Solidarność, którą oddychamy

Nie darmo powiada się, że rewolucja zjada własne dzieci. Kto zabiega o wolność słowa, zdradziłby swój ideał, gdyby wyłączył siebie z kręgu krytycznej oceny. Sierpień musiał sam siebie przeznaczyć na ofiarę. W tym sensie był może ostatnim przebłyskiem świetnego polskiego romantyzmu.

11.09.2005

Czyta się kilka minut

Sen na styropianie podczas strajku w Stoczni Gdańskiej, sierpień 1980 /
Sen na styropianie podczas strajku w Stoczni Gdańskiej, sierpień 1980 /

Szara polska zima, na pierwszym planie bezlistne gałęzie drzew, za ich plątaniną, która jakby usiłowała zatrzymać w kadrze przechodzących, sześciu mężczyzn niesie na wyjętych z zawiasów drzwiach ciało zabitego robotnika. Pod nogami drobna kostka układa się w regularne wzory; nie widać twarzy, nie widać nieba. Zresztą niebo chyba zakrywały ołowiane chmury, niebo zapewne milczało. Tylko gdyńska ulica, ciało zabitego na drzwiach (wiemy, że nazywał się Zbigniew Godlewski) i sześciu dźwigających je mężczyzn.

Tę fotografię z grudnia 1970 każdy rządzący winien mieć na biurku jako ostrzeżenie przed upojeniem władzą, szczególnie tą wpadającą w ręce z cudzego nadania. Władza, na którą nie zasłużono ani nie zapracowano, władza niepochodząca z uczciwego mandatu, władza nie prawowita, acz jakże prawomyślna, władza, która jedynie wpada w ręce decyzją obcej potęgi, jest władzą demoniczną. Nie pojęli tej lekcji następcy hegemonów z roku 1970; w grudniu 1981 dziewięć ciał górników wywieziono z kopalni “Wujek".

Zdjęcie pokazuje tę scenę z pewnej wysokości, jakby widzianą z okna. Przypominają się piękne zdania polskiego filozofa Stefana Symotiuka: “Czas jest wielkim oknem świata, a okna są małymi strumieniami czasu, który wpływa w świat i wypływa. Człowiek stojący przodem do okna staje przodem do czasu". I my właściwie patrzymy już w przyszłość. Drzwi, które przyjęły na siebie potrzebą gorączkowej chwili funkcję katafalku, nie należą wyłącznie do dziedziny śmierci. Jak przystoi drzwiom, otwierają się na to, co nowe i co przynosi z sobą powiew wolności. Już są uchylone, już przebłyskuje przez szczelinę pierwsze światło; te drzwi okażą się drzwiami do nadziei. Przez te drzwi wejdzie do naszego świata “Solidarność".

Rzeka prawdy

Pytamy dzisiaj nie tylko o to, co się stało tamtego pamiętnego sierpnia, ale także o jego konsekwencje: o to, czym bylibyśmy bez tych wydarzeń, a nade wszystko rozpatrujemy minione 25 lat doszukując się dziedzictwa “Solidarności". Czynimy to, rozglądając się dookoła z niedowierzającym pytaniem: czy my to naprawdę “my", czy świat nas otaczający jest tym, o którym marzyliśmy przed ćwierćwieczem? Czy zbudowaliśmy rzeczywistość na miarę naszego wysiłku, czy też wszystko okazało się jedynie “snem nocy letniej"? Jesteśmy starsi o 25 lat, stoimy na przedpolach emerytury, w nieodległej przyszłości trzeba będzie ostatecznie “zdać sprawę" z wszystkiego. Ale to nie osłabia zdecydowanego konturu naszych pytań; przeciwnie - tym ostrzej musimy widzieć to, co przekazujemy przychodzącym po nas. Poucza mądrze Sándor Márai: “Każde swoje słowo tak zapisuj, tak wypowiadaj, by przetrzymało próbę obciążenia rzeczywistym światem".

Wielka rzeka Sierpnia wyżłobiła w naszej mowie przełom: nurt wolnego myślenia zdarł nagromadzone i pozornie dobrze utrwalone znaczenia słów. Tym samym ukazała się bez osłony nie tylko fałszywość mowy oficjalnej, ale - co ważniejsze - odsłoniła się naga skała mowy prawdziwej, na której zaczęła się szybko wznosić budowla społecznej komunikacji. Wolna myśl przenicowała dotychczas dominujący sposób wypowiadania się i wszyscy mogliśmy zobaczyć, że słowa oficjalnego dyskursu kreowały rzeczywistość wirtualną. Jeszcze w trakcie negocjacji w Stoczni sekretarz KC Zbigniew Zieliński zapytany o to, dlaczego nie ma łączności telefonicznej, łgał o rzekomej wichurze nad Warszawą, która zniszczyła przewody. Język władzy nie wytrzymał próby obciążenia rzeczywistym światem; tym światem, którego uczestnicy na domowych seminariach kwestionowali pojałtański układ świata, i tym, w którym wszyscy trzymając w garści kartki staliśmy nocami po kawałek mięsa. Przypomnijmy hasło wypisane na autobusie strajkujących w 1981 r. zakładów MPK w Łodzi: “Stoimy 24 godziny w kolejkach". Zobaczyliśmy nagle pokłady kłamstwa nawarstwiane latami przez niechcianą władzę. A w dole błyszczała rzeka prawdy. Mało piękniejszych widoków może człowiek ujrzeć w swoim życiu. Wielu z pokolenia naszych rodziców nie zdążyło go już zobaczyć.

Gdy pojęliśmy, że słowo może nieść ciężar świata, a nie jedynie próżnych urojeń hegemona, gdy zaczęliśmy posługiwać się takim językiem, nagle ciężkim od prawdy rzeczywistości, odkryliśmy piękno. Zrozumieliśmy, iż do tej pory żyliśmy wtrąceni w świat będący neurotyczną konstrukcją, która każąc nam wierzyć, że żyjemy w najlepszym z możliwych światów, nie zważa na to, że wizja to całkowicie fałszywa i nierealna. Koszta owej fikcyjnej konwencji płacimy do dzisiaj.

Był więc Sierpień wielkim rozbłyskiem piękna pozwalającym nam zobaczyć, w jak niewiarygodnym świecie kiczu żyliśmy do tej pory. Świat kreowany przez peerelowską propagandę był kiczem, bowiem zamykał nas w dusznej enklawie i próbował ograniczyć do niej dostęp innych sposobów życia, innych modeli konstruowania świata. Nieprzypadkowo wtedy właśnie poezja Herberta, Mickiewicza, Norwida jako domena niepowtarzalnego, otwierającego oczy piękna pojawiła się pośród strajkujących, a poetyckie songi Jacka Kaczmarskiego towarzyszyły ludziom w codziennych zajęciach. Wielkim osiągnięciem Sierpnia było to, że ludzie zaczęli doceniać trudne słowa, trudne zadania, trudne decyzje. To tam, a nie w gwarantowanej przez łaskawe oko władzy szarej łatwiźnie, prawdziwie żyje człowiek. Ryszard Kapuściński w świetnym artykule ogłoszonym we wrześniu 1980 w warszawskiej “Kulturze" cytował słowa jednego ze strajkujących: “Lepsza jest gorzka prawda niż słodkie kłamstwa. Słodycze są dla dzieci, a my jesteśmy dorośli". Sierpień pokazał, iż nie mówiąc wielkimi słowami o kulturze wszyscy byliśmy ludźmi kultury. Kultura bowiem oznaczała, że przestajemy bezwolnie dryfować, że uzyskaliśmy kierunek, w którym zdążamy, że o coś nam wszystkim chodzi.

Przychylni pielgrzymi

Odkryliśmy także życzliwość, a może ostrożniej powiedzmy “przychylność" jako żywioł naszej egzystencji jednostkowej i społecznej. W wilczej rzeczywistości, w której wszyscy byli konkurentami w kolejce po wszystko, nagle ludzie zaczęli traktować siebie inaczej. Sierpień nauczył nas, że drugi człowiek może być naszą nadzieją, a nie przeszkodą. Urzędowej strukturze władzy przeciwstawiono przychylność, która nie da się ująć w żadne administracyjne ramy ani nie podlega prawnym nakazom. Powstawała z nagle odkrytego poczucia suwerenności (w minimalnym stopniu podlegam władzy, w maksymalnym wspólnocie) i odpowiedzialnej wolności. Jestem wolny nie tylko “od" czegoś, ale przede wszystkim “do" czegoś, a tym czymś jest to, w co jestem zaangażowany.

To, co niekiedy nieżyczliwie nazywano “karnawałem »Solidarności«, polegało nie tylko na właściwych karnawałowi potyczkach z władzą, ale głównie na tym, że nagle przestało nam być wszystko “obojętne". “Solidarność" w 1980 r. oznaczała koniec wielkiej, straszliwej, szarej nudy, beznadziejnego poczucia niemocy i niechęci do uczynienia czegokolwiek. Być może dzisiejsze dążenie do kształcenia się jest jednym z efektów Sierpnia. Zrozumieliśmy wtedy, że być to nieustannie uczyć się świata, że być to być-wciągnięty-w-coś-wraz-z-innymi. Odkryliśmy dobre znaczenie tego, co znaczy “angażować się", choćby w coś niewielkiego i lokalnego, ale jednak w coś, co kształtuje autentyczną, a nie udawaną wspólnotę.

Święto sierpniowej “Solidarności" było również świętem miasta. Nie tylko z powodu geografii strajków, ale także dlatego, że nagle zmienił się charakter naszego bytowania w mieście. Przestaliśmy w nim być już tylko mieszkańcami i pracownikami. Przestaliśmy mieć poczucie, że przydusiła nas rzeczywistość, której nie rozumiemy i która zamyka nas niczym klatka. Zaczęliśmy dostrzegać sens naszej miejskości, odczytywać mniej lub bardziej widoczne symbole władzy i energicznie zaczęliśmy ustanawiać własny świat symboli. Jeżeli różnica między przechodniem a pielgrzymem polega nie tylko na tempie marszu, ale także na świadomości jego celu - także symbolicznego - Sierpień uczynił z nas pielgrzymów. Nie jestem już widzem; idę z innymi. Obecność Papieża wspomagała te odczucia. Ks. Józef Tischner przeciwstawiał ludzi pielgrzymki - życzliwie i luźno zorganizowanych tak, aby mogli służyć potrzebom innych - “ludziom z kryjówki", których skostniała organizacja zmierza do obrony za wszelką cenę swego stanu posiadania i wywołanego tym pragnienia utrzymywania drugiego człowieka na bezpieczny dystans. Dzięki “Solidarności" i Sierpniowi wyszliśmy z kryjówek.

Solidarność codzienna

Dzisiaj, gdy już tylko muzeum udostępnia świat realnego socjalizmu, gdy do baru mlecznego urządzonego wedle starych, peerelowskich wzorów zmierzają tłumy turystów jak do skansenu, a w mojej lokalnej gazecie czytam ogłoszenie: “trabanta 601 na chodzie, oddam za darmo", przynajmniej jedna trzecia Polaków jest niezadowolona ze swego życia, a zapytana o charakter zmian zainicjowanych przez “Solidarność" nie stroni od krytycznych sądów. Nawet jeśli część tych sądów wynika z niewiedzy, a może i złej woli, nie możemy uciec od pytania, co się stało, gdzie się podziała nasza przychylność, gdzie piękno urągające kiczowi “tamtej" władzy, gdzie mądre angażowanie się w sprawy wspólnoty, gdzie pielgrzymstwo naszego bytowania?

Owe cechy nadal istnieją i kształtują naszą rzeczywistość, ale wraz z formalnym końcem ewolucji, za który przyjęło się uważać wolne wybory w czerwcu 1989 r., straciły swój manifestacyjnie ideowy, symboliczny charakter. Przychylność przestała być wyrazem sprzeciwu wobec zimnej przemocy władzy, a stała się cechą jakby w dobrym tego słowa znaczeniu “kupiecką": nie ma nam już pomagać w budowaniu nowego świata, ale sprzyjać w prowadzeniu interesów. Czyż nie o to chodziło Sierpniowemu przebłyskowi nadziei? Czy nie było wtedy naszym pragnieniem życie w “normalnym" świecie, w którym przychylności nie trzeba demonstrować podczas strajku, ale w codziennym kontakcie z ludźmi?

Wolności myśli i piękna nie musimy poszukiwać w wydawanych na powielaczu magazynach, wystarczy wejść do księgarni. I znów spytajmy: czy nie o to chodziło w Sierpniowych postulatach? Liczne organizacje pozarządowe, towarzystwa oświatowe i tyle innych inicjatyw społecznych przekonują, że wspólnota obywatelska na dobre zakorzeniła się wśród nas. A i pielgrzymstwo potrafimy jeszcze odnaleźć; wystarczy przypomnieć dni, w których towarzyszyliśmy w ostatniej drodze Janowi Pawłowi II.

A zatem dorobek Sierpniowej “Solidarności" stworzył samą tkankę, miąższ naszego dzisiejszego bytowania i nawet utyskujący muszą przyznać, że mogą to czynić jawnie, a nawet z pewną ostentacją, dlatego że w tej tkance uczestniczą i z niej wyrastają. Nawet ci, którzy narzekają, mają dług wobec Sierpnia. To dlatego obecnym liderom SLD może przyjść do głowy osobliwy pomysł prowadzenia kampanii wyborczej przedrukowując dosłownie Sierpniowe postulaty “Solidarności". Korzystają z Sierpniowego dzieła podwójnie: praktykują wolność wtedy zrodzoną i wykorzystują myśl, która wtedy elektryzowała nas wszystkich. Korzystają z wypracowanej przez Sierpniową “Solidarność" wolności; naszą jest rzeczą, by z tejże wolności korzystając przejrzeć cynizm politycznej gry.

Wielkość Sierpnia polegała także na tym, że ludzie go tworzący, że my wszyscy, zdawaliśmy sobie sprawę, iż urzeczywistnienie jego idei świata wiąże się nierozerwalnie ze stworzeniem warunków do zasadniczej i wolnej krytyki owej z konieczności niedoskonale przecież spełnianej wizji. Nie darmo powiada się, że rewolucja zjada własne dzieci. Kto zabiega o wolność słowa, zdradziłby swój ideał, gdyby wyłączył siebie z kręgu krytycznej oceny. Sierpień musiał sam siebie przeznaczyć na ofiarę. W tym sensie był może ostatnim przebłyskiem świetnego polskiego romantyzmu.

Trzy przywary

Ćwierćwiecze “Solidarności" ukazało w dramatycznym skrócie mankamenty i przywary, którymi skutecznie niszczymy swoje własne dzieło. Wyliczę trzy z nich: najpierw grzech samozadowolenia, zamknięcia się w kręgu swoich osiągnięć, które nader szybko przestały być wezwaniem do nieustannej pracy i korekty, a zaczęły funkcjonować jako zespół wygodnych, niezmiennych przyzwyczajeń. Ta przewina, polegająca na głębokim poczuciu zagospodarowania rzeczywistości, prowadzi do ubóstwienia własnego sposobu postrzegania świata, a zatem do sytuacji, w której świat nie jest już dramatycznym wyzwaniem, lecz enklawą domowości, w której mościmy sobie wygodne gniazdo. Tak człowiek zaczyna “się urządzać"; tak zaczyna traktować urząd jako swój “folwark", a zobowiązania zastępuje poczuciem zasługi i szkody. Tak zrodziło się niesławne “TKM" i równie groźne “mnie się należy". Przywara ta jest przekleństwem Polski; przyjęta terminologia określa ją mianem sarmatyzmu, a jej przenikliwym krytykiem był na początku XX w. Stanisław Brzozowski, który mawiał, że w Polsce szuranie pantofli pana Jowialskiego i szczebiot Maryni Połanieckiej zagłuszy wszelką myśl.

Poczucie, że świat został już obłaskawiony, że jest “nasz", całkowicie i doskonale spełniający się z jednej strony w tradycyjnych ceremoniach i rytuałach, a z drugiej - w cynicznych politycznych grach, powoli stępiało naszą wrażliwość na to, co działo się dookoła. Mądry i spokojny namysł ustępował coraz bardziej miejsca bezrefleksyjnemu przyzwyczajeniu. Mówiąc jeszcze inaczej, przestaliśmy myśleć kategoriami Sierpnia, a solidarność oparta na uogólniających wartościach pokonujących sztuczne rozgraniczenia branżowe czy geograficzne coraz wyraźniej zastępowana była przez bezrefleksyjną solidarność “mechaniczną", która pozwalając całkowicie ignorować racje innych domaga się agresywnego dochodzenia racji własnych.

To druga przywara, o której mówimy. Gdy w Sierpniu Gdańsk skupiał siłę wszystkich ludzi dobrej woli i profesji, 25 lat później górnicy nie bacząc ani na podstawowe normy przyzwoitości zachowania w życiu publicznym, ani nawet na tradycję niestosowania przemocy właściwą Sierpniowej myśli, nie biorąc pod uwagę racji innych zawodów i racji państwa (chociaż zapewne merytorycznie słuszność była po ich stronie), z zimną kalkulacją skrupulatnie dopasowując czas swojej wyprawy do Warszawy do przedwyborczego kalendarza, uzyskali to, co “swoje". Wielkość Sierpnia zapisała się tym, iż to, co “moje", z powodzeniem poszukiwało harmonii z tym, co “wasze"; w sierpniu 2005 dobry namysł i odpowiedzialna powściągliwość stanowiące o potędze tamtego Sierpnia zostały wyparte przez petardy i kamienie rzucane na ulicy. We wspomnianym już tu artykule Ryszard Kapuściński pisał: “Kto stara się sprowadzić ruch Wybrzeża do spraw płacowo-bytowych, ten niczego nie zrozumiał. Bowiem naczelnym motywem tych wystąpień była godność człowieka, było dążenie do stworzenia nowych stosunków między ludźmi, w każdym miejscu i na wszystkich szczeblach...". Porównanie dwóch sierpni jest wielce wymowne: zagubiliśmy to, co było bezcenne w dziedzictwie tamtego - zrozumienie, że nie pieniądze są najważniejsze, ale rodzaj więzi łączącej mnie z innymi ludźmi, bo to ta więź właśnie, a nie wysoka pensja, nada sens śmierci każdego z nas. Jakie znaczenie miałoby nasze życie, gdyby założyć, że u jego kresu na pytanie: “jak żyłem?" odpowiemy podając stan bankowego konta, a nie przeświadczeniem, że coś naprawdę łączyło mnie z miejscem, w którym przyszło mi żyć i ludźmi, których tam spotykałem?

By mówić o trzeciej przewinie, przywołajmy jeszcze jedno pamiętne zdjęcie: w Stoczni, tuż przy słynnej bramie, gęsty, uporządkowany szpaler strajkujących, w środku na wolnej przestrzeni między dwoma szeregami ksiądz i spowiadający się robotnik. Pozostawmy na boku religijną wymowę tego obrazu; ważne niech będą dwie inne rzeczy. Najpierw to, że wielki zbiorowy poryw, który zelektryzował Polskę, a potem cały świat, nie wykluczał największej prywatności, jaką jest spowiedź, opatrzona sankcją tajemnicy niepodlegającej nawet rygorom prawa. Sierpień był ruchem mas, ale ponieważ ożywiał go głęboki namysł, był przede wszystkim ruchem sumień. W tym sensie to, co się wtedy stało, było prawdziwie i najgłębiej “sumienne", to znaczy nie tylko przemyślane i doprowadzone do końca, ale “końca" owego dopracowywano się w zgodzie z sumieniem. Sumienie i skuteczność działania nie rozstały się jeszcze ze sobą. Dzisiaj, kiedy “skuteczność" stała się probierzem wartości człowieka, sumienie i skuteczność działania często dzielą od siebie wielkie przestrzenie. Gdy Sierpień budził sumienia, dzisiaj nic nie mąci snu naszych sumień.

Spowiedź jest etapem pracy nad sobą, spowiada się ten, kto się przygotował, czyli ten, kto przemyślał siebie i swoje więzi z ludźmi, i kto uznaje się za “grzesznika" nie dlatego, że w ten czy inny sposób sprzeniewierzył się przykazaniom, ale - ujmując rzecz szerzej - dlatego, że pojął, iż jego relacje z innymi szwankują. Spowiedź oznacza, że nie dochodzę już tylko i wyłącznie swego, chociaż o tym co moje nie zapominam. Teraz jednak schodzi to na drugi plan, stanowi jakby tło, rozpuszcza się, roztapia w tym, co stanowi wspólne dobro. Sierpień był ruchem mądrych “grzeszników". Pojęliśmy wtedy, że żyjemy w stanie “grzesznym", że grzechem tym była rzeczywistość zaplanowana przez sprawujących władzę, rzeczywistość, w której zwyrodniała więź między ludźmi. Pojęliśmy również, że z grzechu tego trzeba się wyzwolić i że nie wystarczy już do tego wyraz oburzenia, że potrzeba silniejszego zrywu, któremu oburzenie musi utorować drogę. Solidarność Sierpniowa była wielką łaską, dzięki której zrzuciliśmy z całego społeczeństwa grzech zakłamania. Łaska ta wykorzystała moment powszechnego oburzenia, które ujęła w ryzy nakierowanej w przyszłość przychylności, która właśnie dlatego, że była wychylona w przyszłość, była skłonna do wybaczenia win przeszłości.

Dzisiaj - jak nigdy przedtem - potrzeba nam dobrego namysłu, który skłoniłby nas do podjęcia na nowo tych wartości. Także po to, aby podjąć mądrą decyzję w nadchodzących wyborach.

Tekst wygłoszony podczas posiedzenia Rady Miasta Jastrzębie Zdrój w 25. rocznicę podpisania Porozumień Jastrzębskich. Sesja odbyła się w historycznych pomieszczeniach kopalni “Zofiówka" (dawniej “Manifest Lipcowy").

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, poeta, tłumacz. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2005