Skąd ta samotność

Przejście posła Łukasza Gibały z PO do Ruchu Palikota nie jest transferem roku: nikogo nie pozbawi władzy już dzisiaj ani też nikogo do władzy już dziś nie przybliży. A jednak jest to wydarzenie symptomatyczne dla polskiej polityki partyjnej.

12.03.2012

Czyta się kilka minut

Bez pomysłu, bez narracji, bez wiarygodnej reformatorskiej agendy, dzisiejsza polska polityka zaczyna być tym, czym polityka zawsze bywała w epokach jałowych: starciem wyłącznie osobistych ambicji. Poseł Gibała, zablokowany w karierze przez starszych kolegów, zagrożony usunięciem ze stanowiska szefa krakowskiej Platformy, a może nawet wyrzuceniem z partii, wybrał transfer z pozoru oryginalny.

Zwykle bowiem politycy o słabych nerwach i sporych ambicjach przechodzą z partii opozycyjnych do partii rządzących. Andrzej Sośnierz zrobił tak po niespodziewanym zwycięstwie PiS-u, a Bartosz Arłukowicz – przed oczekiwanym przez wszystkich zwycięstwem PO. Tymczasem Gibała przeszedł z partii od dłuższego czasu znajdującej się u władzy do partii opozycyjnej, niedawno powstałej, której dalsze losy są nie do przewidzenia. Nie dopełnił w dodatku paru rytualnych gestów, które uczyniłyby jego transfer mniej kontrowersyjnym. Gdyby po krótkiej, nagłośnionej walce został przez swoich przeciwników z partii wyrzucony, nawet Jarosław Gowin nie mógłby formułować pod jego adresem ostrych słów o „tchórzostwie” i czułby się co najmniej tak samo skrępowany, jak do dziś jest skrępowany w stosunku do Jana Rokity, nawet wówczas, kiedy ten ostro krytykuje PO.

Jest jednak coś, co kompromituje nie tylko Gibałę, ale także partię, którą opuścił. A po części może nawet samego jej lidera. Otóż, kiedy Gibała po raz pierwszy wystąpił u boku Palikota, dziennikarze zapytali, co go w Platformie przez wcześniejsze lata trzymało. Po chwili wahania, trwającej ładne parę sekund – co w konwencji medialnego briefingu oznacza epokę – poseł odpowiedział, że najlepiej ze swego pobytu w PO wspomina „walkę z Kaczyńskim i Czwartą RP”. A dzisiaj, „kiedy ta walka zakończyła się zwycięstwem”, Platforma wydaje mu się jałowa i pozbawiona projektu.

W pamięci młodego posła siedem lat pobytu w Platformie nie zapisało się żadnym projektem, reformą państwa, jakąkolwiek pozytywną formułą polityczną, ale wyłącznie wojną z IV RP i Kaczyńskim. Tę deklarację, jak najbardziej szczerą, trudno uznać za komplement pod adresem PO. Tym bardziej że z perspektywy czasu wiemy już, że tzw. „projekt IV RP” był fikcją. Jarosław Kaczyński nie mógł zbudować państwa autorytarnego, skoro nie potrafił skutecznie administrować nawet tym państwem, które odziedziczył po SLD. Nie dysponował także stabilną rządową większością. A „walka z układem” z miesiąca na miesiąc stawała się usprawiedliwieniem dla pogłębiającego się politycznego chaosu, z którego nie potrafił wyjść.

Poza Tuskiem, którego Gibała opuszcza, jest w tej historii także Palikot, do którego młody poseł przechodzi. Lider Ruchu swojego imienia znów pokazał, że jest politykiem na dobre i złe bonapartystycznym. Rozpiera go bezgraniczna energia, ale idee potrzebne mu są wyłącznie do walki o osobistą pozycję. Kiedy jedne się nie sprawdzają, Palikot sięga po inne. Ponieważ Leszek Miller skutecznie zablokował go na lewym skrzydle (nie umacniając się, co prawda, samemu, ale nie oddając Palikotowi ani aparatu, ani resztek elektoratu SLD), wobec tego testuje teraz swobodę manewru w liberalnym centrum. Ze swoimi hasłami i wizerunkiem „bogatego antyklerykała” (to, co w ustach Millera jest epitetem, dla wielu wyborców Ruchu Palikota, a nawet PO, może być komplementem) Janusz Palikot więcej wyrwie Platformie, niż mógłby zebrać buszując w ruinach „postkomunistycznej” lewicy.

Ze swoją wątłą większością koalicja PO--PSL nie zapewnia Tuskowi siły do przeprowadzenia zmian, które zapowiedział w exposé. Jeśli premier ma jakiś pomysł na wzmocnienie rządu, to jeszcze nam go nie zdradził. Na razie Ruch Palikota głosem swego lidera, a Platforma ustami nieporównanie mniej dla niej reprezentatywnego Rafała Grupińskiego zapowiedziały, że „w tej kadencji koalicji Platformy i RP nie będzie”. Palikot, kradnący Tuskowi posła (a być może posłów) oraz elektorat, istotnie jest dla premiera groźniejszy niż Leszek Miller, który ani polityków, ani wyborców już mu nie odbierze. Słynna samotność Tuska, na którą skarżył się Tomaszowi Lisowi w wywiadzie dla tygodnika „Wprost”, jest jednak coraz głębsza, bo premier sam ją sobie sprokurował, nie będąc zdolnym do autentycznego politycznego partnerstwa – ani z ludźmi, ani z formacjami. Miller staje się z dnia na dzień populistą nie dlatego, że chciał, ale dlatego, że Tusk mu niczego nie zaproponował. Premier nie potrafił też na razie zaproponować niczego Palikotowi. PSL, słaby koalicjant topniejącej większości, jest kołem ratunkowym, ale na kole ratunkowym nie przepłynie się kanału La Manche. Tym bardziej wówczas, kiedy morze jest naprawdę wzburzone.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2012