Sadźcie drzewa

To nie minister Szyszko wyrżnął w pień te tysiące drzew.

05.03.2017

Czyta się kilka minut

On, wraz z Sejmem, rządem i prezydentem, idiotycznymi regulacjami otworzył jedynie drzwi, przez które natychmiast ruszyły z piłami setki rodaków żądnych kasy i niemyślących o niczym innym poza nią.

Jasne, trzeba bardzo dbać o jakość rządzących, bo dziś są drzewa, a za parę elekcji na fali kolejnego buntu czy protestu do koryta może dorwać się ktoś, kto zdepenalizuje na przykład zabójstwa (albo porwania) przeciwników politycznych. I znów – on do niczego nie zmusi, on tylko pozwoli. Czy będzie to jednak jego wyłączna wina, że zaraz znajdą się tacy, co chwycą za widły, młotki i kałachy i pobiegną zaprowadzać czystość w społeczeństwie, robiąc nam tu drugą Rwandę?

Media, w których wciąż tumanią politycy, eksperci i liderzy, odwracają uwagę od brutalnej prawdy, że oni przecież do niczego nas pod pistoletem nie nakłaniają. Całą tę werbalną i formalną nienawiść, całą społeczną demolkę, ideologiczną indoktrynację, ekologiczną krzywdę – wszystko to robimy sobie my sami. To, że oni na górze przymykają oczy na fakt, że młodzież idzie po krwi i powikłanej, tragicznej historii, krzycząc: „Śmierć wrogom ojczyzny!”, nie zwalnia z odpowiedzialności rodziców tejże młodzieży, jej znajomych albo np. katechetów (bądź generalnie: instytucji katechezy, która przez 12 lat nie była w stanie zaszczepić im podstawowej prawdy, że Chrystus polecał kochać wrogów, a nie życzyć im zgonu).

To, że jakiś pan w Lubuskiem wziął piłę i wyciął 20 ha starego lasu na obszarze Natura 2000, „bo każdy by skorzystał z takiej okazji, a ja chciałem tylko zabezpieczyć syna”, świadczy nie tylko o nim, ale też o tym, jak po prawie 30 latach od wyjścia z komunizmu myślimy o wspólnym dobru, solidarności, współodpowiedzialności. My wszyscy: bliscy tego pana, jego sąsiedzi, współparafianie, przyjaciele, formalni rodacy. Przez 30 lat każde otoczenie może zmienić nastawienie każdego. Nie zmieniło. Mimo ust wypchanych frazami o narodzie i solidarności, bywamy czasem niczym więcej jak tylko grupą, owszem – pozawijanych we flagi i krzyże – monad, które lecą do mety i gdy im wygodniej, krzyczą o braterstwie, aby po chwili równie gorąco domagać się poszanowania swojego „wolnoć Tomku”, bo przecież święte prawo własności, głos wolny, mocium panie, i liberum veto.

Cały ten bajzel, który zrobił nam się ostatnio w kraju i na świecie, to okazja, by przypomnieć sobie o własnej, wykraczającej poza pisanie komentarzy i dawanie lajków, odpowiedzialności za stan świata. Zapatrzeni w ekrany, wciąż czekamy, aż coś zrobi (albo przestanie robić) jakaś zbiorowość, jakiś rząd, prezydent, partia, jakaś unia, a zapomnieliśmy, że popchnąć świat w stronę dobra może codziennie każdy z nas. Truizm? Więc wcielmy go w życie. Naprawę spraw zacznijmy od siebie. Przecież jeśli zrobi to 100 osób, a jutro kolejne tyle, świat, który zostawimy naszym dzieciom, może być już znośny.

Ja sam w tym tygodniu próbowałem, jak umiałem. Po pierwsze więc – zaplanowałem wyjazd do ogrodniczego. Zamierzam nabyć tam dwie sadzonki: lipę i dąb, i posadzić u siebie na działce. Tak – na pohybel (bardzo konsekwentnie pogardzającemu wszelkimi formami życia niebędącymi człowiekiem) panu Szyszce i moim ziomkom, dla których wszystko poza nimi samymi to hajs. Mam już kilkanaście drzew, sprawię (bo mogę), że na tym świecie będzie kilkanaście plus dwa. Nie każdy ma działkę, ale iluś z nas ma. Albo zna kogoś, kto ma. Zamiast tylko mieszać w kółko złą herbatę – zróbmy także w innej szklance dobrą.

Patrzę na horror w Syrii, docierają stamtąd nowe koszmarne zdjęcia, filmy, relacje. Co mogę zrobić? Na tzw. Państwo Islamskie wpływu nie mam, zrobię więc to, co mogę z mojej strony, żeby ograniczyć proliferację nienawiści. Nie dołączę do chóru (często niestety chrześcijańskich, bywa że i w koloratkach) oszołomów widzących w każdym muzułmaninie terrorystę. Na każde bzdury o zalewie rzekomo gwałcących i mordujących uchodźców odpowiem nie tym, co ciśnie mi się na usta, lecz twardymi danymi (z mitologicznymi opowieściami o „dzielnicach grozy” w Hamburgu albo radykalnym wzroście liczby gwałtów w Malmö znakomicie rozprawia się suchymi, faktograficznymi raportami serwis uchodzcy.info). Oraz od razu odłożę przy tym do specjalnie obstalowanej skarbonki złotówkę na caritasowski program „Rodzina Rodzinie” albo na Wspólnotę Sant’Egidio, która we Włoszech wraz z tamtejszym Episkopatem przez korytarze humanitarne ratuje chorych i umierających, których tak panicznie boi się polski rząd.

Gdy patrzę na hajnowskie marsze – zaraz myślę o tym, że warto postarać się, by jeszcze dziś jakiś Polak białoruskiego, litewskiego, tureckiego, syryjskiego czy jakiegokolwiek innego pochodzenia poczuł się choć przez chwilę w mojej (i jego) Polsce u siebie: dobrze i bezpiecznie. Moja babcia była w NSZ i siedziała w karcerze w stalinowskim więzieniu (dostawała za to w latach 90. medale). Mój kuzyn był na Podlasiu przedwojennym policjantem, sadzał za kraty białoruskich komunistów, za co został później wywieziony na Syberię. Wszyscy jednak u nas w rodzinie wiedzieli i głośno mówili, że zabijanie ciężarnych kobiet i palenie wiosek to nie jest żadna walka o wolność i żaden honor. A moją najważniejszą robotą 60 lat później nie jest machanie flagą i zdzieranie gardła, tylko podtrzymanie dobrej relacji z rodziną prawosławnej znajomej, której większość rodziny (w pokoleniu jej babci) została zarżnięta (bo tak to właśnie wyglądało) przez zbrodniarza w polskim (o zgrozo) mundurze – zakałę w gronie prawdziwych bohaterów.

Oto paru znajomych montuje na Facebooku proaborcyjną grupę, żeby zemścić się na ministrze zdrowia za ruchy z tabletką „dzień po”. To ja znów zrobię, co mogę: popracuję dziś dłużej na rzecz jednej z moich fundacji. W jednym z naszych domów przyjęliśmy w tym tygodniu jednodniowe dziecko bardzo młodej mamy, której proponowano aborcję, ale ona wiedziała, że jesteśmy my, i że dziecko będzie tu bezpieczne i szczęśliwe, i że jej samej nikt osądzać nie będzie. Więc urodziła, oddała, może później wróci, może nie, nie wiem. Decyzji za człowieka nie podejmę, ale muszę zrobić wszystko, by miał na stole dostępną opcję inną niż najtragiczniejsza.

Czasem jedyne, co mogę zrobić z psutym światem, to (czynem) dać sygnał: „Nie w moim imieniu”. Zanim zacznę protestować na ulicy (może kiedyś dojdzie i do tego), upewnię się jednak, że zrobiłem wszystko, co trzeba, w moim własnym domu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2017