekodery - opowiada polityk rządzącej partii.

Schadzki w ogrodzie botanicznym

Za to politycy pracujący z Tuskiem w Kancelarii Premiera mają problem z miejscem, do którego mogliby się wyrwać na 40 minut, żeby swobodniej porozmawiać. Jest słynna kawiarnia "Na Rozdrożu" (z nieśmiertelnymi wuzetkami) i położona tuż obok włoska "Balgera", ale nie są to miejsca zapewniające dyskrecję. Po godzinie dziesięć osób będzie wiedziało, że minister X był na herbatce z prezesem Y.

Desperacja u niektórych ludzi z Kancelarii jest ogromna. Jeden z ministrów Tuska jeszcze w tym roku umawiał spotkania w kawiarence Ogrodu Botanicznego, położonego naprzeciw wejścia do siedziby rządu. Prowadził rozmowy o wielkiej polityce, a obok babcia pokazywała wnuczkowi kwitnące storczyki.

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski z dyskrecji zrezygnował: lubi wpadać na kawę do ekskluzywnej kawiarni w hotelu Bristol przy Krakowskim Przedmieściu.

Bliżej Sejmu jest kilka knajp, w których na bank spotkamy polityków. Nie są to jednak miejsca, w których można spokojnie pomówić. Pierwsze to restauracja przy teatrze Buffo na ulicy Konopnickiej. Lokal bez zadęcia, gdzie można zjeść i jeszcze jakieś banknoty zostaną w portfelu. Minus jest taki, że co chwila trzeba się kłaniać znajomym posłom, urzędnikom z pobliskich ministerstw oraz dziennikarzom.

Ten sam problem jest z "zagłębiem knajpianym" na placu Trzech Krzyży, czyli ze "Szparką", "Szpilką" i "Szpulką". Co chwila ktoś się wita, przysiada, zagaduje. Miejsce dla politycznego knucia jest więc bezużyteczne: raczej służy do środowiskowego lansu niż załatwiania zakulisowych spraw.

Podobnie trzeba potraktować położony 200 metrów bliżej Sejmu lobby bar w hotelu Sheraton. Tylko tu trzeba sięgnąć głębiej do kieszeni, bo ceny są z górnej półki. "Lobby ­Lounge" to eleganckie i popularne miejsce spotkań mieszkańców Warszawy i gości hotelowych. Oferta to m.in. wyśmienite przekąski, koktajle, wspaniała kawa oraz najlepsze Martini w mieście" - czytamy na stronie hotelu. Na czym polega "najlepszość" martini, nie wiadomo. Miejsce dla "cichych politycznych schadzek" nieprzydatne. Za duże szyby, wejście wprost z ulicy, tuż obok Sejmu.

Większości dziennikarzy, który zajmują się polityką, zdarzyła się sytuacja w stylu: pytasz kolegę, gdzie jest poseł X albo Z. I w odpowiedzi słyszysz: "X? Siedzi w Sheratonie z prezesem W". Sheraton jest więc raczej miejscem, żeby się pokazać, powiedzieć światu: działam, walczę, mam się świetnie!

Kto chce się pokazać, a jednocześnie udawać, że się ukrywa, idzie do "You and me" na Żurawią albo do "Cafe 6/12", tuż przy siedzibie Radia Zet. Zobaczą cię na pewno - ale możesz udawać, że wcale ci na tym nie zależało.

Knucie przy ciastku

Więcej dyskrecji jest w parlamencie, w słynnym "Barze za kratą", który znajduje się na parterze hotelu sejmowego. Ta część parlamentu została odcięta od reszty specjalnymi bramkami na kartę. Granicy przed dziennikarzami pilnuje straż marszałkowska. Jest więc w miarę bezpiecznie: posłowie PO mogą wychylić piwo z ludźmi od Kaczyńskiego bez obawy, że zostanie to pokazane światu.

A jeszcze kilka lat temu takiego komfortu nie było. Telewizje prezentowały, jak "Za kratą" posłanka SLD Małgorzata Ostrowska tańczy i śpiewa "Oto idzie pierwsza para".

Miejscem, które odżyło dla nieoficjalnego robienia polityki, stał się barek przy sali posiedzeń Senatu. Troszkę z boku głównego nurtu wydarzeń, które jednak rozgrywają się w Sejmie, a nie w "Izbie Refleksji", jak złośliwie mówi się o Senacie. Barek kiedyś był przaśny, ale od kilku miesięcy lśni nowością po remoncie.

- Pod latarnią jest najciemniej. Zawsze można powiedzieć, że spotkanie jest przypadkowe przy okazji kupowania ciastka - żartuje poseł PO, który na spotkania chętnie wybiera senacki barek.

Legendarnym miejscem knucia od zawsze był Salonik Tetmajerowski w restauracji "Hawełka", która znajduje się nie więcej niż 50 metrów od sali posiedzeń Sejmu. Przed laty w tym niewielkim pokoiku budowano koalicje, tu przy obiedzie decydowano o najważniejszych dla polskiej polityki posunięciach.

Sprawy zmieniły się po wprowadzeniu ostrych przepisów antynikotynowych. Od tego czasu Tetmajerowski stał się ostatnim miejscem w parlamencie, gdzie można wypić kawę i zapalić papierosa. Jest więc oblegany przez sejmowych palaczy. Knuć się tam nie da. No bo jak? Co raz wchodzi ktoś, nerwowo międlący papierosa w palcach, i pyta: "O której kończycie?".

PiS po japońsku

W porównaniu z tym, otoczenie Bronisława Komorowskiego ma komfortowe warunki do prowadzenia polityki kuluarowej. Urzędnik z Kancelarii: - Ministrom prezydenta przysługuje obiad z kuchni, więc nie muszą wychodzić na miasto.

W Pałacu rzeczywiście, częściej niż gdzie indziej, można natknąć się na kelnerów w liberii, którzy przemykają z nakryciami. Niżsi rangą urzędnicy, np. ci z gabinetu prezydenta, stołują się w knajpie "Skwer", położonej tuż obok pomnika Mickiewicza przy Krakowskim Przedmieściu. Lunchowe menu w ostatni piątek? Zupa tajska z kurczakiem oraz tagliatelle z cukinią i wędzonym łososiem.

Pięć minut spacerkiem od tego miejsca, na placu Teatralnym, jest ulubiona restauracja Jarosława Kaczyńskiego. Mowa o "La Boheme", lokalu droższym i bardziej wykwintnym. Serwują np. pieczone pod kruszonką polędwiczki wieprzowe podane z risotto z grzybami shitake i bambusem z sałatką ze szpinaku i orzeszków piniowych. Właśnie podczas kolacji w "La Boheme" Kaczyński przekonał w 2006 r. Zytę Gilowską, by została ministrem w pisowskim rządzie.

Lud pisowski spiskuje w skromniejszych wnętrzach i bliżej siedziby partii na Nowogrodzkiej. Jego reprezentantów najczęściej spotkamy w hotelu Jan III Sobieski, który jest dwa kroki od Nowogrodzkiej, lub w japońskiej Inabie, znajdującej się w tym samym budynku, co biura partii Kaczyńskiego. Kelnerzy są tam przyzwyczajeni do politycznej klienteli. Jest zamykana salka, w pogotowiu czekają parawany, które oddzielą sąsiadujące ze sobą stoliki.

Widać, że japońskie klimaty pociągają polską prawicę. Warszawski poseł PO: - Pisowcy, również ci ze szczebla samorządowego, lubią przychodzić do restauracji "Tokio" na Powiślu. Być może dlatego, że szyby w tym lokalu są oklejone i niczego nie można dostrzec z zewnątrz.

Knajpę rozpropagowali w 2009 r. poróżnieni z Kaczyńskim, a wcześniej sami ze sobą, Ludwik Dorn i Zbigniew Ziobro. "Fakt", który ich tam przyłapał, tak opisywał spotkanie: "Do warszawskiego baru Tokio przyjechali osobno. Pierwszy do lokalu wszedł Dorn, trzy minuty po nim - Ziobro. Dorn wykazał się przy tym niesamowitym instynktem konspiratora. Do centrum stolicy przyjechał autobusem. Ale gdy z niego wysiadał, poczuł, że jest śledzony. Schował się więc w krzakach i zadzwonił po patrol policyjny. Potem zaś kazał funkcjonariuszom eskortować się do baru!".

Panowie mieli się tam godzić po okresie głębokiej niechęci, gdy obaj byli członkami rządu Jarosława Kaczyńskiego. Dziś znów współpracują. Nie dalej jak w zeszłym tygodniu Dorn przystąpił do sejmowego klubu Solidarnej Polski, której Ziobro jest liderem.

Nie zawsze jednak restauracyjna polityka wychodzi wszystkim na zdrowie. Wiosną 2011 r. Grzegorz Napieralski zaprosił Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera do swojej ulubionej restauracji "Dekanta" przy Marszałkowskiej, tuż obok placu Konstytucji. W Dekancie jada się suto i tradycyjnie (w karcie "Sznycel wieprzowy ledwo na talerzu się mieszczący serwowany z jajkiem sadzonym").

Polityk SLD: - Wiosną mieliśmy jeszcze przyzwoite notowania. Przy stoliku Kwaśniewski zapowiadał, że poprze nas z całą werwą. Panowie pojedli, popili. Napieralski wyszedł ze spotkania zachwycony. Kiedy przyszło do kampanii, Kwaśniewski położył się do szpitala i zapomniał o SLD. Tyle wyszło z polityki robionej przy sznyclu.

Gdzie ich nie ma

Wychodzi na to, że w centrum Warszawy trudno znaleźć knajpę wolną od polityków. Niestety - posłowie, ministrowie i ich doradcy robią się coraz śmielsi i zaczynają oddalać się od Sejmu, resortów i Kancelarii Premiera. Niektórzy dotarli nawet na Powiśle - w przyjemnym, przyjaznym dla palaczy klubie "Grawitacja" (mieści się nomen omen przy ulicy Browarnej) pewnego dnia spotkaliśmy dwóch panów ministrów i trzech panów PR-owców - którzy, zdaje się, wpadli tam zupełnie niezależnie od siebie.

Jeśli ktoś chce takich przygód uniknąć, powinien poszukiwać nowych, nieznanych jeszcze knajp, oddalać się od centrum albo wpadać do barów mlecznych. Tam politycy jeszcze nie dotarli.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2011