Jak odzyskać państwo i skończyć z zawłaszczaniem jego instytucji

Spółki, agencje, fundusze oraz instytucje kontrolne wymagają depisyzacji. Nie po to, by jednych partyjniaków zastąpili drudzy, ale żeby służyły społeczeństwu. Nie zawsze będzie to proste.

15.11.2023

Czyta się kilka minut

Piknik Rodzinny #DobryCzasPL z udziałem premiera Mateusza Morawieckiego. Stężyca, 28 lipca 2019 r. / fot. Wojciech Stróżyk / REPORTER
Piknik Rodzinny #DobryCzasPL z udziałem premiera Mateusza Morawieckiego. Stężyca, 28 lipca 2019 r. / fot. Wojciech Stróżyk / REPORTER

Rządzące siły polityczne właściwie zawsze mają skłonność do podporządkowywania sobie formalnie neutralnych czy też niezależnych instytucji oraz podmiotów państwowych. Tak jest nie tylko w Polsce. Jednak w ostatnich ośmiu latach proces ten – określany w literaturze jako „zawłaszczanie państwa” – przybrał u nas rozmiary nadzwyczajne. Rozmach przedsięwzięcia oraz zastosowanie metod niespotykanych po 1989 r. doprowadziły do uczynienia z wielu tego typu instytucji, a także finansów państwa czy przedsiębiorstw będących pod jego kontrolą, narzędzi do realizowania partyjnych interesów PiS. Zjawisko to stało się wręcz elementem definiującym porządek polityczny Polski po 2015 r.

Stwierdzenie, że państwo zostało zawłaszczone, nie jest oznaką nadmiernego patosu. Dowodem są spółki Skarbu Państwa zatrudniające krewnych i znajomych na istotnych stanowiskach, którzy potem odwdzięczają się wysokimi wpłatami na fundusz wyborczy rządzących; zaniżanie cen paliwa przed wyborami, które prowadzi do epidemii „awarii dystrybutorów”; Fundusz Sprawiedliwości, który zamiast pomagać ofiarom przestępstw funduje kołom gospodyń wiejskich garnki i lodówki, akurat w tych okręgach wyborczych, w których startują politycy Suwerennej Polski; instytuty mające promować społeczeństwo obywatelskie, a w rzeczywistości rozdające po uważaniu pieniądze stowarzyszeniom powiązanym z politykami PiS. Można by tę wyliczankę ciągnąć długo.
 

Wystarczy zmienić ministra?

W dyskursie politycznym pojawiło się pojęcie depisyzacji, które nie odnosi się do prostej wymiany kadrowej, ale do zmiany systemowej: odpolitycznienia i uniezależnienia instytucji. Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga i Lewica w kampanii wyborczej zapowiadały nie tylko wymianę osób na stanowiskach, ale też powrót do merytorycznego zarządzania instytucjami i likwidację części z tych powołanych w ostatnich ośmiu latach. Padają już konkretne propozycje: w wywiadzie dla Oko.press poseł KO Michał Szczerba mówił, że chce likwidacji 17 „pisowskich” instytucji, w tym m.in. Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego, Instytutu De Republica czy Narodowego Instytutu Wolności.

Najłatwiej będzie z funduszami celowymi, służącymi rządowi do wypychania wydatków z budżetu i arbitralnego rozdawania środków. W większości podlegają one poszczególnym ministerstwom (np. Fundusz Sprawiedliwości) lub rządowi (Fundusz Przeciwdziałania COVID-19, Rządowy Fundusz Inwestycji Lokalnych). Tu wystarczy wymienić kierowników resortów, by środki z danego funduszu przekierować w inną stronę, lub wręcz go zlikwidować. Podobnie ma się sprawa z Instytutem Dziedzictwa Myśli Narodowej, dysponującym Funduszem Patriotycznym, z którego płynęły miliony złotych niemal wyłącznie do organizacji prawicowych i katolickich, czyli ideowej bazy partii władzy, którą podatnicy wspierali niezależnie od wyznawanych poglądów. 

Obecnie instytutem kieruje były senator PiS, prof. Jan Żaryn – i wystarczy jedna decyzja nowego ministra kultury, by go odwołać. Także w przypadku Instytutu De Republica wystarczy decyzja premiera, by za popularyzowanie „rodzimej myśli badawczej” nie odpowiadał już Andrzej Przyłębski, prywatnie mąż prezeski Trybunału Konstytucyjnego. Wówczas pieniądze mogą popłynąć w bardziej zróżnicowanych kierunkach.

Instytuty można także zlikwidować. Ugrupowania tworzące nową koalicję, zwłaszcza KO i Lewica, podczas kampanii zapowiadały porządki w finansach publicznych właśnie poprzez likwidację niepotrzebnych funduszy i wcielenie ich do budżetu. Jednak spora część z nich pozostanie zapewne aktywna choćby dlatego, że niektóre (w tym niesławny Fundusz Sprawiedliwości) powstały, jeszcze zanim PiS doszedł do władzy.

Najtrudniej będzie zlikwidować instytucje powstałe na mocy ustaw. Na przykład Narodowy Instytut Wolności, który formalnie powinien wspierać społeczeństwo obywatelskie. W praktyce oprócz realizowania tego celu rozdaje grube miliony organizacjom powiązanym z władzą (np. 68 mln zł trafiło do stowarzyszenia założonego przez posła PiS Marka Kuchcińskiego). Gdyby nowa większość sejmowa chciała go zamknąć – a to obiecywała np. KO w swoich „100 konkretach na pierwsze 100 dni rządów” – musiałaby zmienić prawo, co bez podpisu prezydenta pod ustawą jest niemożliwe. Łatwiej zmienić jego dyrektora; powołuje go przewodniczący Komitetu ds. Pożytku Publicznego, którym jest jeden z ministrów (aktualnie minister kultury) na pięcioletnią kadencję, która w przypadku obecnego szefa NIW Wojciecha Kaczmarczyka skończyła się w ubiegłym roku. Nawet jeśli Piotr Gliński powoła go na to stanowisko ponownie, nowy przewodniczący może nie przyjąć jego sprawozdania, co będzie podstawą do odwołania.

 

Zmiany w spółkach potrwają

Także spółki Skarbu Państwa (SSP) były i wciąż są szeroko wykorzystywane przez polityków PiS do swoich celów. Jedną z form jest nepotyzm i kolesiostwo w radach nadzorczych i zarządach, za co klienci polityków (obejmujący świetnie płatne posady) rewanżowali się sutymi wpłatami na fundusz wyborczy PiS lub przekazując darowizny na samą partię. Spółki dotowały też milionami – w formie reklam – media chwalące władzę, finansowały również Polską Fundację Narodową, która wsławiła się organizacją kampanii wspierającej pisowskie „reformy” sądownictwa. Szczególnie zasłużył się tu Orlen, który kupił nawet wydawnictwo Polska Press, by na łamach należących do niego 20 dzienników regionalnych oraz setek portali mogła sączyć się prorządowa propaganda.

Pierwszym krokiem, by skończyć z procederem zawłaszczania państwa, powinna być wymiana kierownictw spółek, nad którymi państwo sprawuje kontrolę. W większości przypadków nie powinno być z tym większych problemów; obojętnie, czy Skarb Państwa ma w tych spółkach udziały stuprocentowe, większościowe czy też mniejszościowe, można to robić za pomocą przepisów statutowych czy wspierając się innymi akcjonariuszami. Gdy kierownictwo w ministerstwie odpowiedzialnym za daną spółkę przejmie nowy szef resortu, Skarb Państwa będzie mógł doprowadzić do zwołania walnego zgromadzenia akcjonariuszy. Ono wybierze nowy skład rad nadzorczych, które z kolei wyłonią nowe zarządy. Operacja powinna potrwać kilka miesięcy – oczywiście w tej chwili nie ma żadnej gwarancji, że nowe władze będą lepsze. służebnej roli wobec ogółu.

Pewne trudności mogą wystąpić w przypadku powołania nowych prezesów i członków zarządów banków oraz ubezpieczycieli zależnych od państwa. Zgodę na ich powołanie musi wydać Komisja Nadzoru Finansowego. Obecnie szefuje jej Jacek Jastrzębski, były wiceprezes PKO BP, który swoją funkcję pełni apolitycznie. Problem w tym, że jego kadencja kończy się 23 listopada. Powołanie go na kolejną kadencję lub kogoś na jego miejsce może być jedną z ostatnich decyzji Mateusza Morawieckiego jako premiera. Gdyby zdecydował się wybrać kogoś bardziej sterowalnego, zwłaszcza w typie pisowskiego „jastrzębia”, ten mógłby rzucać nowemu rządowi kłody pod nogi także w kwestii decyzji personalnych.

Z likwidacją Polskiej Fundacji Narodowej, która odpowiadała za propagandę wokół zmian w sądownictwie, nie powinno być większego problemu. Jej fundatorami są SSP i to od nich zależy, kto zasiada w Radzie Fundacji. Co prawda pełnią oni funkcje przez pięcioletnią kadencję, ale statut pozwala fundatorom odwołać członka Rady i wskazać nowego. Rada może też zdecydować zarówno o likwidacji Fundacji, jak i wymianie jej zarządu. Pewnym ograniczeniem jest statut, który wskazuje, że PFN można zamknąć, gdy wyczerpią się jej środki. Spółki zobowiązały się co prawda do łożenia na fundację do 2027 r., mogą jednak swe decyzje zmienić.
 

Układ z prezydentem

Nie wszędzie będzie równie łatwo. Przykładowo zażarty może być bój o prokuraturę. Na ostatniej prostej swoich rządów PiS, wbrew własnemu programowi, uczynił z Prokuratury Generalnej wydmuszkę, przekazując, na podstawie na szybko uchwalonej ustawy, większość jej kompetencji prokuratorowi krajowemu, którego nie można zmienić bez zgody prezydenta. Prokuratura będzie musiała w dużej mierze słuchać rozkazów prokuratora krajowego, czyli Dariusza Barskiego, będącego świadkiem na ślubie Zbigniewa Ziobry – także wtedy, gdy prokuratorem generalnym będzie już nowy minister sprawiedliwości. 

Zmiana ta była czysto partyjniackim zawłaszczeniem prokuratury przez Suwerenną Polskę, za zgodą PiS i samego prezydenta, który przy okazji poszerzył swoje kompetencje. Ustawę trudno będzie zmienić przed 2025 r. (PiS ma wystarczającą liczbę posłów, żeby uratować weto prezydenta), o ile nie uda się przekonać Andrzeja Dudy do wyrażenia zgody na zmianę. Nie jest tajemnicą, że obecny prezydent i Ziobro nie rozumieją się najlepiej, co nowa władza może wykorzystać. 

Głowie państwa zależy zwłaszcza na nadzorze nad armią. W tej kwestii nie ma też zasadniczych sporów między KO, TD i Lewicą a Pałacem Prezydenckim. Nowy rząd mógłby np. okazać większe zrozumienie dla prezydenckich nominacji generalskich, niż robił to PiS, w zamian za ustępstwa Dudy w zakresie prokuratury, a może nawet ustawowe zmiany dotyczące polskiej praworządności, które pozwolą zredukować nasz konflikt z Komisją Europejską, ważny m.in. w kontekście dziesiątek miliardów euro zaszytych w Krajowym Planie Odbudowy, które wciąż do Polski nie mogą trafić.

 

Zmiana, nie zamiana

Obecne dylematy związane z wymianą władz mediów publicznych pokazują, że nowa władza będzie stała przed ogromną pokusą wejścia w buty PiS. Część środowiska związanego z przyszłą koalicją rządzącą lansuje pomysły, by władze w nich wymienić rewolucyjnie. Np. poprzez zawieszenie obecnych kierownictw TVP oraz Polskiego Radia i powołanie na ich miejsce nowych ludzi jako komisarzy. To jednak nie rozwiązałoby problemu na stałe. Otworzyłoby raczej furtkę do niekończącego się cyklu wymian władz mediów publicznych po każdych wyborach parlamentarnych i równocześnie pogłębiało proces psucia państwa, bo oznaczałoby działania na granicy prawa albo poza nim.

To zresztą tyczy się również innych instytucji, które działają wadliwie, a jednak zostały obsadzone zgodnie z prawem. Adam Glapiński jest legalnym prezesem Narodowego Banku Polskiego, nawet Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji została powołana zgodnie z procedurami. Z Trybunałem Konstytucyjnym sprawa jest bardziej skomplikowana: w tym sądzie zasiada trzech sędziów dublerów, którzy zostali powołani bezprawnie. Jednak większość, w tym najbardziej usłużni wobec partii rządzącej, została wybrana legalnie. Jeśli dziś prof. Wojciech Sadurski proponuje, by Sejm uchwałą uznał wybór całej piętnastki za nieważny, to proponuje pisowskie rozwiązanie, i to na sterydach, w którym każdorazowa większość mogłaby restartować sobie sąd konstytucyjny. Warto jednak pamiętać, że prof. Sadurski reprezentuje „jastrzębie” skrzydło opozycji, inaczej niż np. świeżo wybrany senator KO prof. Adam Bodnar. On chce rozwiązać problem z TK za pomocą nowej ustawy, co oczywiście rodzi kolejny problem – z prawdopodobnym wetem prezydenta.

Depisyzując poszczególne instytucje trzeba wystrzegać się działania na oślep. Np. Jakub Wygnański z Fundacji Stocznia uważa, że nie można zamykać w ciemno takich instytucji jak np. NIW – bez gwarancji, że programy takie jak Fundusz Inicjatyw Obywatelskich zachowają ciągłość. Reguły przyznawania dotacji będą wymagały wnikliwej analizy, ale sam program powinno się zachować. Z kolei prawnik Krzysztof Izdebski z Fundacji ePaństwo wskazuje, że nawet Instytut Dmowskiego i Paderewskiego mógłby pełnić dobre funkcje. Jego zachowanie byłoby ukłonem wobec elektoratu PiS, wskazującym, że nowy rząd nie chce się od niego odwracać w ramach zemsty. Cele instytutu można za to poszerzyć o wsparcie np. dziedzictwa innych nurtów myśli politycznej.

Z drugiej strony istnieje zagrożenie, iż nowy rząd zostawi zbędne społeczeństwu oraz państwu fundusze, na których tuczył się obóz PiS – i po prostu przekieruje środki do „swoich”. Z obywatelskiego punktu widzenia byłoby to fatalne. Proces depisyzacji trzeba wykorzystać na wypracowanie mechanizmów, które zostaną z nami na lata. W przypadku SSP należy zadbać o to, by na kierownicze stanowiska organizowano transparentne konkursy, a wewnętrzne regulacje powinny utrudniać spółkom wykorzystywanie środków na cele polityczne.

Nowa większość w niektórych przypadkach będzie musiała pogodzić się z tym, że nie wszystko da się odzyskać dla państwa z rąk PiS. Czasem jednak lepiej czegoś zaniechać, niż tworzyć groźny, antydemokratyczny precedens. Celem nie powinna być wymiana „ich” na „naszych”, tylko przywrócenie instytucjom ich służebnej roli wobec ogółu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Jak odzyskać państwo