Dajcie tu stańczyka!

150 lat temu weterani powstania styczniowego zaczęli w Galicji wielką debatę na temat politycznych postaw Polaków i myślenia o państwie.

19.04.2019

Czyta się kilka minut

Rysunek Karola Frycza przedstawiający Michała Przybyłowicza w roli Stańczyka w „Weselu” Wyspiańskiego, 1902 r. / ZBIORY MUZEUM LITERATURY
Rysunek Karola Frycza przedstawiający Michała Przybyłowicza w roli Stańczyka w „Weselu” Wyspiańskiego, 1902 r. / ZBIORY MUZEUM LITERATURY

Nazwano ich „stańczykami”. Nazwa wzięła się od „Teki Stańczyka”: tak zatytułowali serię swoich satyrycznych publikacji, ukazujących się na łamach wydawanego w Krakowie miesięcznika „Przegląd Polski”.

Moment ich wystąpienia był szczególny: rok 1869 to czas głębokiej depresji na ziemiach polskich po klęsce powstania styczniowego (1863-64). Czas przygnębienia wśród elit dotykał nie tylko ziem zaboru rosyjskiego, lecz także Galicji: zabór austriacki był zapleczem dla powstania; tu formowały się oddziały, często z młodych ludzi, studentów czy rzemieślników, które szły walczyć do Kongresówki. Czasem niewielu z tych oddziałów wracało.

Pod wrażeniem klęski, przekonani, że trzeba zweryfikować strategię – stańczycy podjęli próbę przewrotu umysłowego. Jak pisał jeden z nich, Stanisław Koźmian, „dążyli do naprawy obyczaju politycznego [Polaków]”. Ważne było dla nich zwłaszcza myślenie państwowe: próbowali uczyć sami siebie świadomości państwowej, a potem społeczeństwo – choć nie dysponowali przecież niepodległym państwem.

Austro-Polsko-Węgry

Trzy lata wcześniej, w 1866 r., gdy w zaborze rosyjskim trwały popowstaniowe represje, Sejm Krajowy w Galicji przyjął adres skierowany do cesarza Franciszka Józefa. Kończyły go słynne słowa: „Przy Tobie, Najjaśniejszy Panie, stoimy i stać chcemy”.

Deklaracja ta, uznana za program polityczny konserwatystów, była wyrazem akceptacji dla ówczesnej reformy państwa Habsburgów – i zmierzała do uzyskania największej możliwej autonomii, w ramach podległości Wiedniowi. Konserwatyści uważali, że jedyną szansą na odzyskanie państwa jest pomoc Zachodu lub jednego z zaborców, a najgroźniejszego wroga widzieli w Rosji. Gdy w następnym roku Węgrzy uzyskali własne państwo w unii z Wiedniem, celem galicyjskich konserwatystów stało się przekonanie cesarza do przekształcenia monarchii w potrójną unię, składającą się z trzech państw: Austrii, Węgier i Polski.

Wtedy też, na początku doby autonomicznej w Galicji, w 1866 r. powstało w Krakowie czasopismo „Przegląd Polski”. Przez kilkadziesiąt lat, do 1914 r., był to organ myśli politycznej krakowskich konserwatystów o kolosalnym znaczeniu: idee przedstawiane na jego łamach inspirowały i wywoływały polemiki, głównie z przedstawicielami demokratów liberalnych czy narodowych demokratów, ale także wśród przedstawicieli innych środowisk konserwatywnych.

Trzydziestoletni po przejściach

Kulisy założenia tego miesięcznika Koźmian opisywał tak: „Na wiosnę 1866 r. Stanisław Tarnowski, wyszedłszy z więzienia [trafił tam za udział w strukturach powstańczego państwa polskiego], spotkał na Rynku krakowskim piszącego tę rzecz. »Cóż poczniemy, cóż robić będziemy?« – zapytał. »Wydawać będziemy pismo polityczne«. »Dobrze, ale jak to, my dwaj?«. »I Szujski«. »Szujski? Ależ przecież on niezupełnie takie jak my ma przekonania i zapatrywania«. »O, Szujski zupełnie się odmienił«”.

Obaj rozmówcy poszli do historyka Józefa Szujskiego; pozyskali też hrabiego Ludwika Wodzickiego. 1 lipca 1866 r. wyszedł pierwszy zeszyt „Przeglądu Polskiego”.

Czterej redaktorzy mieli około trzydziestki, ale posiadali już doświadczenie polityczne. Tarnowski, Wodzicki i Koźmian przed powstaniem przeszli praktykę w „szkole” emigracyjnego Hôtel Lambert, pod okiem takich osobowości jak sędziwy książę Adam Jerzy Czartoryski i gen. Władysław Zamoyski. Potem cała trójka weszła w skład utworzonej w lipcu 1863 r. Rady Prowincjonalnej Galicji Zachodniej, podległej powstańczemu Rządowi Narodowemu w Warszawie. Po upadku powstania zostali aresztowani przez Austriaków. Tarnowski siedział najdłużej, prawie dwa lata (jego brat Juliusz zginął w walce).

Doświadczenia czwartego założyciela „Przeglądu”, Szujskiego, były inne. Na przełomie lat 50. i 60. związał się ze środowiskiem galicyjskich tzw. „przedburzowców”. W 1863 r. z ramienia tajnej Ławy Głównej Krakowskiej dostarczał broń dla powstania i redagował podziemne pismo „Naprzód”.

Liberum conspiro

Te biografie są ważne, gdyż udział w powstaniu, więzienie i wykazana osobista odwaga umożliwiły przyszłym stańczykom przeprowadzenie z czystym sumieniem krytyki strategii zbrojnej walki o niepodległość. Po upadku powstania, zwątpiwszy w jej skuteczność, stali się bowiem przeciwnikami wszelkich wystąpień, które mogłyby wywołać nowy rozlew krwi. Sprzeciwiali się kontynuowaniu tradycji powstańczej i romantycznemu myśleniu o polityce.

Założenie „Przeglądu Polskiego” było też wyrazem opozycji wobec zbyt konserwatywnej, ich zdaniem, linii krakowskiego dziennika „Czas”, reprezentowanej przez polityków starszego pokolenia, którzy – jak Paweł Popiel – odmawiali wręcz uczestnikom powstania moralnego prawa do uczestnictwa w legalnym życiu publicznym Galicji.

Głównym myślicielem „Przeglądu” został Szujski. W 1865 r. pisał: „Jesteśmy wprawdzie konserwatystami wielu pogwałconych lub zapomnianych idei w świecie skłonnym do przeczenia i materializmu, jesteśmy przedstawicielami wiary i ducha, ale nie możemy być konserwatystami starych form, a przeczeniem naszym jest owe zapomniane świętości wnieść do świątyni przyszłego, doskonalszego społeczeństwa”.

Cechą polskiego myślenia – pisał dalej – był „patriotyzm zwrócony raczej na wewnątrz, jak na zewnątrz, patriotyzm, który dla zachowania wolnych instytucji zapomniał o zachowaniu całości kraju (...) Utopia ta polityczna rozrosła się w duchu narodowym w miarę (...) jak się cisnęły burze na starą budowlę Polski (...) Po upadku Rzeczpospolitej, który właśnie w chwili wyzuwania się starych obłędów nastąpił, patriotyzm wolności stał się niepodległości patriotyzmem. Wady pierwszego udzieliły się drugiemu, a liberum veto znalazło się w liberum conspiro”.

W formowaniu się przekonań tego środowiska dużą rolę odegrał Zygmunt Krasiński: w twórcy „Nie-Boskiej komedii” dostrzegli oni nie tylko wybitnego literata, ale też – a może przede wszystkim, jak pisze Krzysztof Karol Daszyk – „[głębokiego] mędrca, [trzeźwego] myśliciela i [racjonalnego] polityka”. Podziwiali u niego to, co było antyromantyczne: „przewagę rozumu nad fantazją, myślenia nad marzeniem”. Krasiński stał się patronem duchowym stańczyków.

Założyciele miesięcznika „Przegląd Polski”, głównego organu Stańczyków: Stanisław Koźmian, Stanisław Tarnowski, Józef Szujski i Ludwik Wodzicki.

Porozumienie z Austrią

Po stłumieniu powstania znaczny odłam polskiej emigracji pozostał wierny koncepcji, która zakładała konspirację i ogólno­narodowy zryw jako środki prowadzące do politycznej niezawisłości. W Galicji zjawili się działacze emigracyjni, zachęcali na nowo do tworzenia organizacji konspiracyjnych.

Przeciwdziałając tej akcji, w 1867 r. Szujski opublikował broszurę „Kilka prawd z dziejów naszych ku rozważeniu w chwili obecnej”, która stała się programowym tekstem „Przeglądu Polskiego”. Wykazywał w niej konieczność zupełnego zwrotu: przez stanowcze zakończenie epoki konspiracji, przez potępienie (jak to nazywał) „liberum conspiro”, a w bieżącej polityce przez oparcie się na Zachodzie przeciw Moskwie. W tym zwłaszcza przez polityczne porozumienie z katolicką Austrią, która była skazana w przyszłości na militarne starcie z Rosją.

Rozwijając te postulaty, Szujski kwestionował ideę konspiracji jako nieodłącznego elementu polskiego myślenia o niepodległym bycie narodu. Analizując dzieje Polski, zwracał uwagę na przejawy lekceważenia rządów, państwa, siły politycznej i militarnej, a także zbytnie przywiązanie do wolności indywidualnej, rozumianej egoistycznie.

Za ostatni przykład zgubnego triumfu „liberum conspiro” Szujski uważał powstanie styczniowe. Inaczej jednak niż Popiel i inni krytycy powstania, nie potępiał ludzi i samej idei. Proponował zakończenie sporów o powstanie i pogodzenie się co do tego, że było ono aktem nieprzemyślanym i zakończyło się tragicznie. Głosił konieczność rozpoczęcia przebudowy świadomości politycznej i społecznej w takim kierunku, który zapewni wzrost wewnętrznej siły społeczeństwa. Jednym słowem – opowiadał się za pracą organiczną.

O myślenie państwowe

Szkoła „stańczykowska” przeciwstawiała się temu, co można by nazwać ostentacyjnym patriotyzmem gestu. Szujski ironizował: „Dziwna też to zaiste rzecz, jak nasi tak zwani gorący patrioci mało ufają narodowi swojemu, jak mało jego zasobom przeszłości, jego cywilizacyjnemu znaczeniu, jak ciągle wołają: Krzycz i demonstruj, żeś Polak, bo przestaniesz być Polakiem”.

Istotę praktycznego patriotyzmu stańczyków wyjaśniają słowa Koźmiana, zawarte w „Rzeczy o roku 1863”: pisał on, że „dla społeczeństwa podbitego i państwowo upadłego, najwznioślejszym i najszczytniejszym celem pozostaje wprawdzie odzyskanie niepodległości, ale najpierwszym obowiązkiem musi być zachowanie bytu narodowego”.

Jak pisze Rafał Matyja, z tekstów stańczyków wynika podstawowe przesłanie, że duch narodowy – choćby patriotycznie motywowany – nie jest gwarancją utrzymania państwa, jeśli nie ma ono wsparcia w instytucjach, silnej armii, administracji, systemie podatkowym itd. A po drugie, że akcje powstańcze nie mogą być podejmowane bez analizy sytuacji międzynarodowej, szans militarnych, rachunku zysków i strat. Po trzecie wreszcie, że życie narodu może toczyć się nie tylko w warunkach pełnej niepodległości.

Dla stańczyków myśl państwowa oznaczała więc świadomość hierarchii celów i myślenie w kategoriach odpowiedzialności za całość społeczeństwa, wykluczające rozwiązania skrajne.

Satyra jako oręż

Dla środowiska wokół „Przeglądu Polskiego” polemika z ideą „liberum conspiro” oznaczała walkę z realnym przeciwnikiem: postyczniową emigracją i jej zwolennikami w kraju. Najmocniejszym akordem w tej walce stała się „Teka Stańczyka”.

Jej publikacja przypada na moment szczególny dla Galicji. Sukces Węgrów w 1867 r. – uzyskanie własnego państwa, w unii z Wiedniem – działał mobilizująco. Zdawało się, że cel polskich polityków z Galicji – uczynienie z niej trzeciego członu cesarstwa – jest realny. 24 września 1868 r. Sejm Krajowy we Lwowie uchwalił rezolucję do cesarza, postulując rozszerzenie autonomii Galicji: zwiększenie kompetencji ustawodawczych jej Sejmu, powołanie dla niej rządu (zajmującego się administracją, policją, oświatą i kulturą), sądu najwyższego oraz ministra dla Galicji w rządzie wiedeńskim.

Podczas tamtego sporu politycznego – gdy chodziło o to, czy twardo żądać większych swobód, czy też iść na ugodę z Wiedniem – konserwatyści krakowscy poparli ugodę. Stali jednak na stanowisku bardziej postępowym niż tzw. podolacy (prawicowa grupa ziemian z Galicji Wschodniej) i popierali dążenia niepodległościowe. Obawiali się jednak, że ruch opozycyjny może ulec radykalizacji. Przeciwstawiali się więc wszelkim manifestacjom, a zwłaszcza spiskom.

Tymczasem już rok później stało się jasne, że nie spełniły się nadzieje na uzyskanie dla Galicji „najzupełniejszej autonomii”. Wywołało to wśród Polaków rozgoryczenie. Obawiano się, czy polskie społeczeństwo galicyjskie wytrwa przy programie ugody z Austrią, czy nie posłucha zwolenników irredenty.

Roszczeniową postawę wobec Wiednia inspirowali demokraci lwowscy, urządzając patriotyczne demonstracje i nabożeństwa za ojczyznę – do czego okazją była 300. rocznica unii lubelskiej. W Krakowie zaś temperatura wzrosła w związku ze sprawą powtórnego wawelskiego pochówku prochów króla Kazimierza Wielkiego (właśnie ekshumowanych i przebadanych).

Pragnąc zapobiec podgrzewaniu nastrojów opozycyjnych wobec Wiednia – aby nie doprowadziły do wycofania się Austrii z dotychczasowych koncesji dla Galicji – publicyści „Przeglądu Polskiego” sięgnęli po satyrę polityczną, gdyż – jak pisał Koźmian – „satyra nie tylko najsilniej, najjaskrawiej uwydatnia ujemne strony rzeczy i ludzi, ale najdzielniej je ubezwładnia”.

Na łamach „Przeglądu” od maja do grudnia w 1869 r. (z przerwą w listopadzie) opublikowali serię 20 anonimowych tekstów w formie listów, nazwanych „Teką Stańczyka” (w 1870 r. wydano je jako osobną książeczkę). Satyra ta wzorowana była na wcześniejszych o sto lat angielskich „Listach Juniusa” – głośnym pamflecie na angielski rząd, który ukazał się w Londynie (za ich autora uchodzi Sir Philip Francis).

Listy z zaświatów

W swej formie „Teka Stańczyka” była cyklem listów satyrycznych, zebranych rzekomo w zaświatach przez błazna Stańczyka – tego, który w polskiej tradycji stawał się akurat wtedy symbolem rozsądku i sceptycyzmu politycznego.

Autorami „Teki” byli znani nam już twórcy „Przeglądu Polskiego”, a najwięcej listów wyszło spod pióra Tarnowskiego i Koźmiana. Osoby publiczne przedstawiali pod pseudonimami, łatwymi do odszyfrowania. Listy pisane były do anonimowych adresatów przez fikcyjne osoby galicyjskiego życia publicznego, reprezentujące różne poglądy: od arystokratyczno-legalistycznych (Poloniusz – szambelan) po demokratyczno-radykalne (jak Optymowicz – właściciel apteki „Pod Czerwonym Kosynierem” w Głupiówce nad Szumówką). Fikcyjni korespondenci, noszący cechy znanych polityków, wypowiadali się na temat spraw czy miejsc, skrytych za pseudonimami. Np. Chaopolis oznaczał Wiedeń, Tygrysów – Lwów, Gawronów – Kraków, Antenor – Agenora Gołuchowskiego, a dziennik „Wieczność” – „Czas”.

Twórcy „Teki” błyskotliwie i ostro występowali przeciw idei „nieprzerwalności powstania” (tj. dalszej konspiracji) i „demonstracjomanii” (bo demonstracje odciągają od „codziennej, mozolnej, żmudnej a twardej pracy” i „mogą wywołać represję lub też znowu rozpaczliwy czyn”), a także tromtadracji (polityce pustych haseł). Tarnowski podkreślał potem, że autorzy „Teki” chcieli „upomnieć patriotyzm lekkomyślny, który chcąc dobrze, dobrze myśleć i działać nie umie; opamiętać patriotyzm sentymentalny, dziecinny, który pozór bierze za rzecz, a frazes za czyn; wreszcie odsłonić patriotyzm fałszywy, faryzejski, któremu ojczyzna służy za pretekst, a celem mniej lub więcej świadomym jest zawsze »ja« tego lub owego człowieka”.

„Teką Stańczyka” jej autorzy toczyli więc batalię na dwóch płaszczyznach: na polu ogólnonarodowym zwalczali myśl radykalnej postyczniowej emigracji, w sferze lokalnej zaś atakowali tych galicyjskich polityków, którzy stawiali na opozycję wobec Wiednia. „Teka” umacniała więc pozycję krakowskiego grona konserwatywnego na scenie politycznej Galicji.

A także – wywołała sensację: wielu gorszyła, budziła polemiki. Szujski pisał, że wywołała „piekielny hałas”. Koźmian, że „była skutecznym środkiem”, czego dowodem „wywarte przez nią wrażenie”.

W istocie, oddźwięk w Galicji jej autorzy mieli zapewniony.

Miejsce w historii

A skąd nazwa „stańczycy”?

Tak twórców „Teki” ochrzciła – w swym zamyśle: pogardliwie – „Gazeta Narodowa”, pismo lwowskich demokratów, pragnąc przedstawić środowisko „Przeglądu Polskiego” jako ludzi niepoważnych.

Ale tu nastąpiła rzecz nieoczekiwana: autorzy satyry nie poczuli się obrażeni, przeciwnie: nazwę uznali za pochlebną i ją zaakceptowali. Szujski wspominał, że była ona jak dowód, że „pocisk uderzył, gdzie mierzył”. Tarnowski notował: „Nazwę przyjęliśmy chętnie, nawet wdzięcznie, wiedząc z historii, że przydomek dany w gniewie przez przeciwnika na wzgardę i urągowisko staje się czasem tytułem chwały. (...) Przypadkiem i niechcący przeciwnicy dali nam chrzest i imię jako stronnictwu”. Koźmian zaś pisał: „Nas, redaktorów »Przeglądu«, nie mógł doprawdy większy spotkać zaszczyt. (...) nie można było marzyć o większym tryumfie”; tym sposobem „Teka” ma „zapewnione miejsce w historii”.

Dodajmy, że stańczycy odwoływali się nie tyle do historycznego błazna króla Zygmunta Starego (niewiele przecież o nim wiadomo), lecz do postaci z obrazu Jana Matejki „Stańczyk w czasie balu na dworze królowej Bony, kiedy wieść przychodzi o utracie Smoleńska”. Powstał on w 1862 r., a Stańczyk z obrazu to nie błazen, lecz dalekowzroczny i zatroskany o przyszłość jagiellońskiego państwa myśliciel – ktoś na miarę współczesnego mu Machiavellego. Stańczyk z obrazu umie przewidzieć skutki wydarzeń – wszak smoleńska twierdza, na rubieżach państwa polsko-litewskiego, blokowała ekspansję Księstwa Moskiewskiego.

Tarnowski tak opisał postać z obrazu: „Kiedy Stańczyk siedzi sam jeden w pustej komnacie, za drzwiami tańczące pary i dźwięki muzyki, a przy nim na stole karta z wiadomością o utracie Smoleńska, kiedy ręce rozpaczliwie załamał i splótł, a oczy wpatrzył gdzieś daleko w przyszłość, on ma w sobie te wszystkie złe przeczucia, które dręczyły mądrych w XVI wieku”.

Takiego Stańczyka środowisko Tarnowskiego uznało za patrona i symbol swej „szkoły patriotyzmu politycznego”.

Psychologiczna przepaść

Z tym miejscem stańczyków w historii jest jednak pewien kłopot.

Pamięć o okolicznościach powstania „Teki” szybko się zatarła, a w społecznej świadomości utrwalił się mit, że stańczycy zrezygnowali z niepodległości. Tarnowski żalił się po latach: „Zostaliśmy uznani za zdrajców kraju przez »patriotyczną opinię«”. Było to bolesne, gdyż niepodległość – choć odległa – była dla nich, jak powtarzali, celem najwyższym, a kształtowanie świadomości politycznej narodu zadaniem, które miało przybliżać ten właśnie cel.

Posądzenie o zdradę nie ułatwiło im pozyskania zwolenników dla programu reform społecznych. Tymczasem nie chcieli oni zachowania status quo, lecz reform – uzasadniając to fatalnym stanem społeczeństwa Galicji. Stańczycy opowiadali się za sprawnym systemem rządzenia, silnymi samorządami, upowszechnieniem oświaty, równouprawnieniem ludności ukraińskiej i równymi prawami dla Żydów w sferze społecznej, politycznej i ekonomicznej. Dostrzegali też konieczność rozwiązania kwestii chłopskiej.

Niestety, satyryczną „Teką” zamknęli sobie drogę do politycznych sojuszy. Podejmowane przez nich po 1870 r. próby realizacji programu przebudowy stosunków społecznych napotykały opór stronnictwa demokratycznego. Nawet nie ze względu na różnice ideowe – od współpracy z nimi powstrzymywało demokratów wspomnienie, jak zostali ośmieszeni w „Tece Stańczyka”.

Psychologiczny klincz, jaki wytworzyła „Teka” między konserwatystami a demokratami, powodował, że inicjatywy stańczyków w Sejmie Krajowym były z zasady torpedowane przez demokratyczną opozycję. Wybitny jej przedstawiciel Tadeusz Romanowicz pisał wprost: „Myśl naprawdę organiczna nakazywała między konserwatyzmem a demokracją nie wykopywać przepaści (...) Wyście ją wykopali Teką Stańczyka”. A w 1882 r. tak formułował cel walki ze stańczykami, wyolbrzymiając ich winy: „Z grabarzami idei państwowego bytu Polski, z tymi co nam stwarzają trzy patriotyzmy [austriacko-polski, rosyjsko-polski i prusko-polski] w miejsce dawnego polskiego, z tymi co doktrynami swymi obniżają poziom moralności publicznej w Polsce, z tymi co skutkiem tego wszystkiego nawet w skromnym spraw krajowych zakresie bezpłodnymi się okazali – nie masz kompromisów, nie masz porozumienia”.

Debaty o strategii

Kampania stańczyków nie była jedyną próbą przewrotu umysłowego, podjętą po powstaniu styczniowym. Nieco później (co tłumaczy trudniejsza sytuacja w zaborze rosyjskim) próbę taką – choć motywowaną innymi poglądami ideowymi, ale też zmierzającą do zmiany stanowiska społecznego wobec idei irredentystycznej – podjęli warszawscy pozytywiści, na czele z Aleksandrem Świętochowskim.

Choć różnice między nimi a stańczykami były znaczne, jedni i drudzy stawiali pytanie, jak kontynuować życie społeczne i narodowe w czasach niewoli? Jakie formy ma przyjąć, gdy walka zbrojna jest bez szans? Krytyka postaw Polaków pojawia się później, na początku XX w., także w „Myślach nowoczesnego Polaka” Romana Dmowskiego czy w publicystyce Stanisława Brzozowskiego.

Z kolei odbiciem myśli stańczyków w nauce stała się tzw. szkoła historyczna krakowska. Jej przedstawiciele – zwłaszcza Szujski, a także Walerian Kalinka i Michał Bobrzyński – proponowali nową interpretację dziejów Polski i przyczyn jej upadku. Zwana czasem pesymistyczną, szkoła ta głosiła, że rozbiory nastąpiły z winy samego narodu (zwłaszcza szlachty) i słabości władzy monarszej, zaś potem kolejne powstania prowadziły do jeszcze większych nieszczęść.

„Wszystko w ich rękach”

Z biegiem czasu stańczycy, zawarłszy sojusz z konserwatystami spod znaku krakowskiego „Czasu”, osiągnęli wysokie stanowiska akademickie i polityczne. Byli posłami na Sejm Krajowy; Szujski i Tarnowski pełnili funkcję rektora UJ, Koźmian został dyrektorem Teatru Miejskiego w Krakowie. Związani ze stańczykami byli m.in. Julian Dunajewski (wybitny minister finansów Austrii) i Mikołaj Zyblikiewicz (marszałek galicyjskiego Sejmu Krajowego z siedzibą we Lwowie).

Wspominając Kraków czasów swej młodości (a więc z okresu Młodej Polski), Tadeusz Boy-Żeleński tak pisał na temat stańczyków – ugrupowania politycznego, które od końca lat 60. XIX w. aż po pierwsze lata XX stulecia dzierżyło „rząd dusz” w tym mieście, a także kształtowało znacząco życie polityczne w całej Galicji: „Po ich stronie był sukces. Koncesje użyczone krajowi [tj. Galicji] przez Austrię były – w porównaniu z dawniejszym stanem rzeczy – olbrzymie, a stańczycy umieli je pochwycić prawie niepodzielnie w [swoje] ręce. Mieli ten rozum, aby wyjść po trosze z ciasnego kręgu szlachetczyzny i wciągnąć do swego obozu czołową inteligencję, zwłaszcza z kół profesorskich. W rezultacie na kilka dziesiątków lat administracja, mandaty poselskie, teki ministerialne, katedry uniwersyteckie, Akademia Umiejętności, Rada Szkolna [Krajowa], wszystkie prawie instytucje przedstawiające jakąś siłę, wszystko bez mała znalazło się w ich rękach”.

Z perspektywy stulecia

Trwająca kilkadziesiąt lat kariera stańczyków zakończyła się na przełomie wieków XIX i XX – w związku z pojawieniem się partii masowych: ludowców, socjalistów i narodowych demokratów. Ugrupowania elitarne, a takim byli krakowscy konserwatyści, zaczęły tracić na znaczeniu.

Ostateczny kres ich koncepcjom położyła I wojna światowa. Po pierwszej euforii z roku 1914, gdy galicyjskie pułki c.k. armii szły na front z polskimi pieśniami i przekonaniem, że wiedeński cesarz pobije cara Rosji i odbuduje państwo polskie, opcja proaustriacka miała doświadczać kolejnych ciosów.

Jest paradoksem historii, że to twierdza stańczyków stała się latem 1914 r. miejscem, z którego garstka niepodległościowych socjalistów wokół Józefa Piłsudskiego podjęła czyn zbrojny pod polskim już sztandarem (z nieudaną próbą wywołania antyrosyjskiego powstania w Kongresówce na samym początku). I że później, jesienią 1918 r., to także miasta Galicji, jak Kraków i Lwów, zaczęły zbrojne powstanie – zakończone odbudową państwa polskiego.

Choć może to wcale nie paradoks? Może była to, patrząc z dzisiejszej perspektywy, w gruncie rzeczy realizacja tego, o co apelowali stańczycy, ci weterani roku 1863? Przecież to oni powtarzali, że czyn zbrojny nie może być podjęty bez analizy sytuacji międzynarodowej, szans militarnych oraz rachunku zysków i strat.

Tymczasem jesienią 1918 r. właśnie to miało miejsce. ©

Autor jest historykiem, starszym kustoszem Muzeum Historycznego Miasta Krakowa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2019