Śmierć w Kafarsuseh

To głównie z syryjskiej prowincji napływają dziś wieści o protestach, masakrach, zbiorowych grobach. Kraj dzieli się na przeciwników reżimu i na tych, którzy nie chcą widzieć jego zbrodni.

13.09.2011

Czyta się kilka minut

Dzień po zakończeniu ramadanu, miesiąca postu, prezydent Syrii Baszar Al-Asad modlił się w meczecie. Miało być jak zawsze: prezydent blisko ludu. Ale tym razem Al-Asad modlił się nie - jak miał w zwyczaju - w meczecie Umajjadów, który dla muzułmanów jest jednym z najważniejszych miejsc - obok Mekki, Medyny i Jerozolimy.

Taher, gdy o tym usłyszał, nawet się nie zdziwił. Tak duży meczet trudno utrzymać pod kontrolą, trudno zapobiec demonstracjom. A te w czasie ramadanu zaczynały się w Syrii właśnie po wieczornej modlitwie. I zwykle wyglądały tak: podstawowa modlitwa (‘isha), modlitwa ramadanowa polegająca na recytacji Koranu (tarałich), przerywana takbirem, czyli słowami "Bóg jest wielki", które stawały się też początkiem demonstracji, przechodząc szybko w antyreżimowe hasła - "Wolność! Wolność! Wolność!", "Bóg, Syria, wolność i to wystarczy!". Oraz, rzecz jasna, w wezwania do ustąpienia prezydenta. 30-letni Taher kiwa ze zrozumieniem głową, gdy słyszy, że w Polsce w latach 80. wiele demonstracji antyreżimowych zaczynało się po Mszach w kościele.

Władza dała nauczkę

Kolega Tahera, trochę młodszy od niego Rafik, w demonstracjach bierze udział od początku syryjskiej rewolucji. Zaznacza, że w Boga nie wierzy, że jest komunistą. Ale do meczetu teraz chodzi, żeby demonstrować. - Jestem tam, by się domagać odejścia reżimu. Ale, przyznaję, przed demonstracją modlę się ze wszystkimi. Na znak solidarności i braterstwa - tłumaczy. - Moi koledzy, chrześcijanie czy ateiści, którzy nawet dla sprawy nie wejdą do środka, czekają przed meczetem, aż demonstracja przeniesie się na zewnątrz. Choć nie zawsze się to udaje, bo czasem policja zawczasu otacza meczet, zmusza ludzi do barykadowania się w środku.

Tak właśnie stało się kilka dni temu w meczecie Rifai, w damasceńskiej dzielnicy Kafarsuseh. Ludzie byli na etapie "Bóg jest wielki!". Ponoć nie było wcale pewne, czy modły zamienią się w protest. Ale siły bezpieczeństwa (czy raczej represji) zawczasu otoczyły meczet.

Rafik przy okazji tłumaczy: - Nasza bezpieka to wiele instytucji: bezpieczeństwo polityczne, bezpieczeństwo państwa, wywiad ogólny, wojskowy itd. Każda ma własne więzienia, funkcjonujące poza prawem.

W Rifai prowadzący modlitwy szejk wyszedł przed świątynię. Chciał przekonać oficerów, że Allahu akbar to tylko modlitwa, że nie będzie demonstracji. Dostał zapewnienie, że ludzie mogą bezpiecznie opuścić meczet. Ale gdy zaczęli wychodzić, amin (siły bezpieczeństwa) i szabbiha (jak określa się gangi kryminalistów, wykonujące brudną robotę dla bezpieki) otworzyły ogień. Ludzie się zabarykadowali. Bezpieka ostrzelała świątynię. Ludzie uciekali bocznymi wyjściami; jedni wpadali w ręce szabbihy, innym udawało się ujść. Bilans: jeden zabity, około trzydziestu rannych. A potem napastnicy zdewastowali meczet i zbezcześcili Koran. Kafarsuseh dostało swoją lekcję.

Homs, Hama, Idlib...

Dla innych dzielnic Damaszku to miała być przestroga. Miały siedzieć cicho. Ale efekt był odwrotny: ludzie znów wyszli na ulice, z poczucia solidarności z ofiarami i oburzenia tym, co zrobiono z meczetem. - Nawet moja matka, która przez całe życie była przekonana, że to my, chrześcijanie, jesteśmy prześladowani, jest załamana wydarzeniami w Kafarsuseh - mówi Taher. - Na początku rewolucji mama była zwolenniczką reżimu, ale przejrzała na oczy, zrozumiała, że wszyscy, chrześcijanie, muzułmanie, druzowie, jesteśmy równie gnębieni.

Meczet Rafai zamknięto. Mimo to gdy teraz, w dzień po walkach, przejeżdżamy tędy autem, pod płotem okalającym świątynię gromadzą się ubrane na ciemno postaci. - To szabbiha - mówi Taher. Przed pobliską siedzibą bezpieki stoją białe auta transportowe i grupki mężczyzn, część w mundurach. - To amin - dodaje Rafik. Staram się nie odwracać głowy.

Sztandar syryjskiej "rewolucji w zwolnionym tempie" - jak mówią Syryjczycy - niosą teraz Homs, Hama, Der Zor, Idlib, Latakia oraz peryferie Damaszku: Midan, Rukneddin, Duma, Harasta. To właśnie głównie z prowincji napływają wieści o oblężeniach, masakrach, zbiorowych grobach.

Sam Damaszek ogarnięty jest dziwnym, nerwowym spokojem. Zniknęły tłumy obcokrajowców. Wielu syryjskich intelektualistów wyjechało - są dziś w Libanie, Turcji, w Europie. Zamknięto centra kultury: hiszpański Cervantes, niemiecki Goethe-Institut, British Council, francuski CCF, jeszcze niedawno oblegane przez młodych Syryjczyków, Palestyńczyków, Kurdów, Irakijczyków, którzy uczyli się tu języków, przychodzili na przeglądy kina europejskiego, aplikowali o stypendia naukowe. I marzyli o lepszym życiu.

"Syria ma się dobrze"

Równie puste są ulice Starego Miasta. Nie ma komu sprzedawać rękodzieła: dywanów, srebra, wyrobów ze skóry. Opustoszały restauracje i bary, gdzie Syryjczycy aż do nocy dyskutowali o życiu i polityce. Ludzie wolą spotykać się w domach, w zaufanym gronie. Zresztą jak tu wychodzić, gdy reszta kraju płonie?

W Damaszku na pozór nic się nie dzieje - tak przynajmniej przekonują ci, którzy chcą w to wierzyć. Że w kraju trwa rewolucja, można się domyślać, np. po większej niż kiedyś liczbie portretów prezydenta, po widocznej obecności bezpieki na ulicach, po rządowych plakatach: "Syria ma się dobrze", "Obronimy ojczyznę". Są też punkty kontrolne. Zwłaszcza na placach Umajjadów i Abbasydów: wielkich rondach, na których mogłyby zgromadzić się tysiące ludzi. To punkty strategiczne, odchodzące stąd ulice łączą centrum z przedmieściami.

W położonej na wzgórzach dzielnicy Muhażirin, w północnej części miasta, na niemal wszystkich wolnych ścianach wisi dziś złowieszcze obwieszczenie: że oto lokalny aptekarz zginął z rąk "grup terrorystycznych". Od początku protestów reżim twierdzi bowiem, że Syrię atakują zbrojni ekstremiści. Ma to być sposób na przekonanie i mniejszości (alawitów, ismailitów, chrześcijan, druzów oraz niewielu syryjskich żydów), i stanowiących większość arabskich sunnitów (ok. 60 proc. ludności), że Baszar Al-Asad jest gwarancją ich bezpieczeństwa. Efekt: każda z tych grup dzieli się dziś na tych, którzy reżimowi uwierzyli (i nerwowo wyczekują oznak religijnej wojny domowej) oraz na tych, którzy uważają, że reżim chce dzielić ludzi według przynależności etniczno-

-religijnej, aby rozgrywać ich przeciw sobie.

Pęknięty kraj

Syria pękła, podzieliła się na przeciwników reżimu i na tych, którzy nie chcą widzieć jego zbrodni. Ci ostatni mówią: "Ma fi szi bi Szam. Al-Dżazira kazzabe. Kullu kizib". "W Damaszku nic się nie dzieje. Al-Dżazira kłamie. To wszystko kłamstwa". Dziennikarze tej popularnej w świecie arabskim stacji (jak i innych zagranicznych mediów) nie mają do Syrii wstępu. Polegają na nagraniach, robionych przez samych demonstrantów.

Tak zwani "minhebbakżije" (od reżimowego hasła "Minhebbak!", "Kochamy Cię!"), jeśli zapytać ich, czemu część ich rodaków wychodzi na ulice, przekonują: "Oni dostają za to pieniądze z zagranicy. Pokrzyczą pięć minut, zrobią sobie zdjęcia, które poślą Al-Dżazirze, i już ich nie ma". "Minhebbakżije" tłumaczą, że istnieje międzynarodowy spisek przeciw Syrii, na którego czele stoją telewizje Al-Dżazira, Al-Arabija i arabskojęzyczne BBC.

- Oni tak myślą ze strachu o siebie i o to, co będzie - Taher im współczuje.

Przeciwwagę dla "kłamliwych" telewizji stanowią reżimowa telewizja Dunia i agencja prasowa SANA. Publikują zeznania ujętych "terrorystów". - Przemoc stosowana przez reżim nie ogranicza się do wymuszania nieprawdziwych zeznań. W Syrii jest już ok. 10 tys. zaginionych. Ich rodziny nie wiedzą, czy są w więzieniach, czy w bezimiennym grobie - opowiada Mustafa Nur, który dokumentuje zbrodnie reżimu we współpracy z międzynarodowymi organizacjami. - Ludzie są torturowani nie tylko w aresztach, ale nawet w szpitalach: poddawani elektrowstrząsom, bici. Rannym demonstrantom reżim odmawia pomocy medycznej. Bez glejtu bezpieki w aptekach nie dostaniesz szczepionek przeciwtężcowych czy środków na rany postrzałowe.

Mustafa jest wyczerpany, od miesięcy żyje w napięciu. Ale pamięta wszystkich ludzi, których spotkał, i rzeczy, które usłyszał.

***

Zamiast u Umajjadów, prezydent modlił się w meczecie noszącym imię jego ojca Hafiza al-Asada. Po nim odziedziczył rządy polegające na pomnażaniu bogactw rządzącego klanu i utrzymywaniu Syryjczyków w strachu.

W meczecie prezydentowi towarzyszył Wielki Mufti Damaszku. Modląc się, prosił Boga, aby ten strzegł Syrię przed wrogami i wspierał Jego Ekscelencję Prezydenta.

Rafik: - Poza modlitwami wiele mu nie zostało. - Będzie musiał odejść, przez niego nie możemy oddychać! Jedyne, czego nie wiemy, to ile czasu minie, nim to nastąpi.

Imiona i nazwiska niektórych rozmówców zostały zmienione ze względów bezpieczeństwa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2011