Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ale oczywiście nie w tym rzecz. Przeciwnicy wydawania zgody na akcje promujące postawy i wybory, z którymi nie chcą się zgodzić, ba, które uważają za głęboko sprzeczne z wyznawanym przez siebie systemem wartości, chcieliby czegoś o wiele większego: gwarancji, że życie publiczne dokoła nich będzie dla ich wyborów i wyznań maksymalnie bezpieczne. Że im to zagwarantuje i prawo, i jego praktyka - w sposób możliwie najszerszy, najbardziej spektakularny. Że to będzie porządek zaprowadzony odgórnie, autorytarnie, i funkcjonujący niezależnie od tego, czy w danym momencie istnieje praktyczna możliwość zderzenia się postaw i wyborów, czy jest ona tylko hipotetyczna.
Nie miejsce tu na obronę tak pomyślanej idei życia publicznego. Bo oczywiście bezpieczeństwo tego życia w sensie moralnym jest oczekiwaniem najsłuszniejszym i najbardziej oczywistym. Po to funkcjonuje praworządność i środki bezpieczeństwa, od ruchu drogowego po ochronę prywatności. Po to są standardy szkoły i zasad uprawiania dziennikarstwa, zakaz narzucania treści niepożądanych i karalność wszelkich nadużyć. Ale przecież stąd do wyobrażenia sobie rzeczywistości, w której wszystko tylko by sprzyjało nam, wychowującym nowe pokolenia - jest cała przepaść. Nie ma takiego świata i nie może go być. Ulepszając go albo lecząc i poprawiając, nigdy nie będziemy mogli rozgrzeszyć się z naszej własnej troski i odpowiedzialności.
Może to byłoby i wygodne: żadnych manifestacji, które nam się nie podobają. Nasze dzieci widzą tylko to, co dobre i piękne, czyli dokładnie takie, jak my im pokazujemy. Nie dziwią się więc, nie zadają niewygodnych pytań, nie mają niepokojów, nie zagraża im “uwiedzenie" wizją inną niż podsuwana przez nas. Nieskazitelny obyczaj, wszyscy i wszystko w normie, schematy czarno-białe potwierdzane wszędzie i zawsze, od dobranocki telewizyjnej przez czasopisma dziecięce i igraszki na placu zabaw, po wzorowe przedszkole i przyjacielskie domy kolegów i koleżanek. Żadnej pokusy. Żadnego zagrożenia. Gotowe odpowiedzi na pytania, zanim jeszcze padły. Wszyscy, którzy by mogli zagrozić naszemu światu, odsunięci na bezpieczną odległość. A może nawet unieszkodliwieni?
Nieraz, słuchając debat na temat moralności w życiu publicznym, myślę, że ta wizja owładnęła umysłami i wyobraźnią decydentów i że jest ona zaraźliwa. Rodzi i utrwala przekonanie, że tak właśnie można zorganizować świat. A w każdym razie tę rzeczywistość, za którą władza wzięła odpowiedzialność.
Wtedy cała uwaga i cała energia skupia się na akcjach doraźnych i symbolicznych. Bo oczywiście całej rzeczywistości nie da się wziąć pod uwagę, ona zawsze się wymknie schematom i złudnym nadziejom, zawsze wyłoni swoją złożoność i kontrowersyjność. Ale czegoś doraźnego i spektakularnego oczywiście można zakazać. Coś manifestacyjnie pozytywnego można zadekretować. I sprawić, by rozbrzmiało tak donośnie, zabłyszczało tak jaskrawo, by obraz nabrał siły przekonywania. Gorąca obrona zakazu poznańskiego marszu - zakazu zresztą nieskutecznego, owocującego tym wszystkim, co teraz się toczy i zapewne będzie się toczyć coraz bardziej dotkliwie - niesie w sobie tę idealistyczną nadzieję, że nakaz i zakaz są najlepszymi (czy może jedynymi?) sposobami na walkę dobra ze złem. Dodajmy natychmiast: dobra i zła wyartykułowanych przez nas. Tylko przez nas i tak, jak my to wyznaczamy. Inni nie wchodzą tu w rachubę.