Skrzydlate słowa nielota

Dla porządku na samym początku zaznaczyć wypada, że gdzie lud, tam i jego wrogowie.

19.03.2017

Czyta się kilka minut

Nie dziwota przeto, że gdy lud wkroczył na scenę dziejów jako jako-tako świadoma siebie (a raczej „świadomiejąca”) masa, od razu wrażo – złotymi ustami swych przedstawicieli – odróżnił i począł semantycznie piętnować swych przeciwników. Więc oczywistym będzie, że wyrażenie „wróg ludu” pojawiło się po raz pierwszy – i od razu złowróżbnie – w 1789 r., przy okazji rewolucji francuskiej. Kończyło się nasiąkniętymi krwią trocinami i humanitarnie obciętą głową w zatłoczonym koszu. Podobno niektórzy arystokraci zakładali się z przyjaciółmi, że po dekapitacji będą do nich mrugać. Podobno mrugali przez kilkanaście sekund.

Koneser historii Włodzimierz Lenin nie pozwolił pożytecznemu jakobińskiemu hasłu o „wrogach ludu” zgnić w zapomnieniu i od razu w 1917 r. na łamach „Prawdy” odświeżył, odkurzył i zaostrzył broń masowego rażenia, zwracając ją przeciw klasie kapitalistów i latyfundystów. Efekty nie dały na siebie długo czekać i wrogowie ludu gracko zniknęli z powierzchni ziemi. Lenin też zniknął, ale pałeczkę przejął Stalin, czyniąc z niej miecz obosieczny, gdyż „wrogami ludu” nagle mogli stać się również nasi (czyli ich) – ci, którzy się sprzeniewierzyli.

Kto decydował who is who? Wiadomo: Stalin. A później? Wiadomo: Chruszczow, nawołujący, żeby nikogo już tak nie nazywać (ze względu na konsekwencje). A jeszcze później kto? Mao, ale tylko jeden jedyny raz. Nazwał tak USA.

No i uderz w stół, a cymbał zagrzmi i ruszy do szarży. POTUS (niesamowity skrótowiec oznaczający niekoronowanego władcę USA, wyjątkowo pasujący do obecnego prezydenta) bez żenady mówi o „wrogu ludu” – czyli o mediach.

I znowu podobnie jak w dziesiątkach poprzednich prezydenckich freudowskich przezębyczeń – być może paradoksalnie intencjonalnych – zawodowi i niezawodowi komentatorzy pogrążają się w analizach, sprawdzają prezydencką znajomość historii ruchów rewolucyjnych na Starym Kontynencie, biegłość w biografii Robespierre’a i Saint-Justa, aux armes et caetera. Daremny trud.

Przypomnijmy sobie „alternatywne fakty” – pani z administracji nie chciała powiedzieć tego, co powiedziała, nie zamierzała, a mimo to coś nią przemówiło i ujawniło skrzętnie, przed sobą samą nawet, skrywane intencje. Słowa mówią nami, wbrew naszej woli, mówią nam o nas mimochodem.

A wszystko to, oczywiście, nie ma znaczenia, co jest skądinąd najsmutniejsze, bo skuteczne. Przynajmniej na krótką metę. Wojna w lustrze. Finał „Damy z Szanghaju”. Publisia to kupuje, łyka jak pelikan własną krwią karmiący swe młode. Co z nich wyrośnie? Mruganie uciętej głowy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reżyser teatralny, dramaturg, felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor Narodowego Teatru Starego w Krakowie. Laureat kilkunastu nagród za twórczość teatralną.

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2017