Skumbrie w tomacie

Ideał wolności i niezłomności skompromitowano nieprzemyślanymi decyzjami. Jednak działania wyrastające z codziennych potrzeb przyniosły warunki umożliwiające budowę niepodległego państwa: dzieje polskiej inteligencji są paradoksalne.

30.12.2008

Czyta się kilka minut

Tak naprawdę nigdy nie zakończony spór o miejsce i rolę polskich inteligentów zapewne wróci na arenę publiczną za sprawą książki "Dzieje inteligencji polskiej do roku 1918", napisanej przez troje wybitnych historyków: Jerzego Jedlickiego, Macieja Janowskiego i Magdalenę Micińską. Autorzy dokonali znamiennych rozstrzygnięć, które obok wiedzy i talentu zadecydowały o niezwykłym kształcie dzieła: nie utożsamili inteligencji ani z wąsko rozumianymi elitami, ani z etosem strażnika narodowej pamięci. Wybrali inną ścieżkę, ugruntowaną badaniami Ryszardy Czepulis-Rastenis nad "klassą umysłową"; przyjęli, że inteligencja to po prostu warstwa społeczna obejmująca ludzi, którzy wykonują zawodowo prace wymagające wykształcenia i z prac tych czerpią środki na utrzymanie.

Ten punkt wyjścia, zakorzeniony raczej w historii społecznej niż w historii idei, przyniósł rewelacyjne rozstrzygnięcia. Inteligenci, oglądani od strony "rzemieślników umysłowości", stworzyli inny portret zbiorowy niż ten, którego dostarczają skupione na geniuszach i prorokach podręczniki historii literatury. Nie kwestionując patriotycznego etosu, autorzy trylogii pokazali, że najtrwalsze i najprzydatniejsze działania cywilizacyjno-modernizacyjne dokonywały się poza jego zasięgiem. Pokazali też przepaść między romantyczną wizją kraju zniewolonego, niepogodzonego ze swoją niesuwerennością, a codzienną praktyką społeczną, która - bez względu na stopień patriotycznego uwrażliwienia - tworzyła trwały fundament kultury.

Narodziny

Część napisana przez Macieja Janowskiego, "Narodziny inteligencji 1750-1831", jest na tle całości najbardziej przekorna, polemiczna i przewrotna wobec wcześniejszych ujęć, hipotez i literatury przedmiotu. Jeśliby szukać dla tej partii książki odpowiednika w White’owskiej teorii tropów, musielibyśmy mówić o ironii. Janowski jest pełen dystansu wobec wielu nieweryfikowanych dotąd mitów polskiej kultury; nie wierzy w powszechną rozpacz po utracie niepodległości w roku 1795, nie dostrzega dominacji romantyzmu w pierwszej ćwierci XIX stulecia, jest ostrożny wobec oznak patriotycznej wrażliwości, krytycznie odnosi się do tezy o szlacheckim rodowodzie polskiej inteligencji, dostrzega znikomy wpływ legendy Legionów na stan umysłów polskich, różnicuje politykę państw zaborczych wobec Polaków, biorąc pod uwagę rozmaite etapy dziejów pozaborowych i dostrzegając znamienne falowanie: od autonomii i działań modernizacyjnych po politykę wykluczeń i depolonizacji.

Ośmiela się za to pisać o dominowaniu Oświecenia w mentalności polskiej do roku 1830, o zgodnej koegzystencji ideałów oświeceniowych i chrześcijańskich w pierwszej połowie XIX stulecia, o mimowolnym wkładzie państw zaborczych, przynajmniej tych lepiej rozwiniętych, w rozwój polskiej inteligencji, głównie poprzez stwarzanie zapotrzebowania na kadry urzędnicze i narzucanie atrakcyjnych form edukacji (pruski powrót do antyku), o szukaniu wzorów przezwyciężania cywilizacyjnego zastoju nie we Francji czy Anglii, ale w krajach Habsburgów i Hohenzollernów, o niejasnym stosunku Polaków do sprawy niepodległości, o ich wewnętrznym przyzwoleniu na obce panowanie jako dopuszczalną formę sprawowania rządów, o niewykrystalizowanym na przełomie XVIII i XIX wieku poczuciu patriotyzmu i o innym - jak świadczy choćby słynny wiersz Franciszka Karpińskiego do książęcia Repnina - rozumieniu wroga.

Przeciwnik polityczny, należący do tej samej sfery i dysponujący rozmaitymi walorami: ogłada towarzyska, wykształcenie, miłość do literatury i sztuk pięknych, nie zasługiwał na całkowite potępienie. Nawet więc ten polski poeta sentymentalny, który dostrzegł smutek rozbiorów i "czarną melancholią" miał zareagować na upadek Rzeczypospolitej, nie widział niczego niestosownego w napisaniu panegiryku adresowanego do wybitnego Rosjanina i przedstawiciela zaborczej władzy. Dziś trudno nam to zrozumieć, ale jeśli mówimy o postawach inteligenckich przełomu XVIII i XIX wieku, to musimy zjawisko innego pojmowania patriotyzmu przedlistopadowego rozpoznać.

Błędne koło

"Widzieć jasno i bez zachwycenia", takim mottem można by opatrzyć część drugą pracy, napisaną przez Jerzego Jedlickiego. Pierwotnie badacz dał temu fragmentowi dziejów tytuł "Dojrzałość" i trzeba powiedzieć, że była to dojrzałość w duchu mickiewiczowskim: wiek męski, wiek klęski. Mimo wielu działań organizacyjnych, podejmowanych na rzecz własnych środowisk (np. modernizacyjne prace działaczy zaboru pruskiego), bilans trzydziestolecia międzypowstaniowego jest ujemny: nie zdołano odbudować i reaktywować wielu instytucji sprzed roku 1830, podjęto lekkomyślną decyzję o nowym powstaniu. To zamknięcie się w kręgu myślenia insurekcyjnego, miotanie się między klęską a klęską, ostatecznie nazwał autor "Błędnym kołem".

Pisząc o latach 1832-1864, Jedlicki ujmuje wiele kwestii nowatorsko i polemicznie wobec tradycji badawczej. Przede wszystkim zwraca uwagę na znamienny antyokcydentalizm polskiej inteligencji międzypowstaniowej, zarówno w kraju, jak i na emigracji: przekonanie, że Europa jest siedliskiem komercji, kultu pieniądza, a Polska ostoją moralności i wiary prawdziwej, pojawiało się zarówno u Mickiewicza, jak i u Kraszewskiego. I w znacznym stopniu rozgrzeszało marazm, opór wobec nielicznych projektów modernizacyjnych, brak systematycznej pracy.

Jednak zasadniczą kwestię, której nie może ominąć żaden badacz historii międzypowstaniowej, stanowi etos konspiratora i spiskowca jako miarodajnego bohatera tamtych czasów. W tej sprawie Jedlicki formułuje stanowisko jednoznaczne: "Idea nieprzerwanej insurekcji jest polityczną fantazją". Tym samym marginalizuje, wyłaniający się z prac badaczy romantyzmu, obraz Polski jako kraju niepogodzonego z klęską, wiecznie spiskującego, żyjącego sprawami ostatecznymi. Inteligencki punkt widzenia każe pytać nie o uczucia patriotyczne spiskowców, ale o warunki pracy zwykłych urzędników, lekarzy, nauczycieli, pobierających rządowe pensje, wykonujących zawodowe obowiązki, realizujących programy nauczania i zalecenia władz oświatowych albo nakazy cenzury. Czy mogli się buntować? "Rozszczepiona lojalność jest możliwa w krótkich okresach dramatycznie krytycznego czasu" - konkluduje Jedlicki. Na co dzień obowiązują inne reguły gry: rzetelność i fachowość. Opinia publiczna, jeśli w ogóle można mówić o jej istnieniu, akceptowała ten porządek rzeczy. Mundur pracownika rosyjskiego urzędu nie hańbił. Zwyciężało życie, weryfikujące wzniosłe cele i niewykonalne plany.

Jedlicki dokonuje także innego przesunięcia; pisząc o latach 1832-1864, nie uprzywilejowuje emigracji. Jest ona po prostu jednym z inteligenckich środowisk (podzielonym i skłóconym, dodajmy), które wykonuje swoją misję patriotyczną. Równie ważne, a może nawet istotniejsze jest to, co dzieje się w kraju. Tym bardziej że wpływ Wielkiej Emigracji na bieg zdarzeń zaborowych jest mocno ograniczony. Jedlicki pisze bezlitośnie: "Z tego, że każdy umiał powiedzieć »Miej serce i patrzaj w serce«, a ten i ów nawet »Nam strzelać nie kazano«, nie wynika jeszcze, że wielki romantyzm naszych ekspatriantów był obecny w refleksji polskiej klasy umysłowej".

Raczej obecny nie był, w czasach niegorączkowych nie stanowił wzoru zachowań publicznych i codziennych. Moglibyśmy nawet dodać za Żmichowską, obficie przez Jedlickiego przywoływaną, "na szczęście!". Bo, jak pokazywał rok 1848, odwoływanie się do literatury jako wzoru zachowań politycznych mogło przynieść tylko kolejną klęskę. Po upadku Wiosny Ludów: "Inteligencja uczyła się stawiać sobie takie zadania, jakich cząstkowe przynajmniej rozwiązanie, a choćby tylko ruszenie z miejsca, leżało w jej zasięgu i nie narażało na indywidualną lub zbiorową katastrofę". Odwilż posewastopolska ugruntowała ten kierunek myślenia. Pojawiła się szansa na przeprowadzenie działań reformatorskich i modernizacyjnych w zaborze rosyjskim. Niestety, porządek ten wydał się elitom inteligenckim zbyt mało radykalny: podjęły decyzję o wybuchu powstania, które nie miało szans na zwycięstwo i skończyło się katastrofą.

Historia powstania styczniowego wyodrębnia się w pracy Jedlickiego w osobną całość: jest przykładem eseistyki historycznej najwyższego lotu, arcydziełem stylu, który wykorzystuje różne chwyty językowe, a więc pytania retoryczne, przytoczenia i - co naprawdę rzadkie - mowę pozornie zależną, polegającą na przenikaniu mowy "postaci" do trzecioosobowego wywodu "narratora". Zwykle mowa pozornie zależna jest świadectwem pewnego zbliżenia stanowisk między bohaterem a narratorem. Jedlicki opowiada jednak o powstaniu nie empatycznie, ale z niesłychaną goryczą, bólem, ironią. Było dla niego historią tragiczną, niepotrzebną, lekkomyślną, nieodpowiedzialną; cofnęło rozwój kraju na dziesięciolecia, spowodowało niepowetowane ubytki znakomitych ludzi, straty materialne i intelektualne. Skąd więc ta formuła narracyjna? Myślę, że z potrzeby pokazania samych źródeł szaleństwa, które nie przyniosło żadnego pożytku. Ani faktycznego, ani moralnego. Bo Jedlicki nie wierzy we wzniosłe frazy typu "krew ich nie poszła na marne" lub "dzięki powstaniu przetrwaliśmy jako naród". Nazywa je ironicznie "krzepiącymi racjonalizacjami". Klęska jest za to namacalna i powszechna: "przerwana została międzypowstaniowa ciągłość myśli polskiej, i to nie tylko politycznej. Także ciągłość myśli filozoficznej, a nawet wiedzy ekonomicznej i technicznej. Edukacja inteligencji będzie się musiała zaczynać od podstaw".

Historia literatury pozwala na konsekwentne pozostawanie w orbicie wielkich romantyków i ich retoryki. Historia inteligencji już nie. Pisząc tak właśnie swoją historię, Jedlicki zmienia w istotny sposób obraz polskiej kultury XIX--wiecznej.

Na rozdrożach

Trzeci tom, "Inteligencja na rozdrożach 1864-1918" Magdaleny Micińskiej, liczy ok. 200 stron, jest to więc część najkrótsza, mimo to najtrudniej przyszło tu budować nadrzędną zasadę konstrukcyjną i porządek wywodu. W części Janowskiego szkieletem były instytucje powoływane przez kolejne rządy, a w tle polityka mocarstw, sprawujących władzę na ziemiach polskich, w części Jedlickiego rytm narracji wyznaczały powstania: wtedy historia przyśpieszała i dążyła do przesilenia. U Micińskiej zewnętrznych luster czy punktów odniesienia nie ma: historia inteligencji jest historią inteligenckich dyskursów, które toczą się za pomocą prasy, wydawanych dzieł, biografii. W jakiejś mierze można tę sytuację zrozumieć: ostatnie dekady XIX stulecia to czas stosunkowo stabilny. Jeśli toczą się w Europie wojny, to z dala od ziem polskich; nikt nie ośmiela się powracać do retoryki konspiracyjno-spiskowej. Mimo wszystkich udręczeń, związanych z represjami popowstaniowymi, sytuacja powoli normalnieje: trwa przecież "piękny wiek XIX". Magdalenie Micińskiej brakowało więc takich oczywistych punktów odniesienia i musiała je sama zrekonstruować.

Gestem porządkującym okazało się wytyczenie mapy podziałów politycznych dzielących polską inteligencję. Po roku 1880, kiedy na szerszą skalę pojawia się dyskurs socjalistyczny i nacjonalistyczny, sprawa staje się oczywista. A wcześniej? Byłabym skłonna uznać, że główna linia podziału biegnie między tymi, którzy chcą modernizacji, a tymi, którzy się jej boją.

Szczególną rolę w tej grupie modernizatorów zajmują, rzecz jasna, pozytywiści. Chcą generalnej zmiany kierunku rozwoju polskiej inteligencji: ma działać jawnie, ma orientować się na Zachód Europy, ma być krytyczna wobec sloganów, pięknych haseł, kleru i konserwatywnej utopii. Najważniejszy jest chyba punkt pierwszy: działanie publiczne. Nie tylko dlatego, że stanowi nawiązanie do zasady jawności, która zdaniem współczesnych filozofów decyduje o powstaniu sfery publicznej, ale też dlatego, że jawność określała położenie pozytywistów wobec zaborczej władzy. Zamiast nienawiści, studenckich gestów, dziecinnych bojkotów i wyklaskiwania w teatrze rosyjskich aktorów - wypracowywanie warunków, pozwalających na funkcjonowanie instytucji społecznych. Inna sprawa - to uzupełnianie zasady jawności pracą konspiracyjną, którą jednak pokolenie to podejmuje, i uzasadnienie tego stanu rzeczy!

Wyodrębnienie podrozdziału poświęconego pozytywistom wydaje się dobrą decyzją. Ich własne losy, a więc nie tylko boje z konserwatywną opinią publiczną, ale i późniejsze przewartościowania ideologiczne (Świętochowski głosicielem haseł antysemickich, Prus skręcający na prawo) każą się zastanowić nad postawami polskich liberałów wobec nadchodzącej niepodległości, nad "endekoidalnym" skrzywieniem wielu odłamów inteligencji. I w ogóle szerzej nad polityzacją inteligencji, która musiała utożsamiać się z którymś z nurtów wielkich ideologii.

Książka Janowskiego, Jedlickiego i Micińskiej stwarza perspektywę, z którą dotychczas nie konfrontowano polskiej kultury XIX-wiecznej. Kultura ta - oglądana przez pryzmat dziejów inteligencji zawodowej - jawi się jako problematyczna całość: ideał wolności i niezłomności skompromitowano nieprzemyślanymi decyzjami i czynami, ale wyrastający z potrzeb codziennych i z wyobrażeń lepszego życia łańcuch działań praktycznych przyniósł warunki umożliwiające budowę niepodległego państwa. W tym sensie dzieje polskiej inteligencji są paradoksalne. Jak cała nasza historia.

Inteligencki paradoks

Czego książka o historii warstwy inteligenckiej może nas nauczyć, jak może wpłynąć na nasze współczesne spory o status inteligencji, o jej zanikanie lub transformację? W zakończeniu tomu trzeciego czytamy: "Jednak co najważniejszego, najśmieszniejszego, najżałośniejszego i najbardziej chrobrego zapomniała polska inteligencja po 1918 roku? To ciągle ten sam paradoks - samą siebie. Spory we własnym łonie, entuzjazm i nienawiść, cynizm i nadzieję, skłonność do wielkich poświęceń i niepewność swej pozycji, podział na dobrych i złych, którego nie sposób udowodnić, ale w który wierzy się bez zastrzeżeń... To właśnie było udziałem polskiej inteligencji sprzed stulecia i jest jej udziałem dzisiaj. Skumbrie w tomacie, pstrąg".

Tak więc podziały polityczne po 1918 r. i spór o zaangażowanie się polskiej inteligencji w budowanie Polski Ludowej po 1945 r. są tylko kontynuacją dawnych sporów ideologicznych. Tak samo męczącą i nierozstrzygalną jak tamte. Może więc warto, idąc za autorami książki, przyjąć bardziej substancjalną definicję inteligencji jako warstwy społecznej dysponującej odpowiednim wykształceniem i utrzymującej się dzięki swym umiejętnościom umysłowym? Wykształcenie, nawet specjalistyczne, jest jednak na tyle powszechne, iż stało się czynnikiem mało różnicującym. Co więcej, ludzie z cenzusem wykształcenia budują - jak się to dzisiaj przyjmuje - raczej polską klasę średnią niż tradycyjnie pojętą inteligencję. I choć socjologowie nie obwieścili jeszcze końca tej warstwy społecznej, dostrzegając zjawisko międzypokoleniowej reprodukowalności pewnych zawodów (rodziny adwokackie, nauczycielskie, lekarskie), to jednak inne wskaźniki, uznane przez znawców przedmiotu, m.in. Henryka Domańskiego, za kluczowe (zwiększający się napływ nieinteligentów do zawodów inteligenckich), należy przyjąć za oznakę zacierania się tożsamości grupowej.

Mamy więc kolejny inteligencki paradoks. Z socjologicznego punktu widzenia - inteligencja zanika, podlegając transformacji jak cała struktura społeczna. Mimo to spory na temat jej statusu i roli trwają. I ona sama trwa jako słowo klucz dyskursu publicznego. Znowu, tak jak sto czy sto pięćdziesiąt lat temu, chcemy zrzucić na barki jakichś mitycznych inteligentów wypracowanie standardów życia społecznego, reguł postępowania, zasad. Zdegustowani poziomem polskiego parlamentaryzmu, polskiej polityki, polskiego życia publicznego szukamy ratunku w etosie inteligenckim i inteligentach, kimkolwiek by byli. Wierzymy, że wzniosą się ponad swoją polityczność i pokażą, jak budować dobro wspólne. Ale przecież nasi politycy, publicyści, dziennikarze są inteligentami, ich język jest - jak można sądzić - językiem współczesnej inteligencji. Nie łudźmy się więc: innego końca świata nie będzie.

Pożytek czytania trzytomowych "Dziejów inteligencji polskiej" wydaje mi się jednak nie do zlekceważenia. Historie tam przedstawione pokazują, że pewne zjawiska (poczucie ciągłości państwa, tradycji, etyki zawodowej, dobra wspólnego) rodzą się długo. O ich trwałości tylko w pewnym stopniu decyduje przymus perswazyjno-retoryczny (debaty, apele, hasła, polemiki). Znacznie ważniejsza jest codzienna praktyka społeczna. Ona utrwala wiele odruchów i zachowań służących budowaniu zwyczajnych więzi. Może się będą różnić te relacje od rajskich ogrodów, ale na początek wystarczy, by panowały w nich cnoty proste: fachowość, uczciwość i zdrowy rozsądek.

Prof. GRAŻYNA BORKOWSKA jest historykiem literatury w Instytucie Badań Literackich PAN. Opublikowała m.in.: "Cudzoziemki. Studia o polskiej prozie kobiecej", "Pozytywiści i inni", "Nierozważna i nieromantyczna. O Halinie Poświatowskiej". Redaktor naczelna "Pamiętnika Literackiego".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2009