Samotny mogę być wszędzie

Kompozytor jest kimś, kto pracuje w odosobnieniu. Bez osiągnięcia tego stanu nie można komponować. Zygmunt Krauze, kompozytor i pianista. Rozmawiał Daniel Cichy

30.09.2008

Czyta się kilka minut

Daniel Cichy: Ma Pan jeszcze mieszkanie w Paryżu?

Zygmunt Krauze: Mam.

Często Pan w nim bywa?

Coraz rzadziej. Tylko wtedy, kiedy mam konkretne sprawy do załatwienia. W Paryżu ma siedzibę jeden z moich wydawców, mam tam agenta, we Francji działa również Jorge Lavelli, reżyser, z którym współpracuję już 25 lat. Mieszka tam wielu moich przyjaciół, osób bliskich. Poza tym to miasto zawsze mnie wzrusza i zachwyca, niezależnie od pory roku. Ono jest we mnie.

Był rok 1966. Co Pan czuł, kiedy przyjechał Pan po raz pierwszy do Paryża? Było to związane ze stypendium kompozytorskim u Nadii Boulanger, która wychowała kilka generacji polskich twórców.

Pamiętam, że kiedy wylądowałem na lotnisku Le Bourget, od dawna już zresztą nieczynnym, jechałem autobusem do centrum, chciwie patrzyłem na ulice, domy, ludzi, miałem wrażenie, że już tutaj byłem, że znam te obrazy, że to miasto jest moje. Mimo że nie byłem zagorzałym frankofilem, Paryż od razu mnie złapał. I po roku cotygodniowych zajęć u Nadii w domu, organizowania koncertów, grania z takimi muzykami jak Diego Masson, poczułem, że jeżeli będę w Paryżu dwa miesiące dłużej, zostanę na stałe. Miasto mnie wsysało. A intuicyjnie chciałem wrócić do Polski.

Ale wrócił Pan na krótko.

Potem pojechałem na rok do Stanów Zjednoczonych, gdzie spotkała mnie analogiczna sytuacja. Zaproponowano mi nawet przedłużenie kontraktu, ale zrezygnowałem z tej możliwości. I nie chodziło o to, że był to początek lat 70. i słynny gdański Grudzień obserwowałem z amerykańskiej perspektywy. Czułem się w kraju dobrze. Byłem wolny w stu procentach. Nawet przez jakiś czas miałem tzw. paszport wielokrotny, który był przywilejem nielicznych, na przykład Lutosławskiego. Nie miałem więc poczucia, że muszę wyjechać i zostać, a tak przecież stawiało problem emigracji wielu ludzi w PRL-u. Dla mnie oznaczałoby to zerwanie, utratę swobody.

Berlin, Sztokholm, kilkakrotnie Stany sZjednoczone, Bazylea, później kilka lat w Paryżu. Wiódł Pan cygańskie życie.

Uważam, że kompozytor musi być jednocześnie wykonawcą. I nie tylko wykonawcą, który gra w domu. Kompozytor powinien występować na estradzie. Oba doświadczenia się sumują, napędzają, dają siłę. Więc podróże kompozytora-wykonawcy są naturalne. Na tym polega życie muzyka, to jest wpisane w naturę zawodu.

Podobnie jak samotność często towarzysząca emigrantom.

Kompozytor jest z natury samotnikiem, pracuje w odosobnieniu. Bez osiągnięcia tego stanu nie można komponować. A samotny mogę być wszędzie. I jednocześnie szczęśliwy, bo przecież samotność nie jest odczuciem negatywnym. Wręcz odwrotnie.

A gdzie jest Pana dom?

W Warszawie. I w Paryżu... Mam poczucie, że mogę mieszkać wszędzie. Może dzięki podróżom posiadłem łatwość asymilacji i dobrego samopoczucia w różnych miejscach. Wyjeżdżam często na Daleki Wschód. I również w Chengdu czy Hongkongu, który jest moim ulubionym miastem, czuję się wspaniale.

Podróże to także skarbnica inspiracji.

Na pewno. Mieszkałem osiem czy dziewięć lat w Paryżu i wiele osób zwracało uwagę, że w mojej muzyce wyczuwają l’esprit français. To możliwe, bo przecież porozumiewałem się po francusku, a ten język ma inną melodię, akcenty. Ale nie była to inspiracja celowa, przeze mnie świadomie wyciągana. Ona była obok mnie.

W Paryżu mieszkał Pan w latach 80. Na zaproszenie Pierre’a Bouleza współpracował Pan z IRCAM-em. Ale w Polsce był to trudny czas.

Wyjechałem z Warszawy jeszcze podczas stanu wojennego. Nie mogłem tu wytrzymać, nie akceptowałem tej sytuacji. To było upokarzające i nieprzyjemne. Ale nie opuściłem kraju jako emigrant. Nie chciałem stawiać się w szeregu ludzi, którzy wyjechali ze względów politycznych, czuli się represjonowani, chociaż wtedy w Paryżu łatwo było osiągnąć status réfugié i czerpać z tego nawet pokaźne profity. Pamiętam moje spotkanie z Rolfem Liebermannem, ówczesnym dyrektorem opery, zaraz po moim przyjeździe. Jedliśmy obiad i pytał, co teraz ze mną będzie, jakie mam plany, co sądzę o sytuacji w Polsce. Wyjaśniłem mu od razu, że nie chcę być emigrantem, nie chcę odcinać sobie drogi powrotu. Widziałem, że odetchnął z ulgą, bo nie miał przed sobą typka, który oczekiwał pomocy.

A jak środowisko oceniło Pana wyjazd?

Pamiętam nieprzyjemną sytuację. Sprowadzałem kiedyś Warsztat Muzyczny do Francji i jeden z moich przyjaciół powiedział, że szczury uciekają z tonącego statku. Uważam, iż każdy jest wolnym człowiekiem, ma prawo postępować, jak chce, i nie można oceniać ludzi na podstawie tego, że ktoś działa w organizacji politycznej lub nie, że jest w kraju lub z niego wyjechał.

To polska specyfika. Musimy cierpieć i chwalimy się tym, klęski uważamy za piękne. A patriotyzm nie oznacza kurczowego trzymania się sukienki matki. To wcale nie świadczy o mojej wierności. Można wyjechać daleko i pozostać Polakiem, robić dobre rzeczy.

Na zaproszenie Bouleza zaprogramowałem 23 koncerty kameralne i symfoniczne z muzyką polską, które towarzyszyły wielkiej ekspozycji polskiej sztuki w Centre Pompidou, ściągnąłem do Paryża wielu muzyków, a wszelkie kontakty były wtedy utrudnione. Udzielałem wywiadów, mówiłem o sytuacji politycznej w Polsce, jak ją rozumiem. I jeśli ktoś żywi do mnie negatywne uczucia w tej sprawie, to jego problem.

Kontaktował się Pan w tym czasie ze środowiskiem paryskiej emigracji?

Miałem zawsze instynktowny odruch trzymania się daleko od emigracji. Pamiętam, że pierwszy raz musiałem dać odpór starej emigracji w Cleveland. Uważałem, że ich pojęcie o świecie i Polsce jest anachroniczne. Z tego samego powodu nie miałem kontaktów z paryską "Kulturą", emigracją polityczno-walczącą. Ale nie tylko. Nie chciałem się włączać w polityczne sprawy. Uważam, że są ludzie, którzy to robią i poświęcają się temu w pełni. Uznałem, że lepiej będzie, jeśli pozostanę kompozytorem, a nie kompozytorem-działaczem politycznym. W Paryżu nie zbliżałem się do tego kręgu, a i mnie nikt nie szukał. Oczywiście miałem przyjaciół zaangażowanych, widziałem się parę razy z Michnikiem w różnych kawiarniach, przysłuchiwałem się pasjonującym dyskusjom, ale byłem raczej outsiderem.

Utrzymywał Pan kontakty z Romanem Palestrem?

Widywałem się z nim wielokrotnie. To był fenomenalny człowiek, uroczy, elegancki, w zachowaniu trochę podobny do Lutosławskiego. Odwiedzaliśmy się, wysłał mi kwiaty, gdy urodził się mój syn. Ale nigdy nie rozmawialiśmy na tematy polityczne. To była czysta muzyka... Pamiętam jeszcze Tansmana, który wielokrotnie bywał u nas w domu, do późnej nocy grając tanga i fokstroty, mimo swoich prawie 90 lat.

Kiedy zdecydował się Pan wrócić do Warszawy?

Właściwie to, co mogłem osiągnąć, czym potrafiłem się zachwycić, co mogłem przeżyć, już się dokonało. Poza tym Paryż stał się dekadencki, gdzie coraz mniej rzeczy było możliwych, a ludzie byli bardziej sfrustrowani. A w Polsce zaczęły się zmiany i uznałem, że można tu coś nowego stworzyć. Pomijając moją działalność artystyczną, dużo czasu poświęciłem Polskiemu Towarzystwu Muzyki Współczesnej. I tak to się zaczęło. Teraz wprawdzie mieszkam w Warszawie, ale większa część mojej aktywności jest poza Polską. Bo przecież działalność kompozytora obejmuje obszar dużo większy niż Warszawa...

Zygmunt Krauze (ur. 19 września 1938 r.) jest kompozytorem, pianistą, założycielem Warsztatu Muzycznego, autorem nawiązującej do malarstwa Strzemińskiego koncepcji unizmu w muzyce, twórcą muzyki kameralnej, symfonicznej i operowej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Wybrane teksty dostępne przed wydaniem w kiosku
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Wybrane teksty dostępne przed wydaniem w kiosku
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2008