Wolność tylko częściowa

Choć Azerbejdżan, Gruzję i Armenię różni wiele, a od czasu Rewolucji Róż w 2003 r. Gruzja jest krajem w regionie wyjątkowym, to w każdym z nich trudno mówić o pełnej wolności słowa. Nawet w mediach gruzińskich.

03.07.2005

Czyta się kilka minut

Elmar Husejnow zginął, bo wiedział za dużo /
Elmar Husejnow zginął, bo wiedział za dużo /

Azerbejdżański dziennikarz Elmar Husejnow był twórcą i redaktorem opozycyjnego tygodnika “Monitor". Ukazujący się raptem w pięciotysięcznym nakładzie periodyk piętnował korupcję władzy, odsłaniał ciemne interesy klanów i oligarchów, a w swej niekiedy bezpardonowej krytyce nie oszczędzał prezydenta Ilhama Alijewa i jego rodziny. Dla szeregu osób pismo było niewygodne, bo jego redaktor wiedział zbyt dużo i - co gorsze - dzielił się swą wiedzą z innymi. Na początku marca “nieznani sprawcy" zastrzelili Husejnowa.

Choć w porównaniu z Białorusią, Turkmenistanem czy Uzbekistanem azerbejdżańscy dziennikarze cieszą się swobodą wypowiedzi i doboru tematów, to jednak śmierć Husejnowa jeszcze raz rzuciła cień na kondycję mediów i stosunek do nich przedstawicieli władz oraz nieformalnych grup wpływu w państwach Kaukazu Południowego, gdzie media - zdaniem organizacji Freedom House - cieszą się jedynie “częściową wolnością".

Pierestrojka i rozpad ZSRR przyczyniły się do powstania wolnych mediów na terenie byłego imperium i zlikwidowania cenzury. Jednak dojście w latach 90. do władzy mniej czy bardziej autorytarnych reżimów w krajach b. ZSRR ograniczyło te swobody. Proces ten dotknął także Kaukaz Południowy.

Szczególny nacisk ze strony władz w Baku czy Erewanie położony jest na media elektroniczne. Radio, a przede wszystkim telewizja, która dla większości społeczeństw Azerbejdżanu i Armenii stanowi jedyne źródło informacji, znajdują się pod pełną kontrolą władz lub związanych z reżimami oligarchów. Owszem, w regionie zdarzały się wyjątki; np. w Gruzji za rządów prezydenta Eduarda Szewardnadze (1992-2003) pewną niezależnością cieszyła się stacja TV Rustawi 2. Jednak jej przypadek potwierdza tylko regułę.

W Armenii przed kilkoma laty zlikwidowano niezależną telewizję A1+. Mimo starań ormiańskich środowisk dziennikarskich oraz organizacji międzynarodowych nadal nie nadaje, a jedyną formą jej istnienia jest strona w internecie (www.a1plus.am). Także próby stworzenia niezależnej telewizji w Azerbejdżanie spotykają się z oporem. Jedynym wyjściem z tej sytuacji stają się programy satelitarne emitowane z zagranicy. Grupa azerbejdżańskich dziennikarzy związanych z opozycją przygotowuje się do uruchomienia wolnej telewizji, której program będzie emitowany z Pragi czeskiej.

Dobór tematów prezentowanych na antenie również podlega ograniczeniom: w programach publicystycznych można krytykować urzędników czy niedoskonałości w systemie funkcjonowania państwa, jednak osoby prezydenta i najwyższych funkcjonariuszy są nietykalne.

Na Kaukazie, jak i na całym obszarze b. ZSRR odbierany jest sygnał rosyjskich stacji telewizyjnych, jednak i w tym przypadku lokalne władze starają się kontrolować przekaz. W momencie nadawania programów publicystycznych czy informacyjnych, w których poruszane są sprawy niewygodne dla miejscowych władz, z lokalnych przekaźników puszczane są wideoklipy. Do takich sytuacji dochodziło podczas powyborczych zamieszek w Azerbejdżanie w 2003 r. czy w 2004 r. w Armenii, kiedy przez Erewań przetoczyła się fala demonstracji z żądaniami ustąpienia prezydenta Roberta Koczariana. W tym ostatnim przypadku władze zaprzestały transmisji programów rosyjskiej stacji NTW, która w reportażach “zbyt obiektywnie" przedstawiała sytuację polityczną w Armenii. Zwolnioną częstotliwość przydzielono rosyjskiemu kanałowi “Kultura". Także rosyjska prasa, która dochodzi na Kaukaz, w momentach krytycznych dla rządzących podlega konfiskacie i nie trafia do kiosków.

Poza internetem jedynym niezależnym medium pozostaje prasa drukowana, choć w ograniczonym zakresie. Kaukaska gazeta nie stanowi tak dużego zagrożenia dla władz jak stacja telewizyjna; choć na jej łamach toczy się dyskusja społeczno-polityczna, wyciągane są afery i matactwa urzędników.

Jednak ta gazetowa wolność, która rzuca się w oczy postronnemu czytelnikowi, jest mirażem. Nie tylko dlatego, że prasa drukowana, mimo sporej ilości tytułów (w Baku ukazuje się kilkakrotnie więcej dzienników niż w Warszawie) osiąga niewielki nakład (w warunkach kaukaskich 5 tys. egzemplarzy to i tak sporo). Także liczba osób czytających gazety jest skromna i nie przekracza 10 proc. społeczeństwa Gruzji, Armenii czy Azerbejdżanu (z czego większość to mieszkańcy stolic).

Władze i wpływowi urzędnicy dysponują ponadto szeregiem prawnych i półlegalnych instrumentów do rozprawy z niewygodnymi tytułami. Urzędnicy, wobec których pojawiają się krytyczne artykuły, podają wydawcę do sądu, a grzywna często jest równoznaczna z bankructwem niewygodnej gazety. W Azerbejdżanie osoby z kręgów władzy mają monopol na papier gazetowy i opozycyjni wydawcy wielokrotnie mieli kłopoty z jego kupnem. Można się też spotkać z ograniczeniem kolportażu: opozycyjna gazeta, bez problemu sprzedawana na ulicach stolicy, decyzją lokalnego urzędnika może nie być kolportowana w danym rejonie. Wydawcy prasy opozycyjnej nie mogą też liczyć na wpływy z reklam, gdyż reklamodawcy są zniechęcani bądź zastraszani przez służby specjalne.

Nierzadkie są wreszcie przypadki szantażu, pobić, a nawet zabójstw dziennikarzy. W 2001 r. (jeszcze za rządów Szewardnadze) w niewyjaśnionych okolicznościach zginął gruziński dziennikarz Georgi Sanaja, który prowadził w niezależnej telewizji program “Nocny Kurier" i poruszał m.in. kwestie korupcji i prania brudnych pieniędzy wśród elity władzy. Także wspomniany na wstępie Husejnow naraził się władzom: kierowany przez niego “Monitor" pozywano do sądu, ograniczano możliwości kolportażu, a on sam zdążył siedzieć w więzieniu.

Jednak w większości przypadków ograniczania wolności słowa w Armenii i Azerbejdżanie stosowane są metody “łagodniejsze": zastraszania i szantażu. Niewygodny dziennikarz może zostać porwany do nocnego klubu, gdzie “nieznani sprawcy" przygotują kompromitujący go materiał. Trudno ustalić mocodawców, bo rozkaz mógł być wydany na najwyższym szczeblu, ale mógł pochodzić też od zakompleksionego urzędnika czy związanego z mafią przedsiębiorcy.

Na medialnej mapie Kaukazu wyróżnia się Gruzja. A przynajmniej budzi nadzieję. Przed “Rewolucją Róż" tamtejsze media cieszyły się największą swobodą, co związane było z kryzysem państwa i słabością jego instytucji. Natomiast po rewolucji z 2003 r. i dojściu do władzy ekipy Saakaszwilego media dotąd opozycyjne opowiedziały się po stronie nowych władz, w których rękach znalazły się ponadto należące do rządu stacje telewizyjne i prasa.

W efekcie obecna opozycja ma mniejsze pole manewru niż kiedyś oponenci Szewardnadzego. Niegdyś sztandarowe medium opozycji antyszewardnadzowskiej, kanał “Rustawi 2", przedstawia obecnie punkt widzenia władz. Rosyjskojęzyczny dziennik “Swobodnaja Gruzija" pozostaje nadal gazetą rządową. Również inne pisma zbliżone są do prezydenta i rządu. Możliwość uzyskania odmiennych komentarzy jest niemal niemożliwa - niewiele funkcjonuje mediów, które są w opozycji do Saakaszwilego.

Przedstawiciele gruzińskich i międzynarodowych organizacji pozarządowych wyrażają zaniepokojenie ograniczeniem wolności słowa i funkcjonowaniem de facto “rewolucyjnej autocenzury" w Gruzji, w celu “nie szkodzenia nowej elicie i procesowi demokratyzacji". Sytuacja ta budzi zaniepokojenie, tbiliscy intelektualiści wielokrotnie w ciągu ostatnich miesięcy zwracali uwagę na groźbę permanentnych rządów rewolucyjnych, a tym samym wzrost autorytaryzmu.

Swoiście pojęta “symbioza" między rządzącymi a mediami jest zatem charakterystyczna dla całego Kaukazu Południowego: tam czwarta władza jest li tylko narzędziem w rękach pierwszej. Kontrola przekazu medialnego (ze szczególnym uwzględnieniem telewizji) stanowi podstawę sprawowania władzy zarówno w miotających się między demokracją a autorytaryzmem Armenią i Azerbejdżanem, jak i w prozachodniej dziś Gruzji. Tyle że raz media służą zachowaniu niepopularnej władzy, a raz przeprowadzeniu niepopularnych, trudnych reform.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2005

Artykuł pochodzi z dodatku „Nowa Europa Wschodnia (27/2005)