Śmierć albo śmierć

Wśród polityków większości krajów zaangażowanych w spór wokół Konstytucji Unii Europejskiej pojawiło się coś na kształt refleksji. Polscy politycy są wolni od tego typu rozterek. Na przyszłość patrzą z nadzieją i przekonaniem o własnej racji.

18.01.2004

Czyta się kilka minut

Ten hurraoptymistyczny scenariusz mają przed oczami zarówno rząd, jak i opozycja. Zakłada on, że nasze twarde stanowisko w Brukseli zmiękczy europejskich partnerów - zwłaszcza Francję i Niemcy. Efektów tego doświadczymy już w czasie dyskusji o przyszłym budżecie UE. Politycy europejscy i brukselscy urzędnicy zrozumieją, że Polska jest krajem na dorobku i że boryka się z kryzysem finansów publicznych. Zachodni politycy wiedzą przecież, że jeśli chcą w przyszłości podróżować szybko i bezpiecznie po polskich (unijnych!) drogach, muszą sfinansować ich budowę. Widzą też, że Polska to ogromny rynek zbytu, więc wzrost stopy życiowej Polaków to szansa dla zachodnich firm. Unia nie ma też złudzeń: polskie rolnictwo to także problem UE - lepiej rozwiązać go wcześniej. To samo dotyczy bezrobocia.

Tandem na deskach

Wszystkie te gesty to dopiero wstęp do historycznego kompromisu. Paryż i Berlin nie zechcą kusić losu i drażnić Polski, by ta skorzystała z prawa weta. Dlatego jeszcze w czasie prezydencji irlandzkiej tandem francusko-niemiecki padnie na deski, godząc się na uchwalenie europejskiej Konstytucji. Oczywiście zgodzi się i na to, by w preambule, czego domaga się Polska, znalazły się nie tylko zapisy o tradycji chrześcijańskiej. Co najważniejsze, utrzymana zostanie Nicea (prawdę mówiąc zdecyduje o tym przede wszystkim cicha rywalizacja Paryża i Berlina). Polska, jak na “rozgrywające państwo" Europy i strategicznego sojusznika Ameryki przystało, dostanie dwóch komisarzy.

Także rozwój stosunków międzynarodowych potoczy się zgodnie z naszym “narodowym interesem". Dojdzie do przełomu w Iraku, gdzie wojska koalicji rozbiją niedobitków Saddama. Poczucie bezpieczeństwa i stabilność sprawią, że w Bagdadzie powstanie rząd tymczasowy.

Wszystkie te sukcesy sprawią, że na szczyt w Dublinie zaproszony zostanie prezydent Stanów Zjednoczonych. Dojdzie w końcu do zawieszenia broni między Waszyngtonem, Francją i Niemcami. Media na całym świecie pokażą ciepłe i serdeczne uściski dłoni przywódców europejskich i prezydenta Ameryki. Okazji do pięknych gestów dostarczy także 60. rocznica lądowania wojsk alianckich w Normandii. Francuzi przyznają, że wojska amerykańskie obroniły wolność w Europie. Jedność świata zachodniego zostanie potwierdzona. Europa po cichu przyzna pierwszeństwo Ameryce w decyzjach dotyczących spraw globalnych. Amerykanie zaś obiecają traktować przywódców Europy z większym respektem. Ta zgoda doprowadzi do współdziałania w ONZ i podreperowania autorytetu tej instytucji. Dla jej usprawnienia wprowadzony zostanie pakiet zmian postulowanych przez polskiego ministra spraw zagranicznych Włodzimierza Cimoszewicza. Przy tej okazji prezydent Bush nie omieszka podziękować Polsce za udział w irackiej wojnie (podczas rocznicowych uroczystości nie braknie też zaległych słów wdzięczności za nasz udział w wojnie z Hitlerem), ale także postawi nasz kraj za wzór lojalności i wiarygodności tłumacząc, że stanowisko Polski w trudnych chwilach spajało sojusz transatlantycki. W Europie nikomu już nie przyjdzie na myśl nazywać Polskę osłem czy koniem trojańskim.

W dowód wdzięczności polskie firmy jeszcze przez długie lata będą cieszyć się dobrą pozycją w staraniach o lukratywne kontrakty na odbudowę Iraku. Będzie to kolejny przyczynek do sukcesu gospodarczego Polski. Zgodnie z zapowiedziami SLD produkt krajowy wzrośnie do 5 proc. Bezrobocie spadnie. Po udanej weryfikacji SLD oczyści się z brudów i powoli odzyska zaufanie społeczne. Premier Leszek Miller wiedząc jednak, że wyborów w 2005 r. nie wygra - kierując się interesem kraju, a nie partii - zdecyduje się na przeprowadzenie koniecznych, ale bolesnych reform. Faktycznie, poparcie dla jego partii znów spadnie, ale wskaźniki makroekonomiczne będą coraz lepsze.

Platforma Obywatelska, odgrywając rolę konstruktywnej opozycji przez cały 2004 r. i wspierając racjonalne propozycje ministra Jerzego Hausnera, przygotuje kompetentny rząd. Powtórzenie sukcesów partii populistycznych będzie mało prawdopodobne w najbliższych wyborach. Polska w zachodniej prasie znów będzie nazywana wznoszącym się “orłem Europy". Na okładkach zachodnich pism będzie można zobaczyć także Jolantę Kwaśniewską.

USA i EU: znów razem

Ale przyszłość może wyglądać też tak. Już w tym kwartale Polska dowie się, że budżet Unii Europejskiej zostanie mocno ograniczony. Główni płatnicy unijnej kasy (Niemcy, Francja, Holandia, Włochy), sami przeżywający kłopoty gospodarcze, powiedzą: non possumus. To pociągnie zmniejszenie dotacji i funduszy strukturalnych dla nowych członków UE. Na tym nie koniec. Zakulisowe rozmowy głównych państw Unii - Francji, Niemiec, Włoch, Beneluksu - dotyczące sposobu zacieśnienia współpracy między nimi zaczną przynosić gorzkie dla Polski owoce. Założycielskie kraje UE będą mówić głośno, że jeśli integracja ma się powieść, należy szukać sposobów jej przyspieszenia. Wszak już Romano Prodi groził: “Pociąg unijny nie może poruszać się z prędkością ostatniego, ślimaczącego się wagonu. Dlatego, jeśli nie dojdzie do ustalenia konstytucji w 2004 r., Europa dwóch prędkości może stać faktem". W sukurs włoskiemu politykowi szedł niemiecki kanclerz, który także publicznie nie wykluczał powstania Europy “różnych prędkości", jeśli Konstytucja nie zostanie uchwalona w 2004 r.: “Przedstawiliśmy argumenty, które uważamy za słuszne. Do końca tego roku powinniśmy przekonać się, czy możliwe będzie podjęcie decyzji na takich podstawach" - powiedział Gerhard Schroeder, nie wykluczając renegocjacji niektórych punktów i znalezienia kompromisowych rozwiązań, z wyjątkiem kwestii systemu ważenia głosów przy podejmowaniu decyzji w UE.

Ale groźby pozostawienia Polski na lodzie nie wpłyną na zmianę naszego stanowiska. Formuła “Nicea albo śmierć" pozostanie stanowiskiem polskiego rządu. Upór Warszawy sprawi, że na czerwcowym szczycie w Dublinie zamiast podpisania europejskiej Konstytucji padnie zapowiedź prezydenta Chiraca i kanclerza Schroedera o konieczności zbudowania “Europy dwóch prędkości". Dziś potrzeba nam, będą argumentować liderzy Niemiec i Francji, szybszej i efektowniejszej integracji nie tylko na płaszczyźnie ekonomicznej, ale także politycznej i militarnej. Zarazem pozostajemy otwarci na współpracę z tymi państwami, które - podobnie jak my - chcą silnej Europy. Spełni się więc zawoalowana groźba francuskiego ministra spraw zagranicznych, który pod koniec 2003 r. w największych dziennikach Europy pisał, że oczywiście platforma bliższej współpracy jest otwarta dla wszystkich, a najlepiej jakby takich platform było więcej i dotyczyły różnych przedsięwzięć. W praktyce oznaczało to tyle: róbcie, co chcecie, ale my (Niemcy, Francja itp.) chcemy iść do przodu.

Francusko-niemiecki tandem natychmiast zostanie wzmocniony przez Belgię, Włochy i Holandię. Hiszpania zrezygnuje z obrony Nicei, gdyż nie zechce znaleźć się poza ścisłym “jądrem europejskim". Po drugie, nowy premier tego kraju będzie niepomny deklaracji Jose Marii Aznara o sojuszu polsko-hiszpańskim. Jego cel to wyciągnąć dla swojego kraju jak najwięcej z unijnego budżetu, Polska będzie w tym tylko przeszkodą. Chęć współpracy z “twardym jądrem" deklarują też niektóre kraje Europy Środkowej, jak Czechy, Słowacja czy Węgry, godząc się, by kierunek zmian i ewolucji w zjednoczonej Europie nadawały najsilniejsze państwa - Niemcy i Francja.

Na efekty ścisłej integracji nie trzeba będzie długo czekać. Już pod koniec roku 2004 przyjęta zostanie europejska Konstytucja i powołany zostanie minister spraw zagranicznych UE. Rozpoczną się także prace nad wspólną europejską polityką obronną.

Polska na polu bitwy zostanie sama...

Jakby tego było mało, Polskę trapić będą kłopoty budżetowe i nowe afery z udziałem polityków lewicy. Błędy rządu Leszka Millera doprowadzą do jego upadku i rozpisania nowych wyborów na początek 2005 r. Po władzę ruszy Platforma Obywatelska. Spełni się marzenie Jana Rokity, który zostanie premierem. Uderzająca w narodowe tony już od 2003 r. PO nie będzie miała problemów z porozumieniem się z Ligą Polskich Rodzin ani tym bardziej z Prawem i Sprawiedliwością. “Taką współpracę testowaliśmy już w samorządach" - przekonywał będzie Jan Rokita. W exposé podtrzyma stanowisko, mówiąc, że Polska słusznie zrobiła kwestionując europejską konstytucję przygotowaną przez Konwent. Co prawda, doda, znaleźliśmy się poza granicami ścisłej integracji, ale za to zachowaliśmy suwerenność. Postąpiliśmy zgodnie z dobrze pojętym narodowym interesem. W tym momencie wpierający rząd Rokity posłowie LPR powstaną i zaintonują: “Boże coś Polskę". Chwilę potem dołączą się politycy PSL. Sejm odśpiewa “Rotę"...

Donald Tusk z trudem będzie krył zażenowanie. Wszak to dzięki Rokicie poparcie dla PO jest tak olbrzymie. Równocześnie do Sejmu trafią pomysły zmiany polskiej Konstytucji i powołania IV Rzeczypospolitej, jako - kolejnego już - nowego otwarcia Polskiej historii.

Jak nie urok, to...

Leszek Miller i Jan Maria Rokita zapewne bez wahania wybraliby pierwszy wariant. Gorzej, oni w niego wierzą. Nie chodzi nawet o to, że jest on nierealny, ale o to, że dążenie do jego realizacji jest niebezpieczne. Im bardziej Polska będzie się go trzymać, tym bardziej prawdopodobny będzie... wariant drugi.

Jest niemal pewne, że już kilka miesięcy po przyjęciu Konstytucji UE w kształcie takim, jakiego domaga się Polska, wyjdą na jaw wszystkie niedoskonałości systemu nicejskiego. Unia Europejska nie będzie w stanie podjąć żadnej istotnej decyzji. Znów podniosą się głosy krytyki wobec Polski. Ale nasi politycy - a zwłaszcza bracia Kaczyńscy - będą wołać: nie po to walczyliśmy z takim uporem o Niceę, aby teraz z niej nie korzystać. Machanie polską szabelką w Brukseli okaże się ulubionym sposobem polskich polityków, by kokietować rodzimy elektorat. Na ich konferencjach w Brukseli pojawiać się będą już i tak tylko korespondenci polskich gazet. Tymczasem dziennikarze z innych krajów będą obserwować to, co naprawdę decyduje o przyszłości Europy. Coraz częściej bowiem odbywać się będą spotkania przywódców Niemiec, Francji, Włoch i Beneluksu. Tak się dalej nie da - będzie można odczytać z ich twarzy - chcemy integrować się prędzej i skuteczniej. Oczywiście nikomu nie zamykamy drzwi.

Z takiego obrotu spraw pierwsza zda sobie sprawę Hiszpania: jej opinia publiczna zresztą i tak nie rozumiała sensu egzotycznego sojuszu z dalekim krajem na Północy i to jeszcze głównym konkurentem do podziału unijnej kasy. Irytacji nie będą też kryły kraje Europy Środkowej: Polska już w latach 90. XX wieku ogromem swoich problemów i maruderstwem zatykała nam drogę do UE, a teraz spowalnia integrację.

Co gorsza, rozluźnieniu ulegną też stosunki z USA. Polska bez wpływu na Europę nie będzie już Amerykanom potrzebna. Amerykanie zawsze przecież trzymali z Wielką Brytanią, której głos, choć zazwyczaj osobny, traktowany jest w Europie poważnie. Pryśnie mit o naszej specjalnej pozycji w stosunkach z Waszyngtonem.

Polska na polu bitwy zostanie sama...

Wszystko to tylko spotęguje problemy wewnętrzne. Spory między premierem a prezydentem oraz te wewnątrz SLD utrudniać będą realizację planu Hausnera. Cieszyć będzie to Jana Rokitę, którego obsesja zdobycia władzy doprowadzi do kolejnych populistycznych wezwań. Notowania PO (a zwłaszcza jego własne) zdawać się będą jedynym kryterium decydującym o politycznych krokach Platformy. “Przecież jestem człowiekiem roku, to dzięki mnie prowadzimy w rankingach" - ucinać będzie wszelkie próby dyskusji w kierownictwie PO. Oczywiście winę za wylądowanie Polski na obrzeżach integracji opozycja zrzuci na rząd. Nie po to konsekwentnie w 2003 r. hasłem o Nicei wypchnęła Millera nad skraj przepaści, zamykając mu równocześnie odwrót, by teraz go w tę przepaść nie zepchnąć.

Polski szlachciura w Brukseli

Dlaczego polscy politycy zgotowali nam taki scenariusz? Tuż po wygranym referendum unijnym rząd i opozycja postanowiły z Unii Europejskiej zrobić kolejne poletko politycznej rywalizacji. Odpowiedzialności starczyło właśnie do czerwca. Póki co udało im się jedynie zniechęcić część Polaków do integracji i nadwerężyć wizerunek Polski na arenie międzynarodowej. Współpraca z Amerykanami w Iraku wywołała u naszych polityków poczucie mocarstwowości. Z takim nastawieniem do Brukseli pojechał premier Miller. Gotował się do długich negocjacji, był przekonany, że rozegra wspaniałą partię tak, jak rok wcześniej w Kopenhadze, gdy duński premier poświęcał mu wiele czasu, przekonywał, słuchał, proponował.

W Brukseli miało być podobnie. W sam raz by, wrócić przed głównym wydaniem niedzielnych Wiadomości. Wielkie było jednak zdziwienie Millera, gdy po prezentacji swojego stanowiska usłyszał od europejskich partnerów: “no to nie mamy o czym rozmawiać". Nikt go nie słuchał, nikt nie przekonywał. Chwilę potem, gdy zszokowani Polacy zwlekali z oświadczeniem, przywódcy Unii żywo rozmawiali z premierem Hiszpanii. To Chirac zamknął imprezę, ale to Polacy dali się zrobić “czarnym Piotrusiem". Polskiej delegacji nie było stać nawet na to, żeby jasno powiedzieć kto zerwał szczyt.

Jednak, jak pokazują ostatnie komentarze polskich polityków, przebieg brukselskiego szczytu niewiele dał do myślenia naszej stronie. Nie dał, bo nie mógł. Rząd przecież przez długi czas przekonywał, że tylko utrzymanie Nicei daje nam wymierne korzyści i znaczącą pozycję w Europie. Zadziwiające jednak, że nikt nie myślał o planie awaryjnym, choć wszyscy wiedzieli, że nasze nierealistyczne postulaty muszą napotkać odmowę europejskich partnerów. Tak oto Polska dobiła do ściany. A gdy się staje przed ścianą, nie mając możliwości odwrotu, można tylko walić w nią głową.

I to najprawdopodobniej czeka rząd Millera w najbliższych miesiącach.

Jasne, że można machnąć ręką i powiedzieć, pal licho ten rząd nieudolnych ministrów i skorumpowanych działaczy SLD. Sęk w tym, że ostateczny upadek partii władzy nie jest tylko jej klęską. Jest to także porażka państwa, którego ster władzy szykuje się przejąć nieprzygotowana do rządzenia Platforma Obywatelska. Partia Tuska i Zyty Gilowskiej stała się zakładniczką sukcesu Rokity, który jako polityk kierujący się w życiu publicznym honorem, nie przyzna, że jest autorem absurdalnego hasła. Okrzyku, który wytyczył kierunek nie tylko polityki zagranicznej, ale także wewnętrznej. Polski rząd i parlament doprowadził do tego, że którykolwiek z zarysowanych tu scenariusz by się spełnił, każdy jest dla nas zły. Zła jest również i taka wiadomość, że ani rząd, ani opozycja nie chcą tego przyjąć do wiadomości.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2004