Sąd na wizji

Komercyjna TVN 24, publiczna TVP 3 oraz jedna ze stacji radiowych zgłosiły do warszawskiego sądu wniosek o zgodę na transmisję procesu Lwa Rywina. Może to być nie tylko precedens: w Polsce wszak żadnego procesu sądowego nie relacjonowano dotąd w całości i na żywo. Może to być test jakości wymiaru sprawiedliwości i mediów. Okazja do wielkiej lekcji funkcjonowania prawa - bądź pokaz jego wielkiej niemożności.

09.11.2003

Czyta się kilka minut

---ramka 317679|prawo|1---Mogłoby się wprawdzie wydawać, że drogę przetarły już radiowe i telewizyjne (skądinąd tych samych stacji) transmisje posiedzeń sejmowej komisji śledczej do zbadania tej sprawy. Proces sądowy to jednak zupełnie inna jakość.

Sąd jest sexy

Kryminalne historie i sądowe procesy zawsze były dla mediów atrakcyjnym tematem. Najpierw dla protoplastów współczesnych żurnalistów: dziejopisarzy czy ludowych bądź dworskich bardów. Potem - z chwilą wymyślenia druku - dla autorów ulotek, tzw. newsbooks oraz klasycznych już gazet. Szczególnie ekscytujące i dla wydawców, i dla odbiorców było ujawnianie przestępstw ludzi władzy. Najczęstszą reakcją były wtedy konfiskaty druków i wtrącanie do więzień autorów. Jeszcze większy boom wybuchł wraz z pojawieniem się na początku XIX w. pierwszych popularnych pism dla mas (penny press, zwanych potem tabloids), nastawionych na przekazywanie wyłącznie takich informacji, jakich oczekiwali czytelnicy - tych zaś starcia przed sądami i losy przestępców zajmowały nade wszystko. W ślad za londyńskim “The Sun" poszła zwłaszcza prasa amerykańska - w Stanach Zjednoczonych pojawiły się pisma zajmujące się wyłącznie tematyką kryminalno-sądową. Szczęśliwie nie były to wyłącznie brukowce: na niebezpieczeństwa związane z relacjonowaniem tej sfery rzeczywistości niemal równolegle z ostrzeżeniami ze strony ludzi związanych z wymiarem sprawiedliwości, zaczęły zwracać uwagę niektóre media. Przykładowo amerykański magazyn “Judge" dowodził (m.in. w serii dowcipnych historyjek komiksowych), jak łatwo nastawione wyłącznie na news i sensację, a bezrefleksyjne relacje kryminalne i sądowe mogą, po pierwsze, stać się szkołą unikania odpowiedzialności dla przestępców, po drugie - potęgować częste w społeczeństwie poczucie słabości wymiaru sprawiedliwości i bezkarności kryminalistów i ludzi władzy, po trzecie - być narzędziem presji na sędziów i tym naruszać obiektywizm procesu.

Rychło sprawa stała się tak poważna, że musieli się nią zająć, prócz zainteresowanych praktyków, czyli publicystów i sędziów, także teoretycy prawa i polityki. I tak, Feuerbach już w 1821 r. zwracał uwagę na tendencję do “pośrednio publicznego" sprawowania wymiaru sprawiedliwości. Wreszcie do dzieła przystąpili legislatorzy, próbując ograniczyć to zjawisko. Tyle że wiek XX przyniósł jeszcze większą rewolucję: wraz z rozwojem techniki pojawiła się możliwość rejestrowania dźwięku, a potem i obrazu z procesów sądowych oraz momentalnego przekazywania takich relacji szerokim rzeszom odbiorców.

Przejrzystość, prywatność, naciski i szumy

W dyskusji nad relacjami między mediami a wymiarem sprawiedliwości musiały być przecież podniesione kluczowe dla jakości życia publicznego wartości. Z jednej strony była to idea jawności procesu sądowego i prawo obywateli (oraz reprezentujących ich mediów) do informacji - rozumiane nie tylko w najwęższym sensie (możliwości zdobycia wiadomości o regułach funkcjonowania prawa oraz o ważnym społecznie zjawisku, jakim są losy ludzi oskarżanych o przestępstwa), lecz także, od Rewolucji Francuskiej, traktowane jako element kontroli wymiaru sprawiedliwości. I to w podwójnym znaczeniu, bo - jak dowodzili w 1975 r. sędziowie Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu (orzeczenie Golder przeciwko Wielkiej Brytanii oraz Lawless v. Wielka Brytania) - “publiczny charakter postępowania przed organami sądowymi chroni strony przed wymiarem sprawiedliwości sprawowanym w tajemnicy, bez publicznej kontroli. Jest to również jeden ze sposobów zachowania zaufania do sądów. Powodując, że wymiar sprawiedliwości staje się widzialny, jego publiczny charakter przyczynia się do osiągnięcia (...) rzetelności procesu, którego gwarancje są jedną z fundamentalnych zasad każdego demokratycznego społeczeństwa". Interes w jawnym procesie może mieć zatem, w zależności od okoliczności, tak oskarżony, jak oskarżyciel, wreszcie sam sąd. Zawsze zaś ma go opinia publiczna. Europejska Konwencja Praw Człowieka (podpisana w 1950 r., a ratyfikowana przez Polskę w roku 1993) jako zasadę uznaje zatem w art. 6 prawo do publicznego procesu sądowego. W tym samym art. 6 Konwencja przewiduje jednak możliwość ograniczenia reguły jawności poprzez wyłączenie prasy (szeroko rozumianej - a więc także telewizji i radia) oraz publiczności “z całości lub części rozprawy sądowej". Może to jednak nastąpić w precyzyjnie określonych przypadkach, a więc tylko: “ze względów obyczajowych, z uwagi na porządek publiczny lub bezpieczeństwo państwowe w społeczeństwie demokratycznym, gdy wymaga tego dobro małoletnich lub gdy służy to ochronie życia prywatnego stron albo też w okolicznościach szczególnych uznanych przez sąd za bezwzględnie konieczne, kiedy jawność mogłaby przynieść szkodę interesom wymiaru sprawiedliwości".

Po drugiej stronie barykady stały bowiem: wzgląd na sprawność wymiaru sprawiedliwości oraz prawo do prywatności i zasadnicza w procesie karnym reguła domniemania niewinności (a czasem także względy na tajemnicę państwową itp.). Nagłośnienie bowiem procesu w mediach może - zależnie od okoliczności - równie dobrze wpłynąć na rzetelność procesu, jak wypaczyć jego przebieg. Dzieje sądownictwa znają przypadki, kiedy to sędziowie (ale i prokuratorzy czy adwokaci) ulegali naciskowi vox populi, kreowanemu często właśnie przez sprawozdania medialne. Oczywiście: prawo przewiduje wiele barier utrudniających wpływanie na sąd, praktyka bywa jednak różna, a ostatecznie decyduje zapewne siła charakteru poszczególnych sędziów. Na obiektywizm procesu wpływ może mieć też fakt, że sama obecność mikrofonu bądź kamery wywołuje nienaturalne zachowania uczestników rejestrowanego zdarzenia (w tym przypadku rozprawy): napięcie psychiczne, teatralne gesty itd.

Osobną kwestią są prawa oskarżonych i świadków. Znowu: czasem jawny proces może poprawić ich sytuację. Lecz zawsze transmisja oznacza przecież upublicznienie ich danych (z wizerunkiem włącznie) - a to stoi w konflikcie z prawem do prywatności, a w przypadku oskarżonych de facto bije też w zasadę domniemania niewinności. Generalnie panuje jednak zgoda, że zastrzeżenie to przestaje być zasadne w przypadku spraw, które sąd uzna za szczególnie ważkie społeczne lub gdy oskarżonymi są osoby publiczne - tu ochrona prywatności jest z natury dużo słabsza.

Niektórzy teoretycy twierdzą nawet, że nagłaśnianie procesów w mediach (zwłaszcza w telewizji) może przyczynić się do wykreowania oskarżonych na bohaterów niektórych środowisk bądź - w innym przypadku - uniemożliwiać pełną adaptację społeczną po odbyciu kary czy utrudniać ich społeczną rehabilitację w razie uniewinnienia.

Jeszcze nie tak dawno sceptycy podnosili też, że rejestracja procesu niesie utrudnienia innego rodzaju: dodatkowe oświetlenie, odgłosy pracujących kamer, dodatkowa publiczność w postaci obsługi sprzętu itd. Rozwój techniki sprawił jednak, że tego typu zakłócenia pracy sądu nie wchodzą już w grę.

Ważną kwestią pozostaje za to jakość dziennikarskich sprawozdań sądowych. Wydawać by się mogło, że kamera telewizyjna zawsze wierniej pokaże zdarzenie niż choćby najlepszy prasowy opis. Kłopot w tym, że proces sądowy to - zwłaszcza dla laików - skomplikowana, niełatwa do zrozumienia i oceny, materia. Kamera - na co zwracają uwagę teoretycy mediów - może nadto przekazać tylko obraz i dźwięk. Nie jest w stanie zaś zastąpić człowieka, który nie tylko widzi i słyszy, ale ma też stosowną wiedzę, możliwość kojarzenia faktów i rozumienia zjawisk. Stąd też bez precyzyjnego wyjaśnienia i kompetentnego komentarza u odbiorców może powstać klasyczny szum informacyjny, którego skutkiem będzie pojawienie się w skali masowej fałszywego obrazu relacjonowanej sprawy (ze wszelkimi tego konsekwencjami - z negowaniem autorytetu sądu włącznie), utrwalanie się stereotypu o prawie jako dziedzinie życia społecznego, na którą wpływ mogą mieć tylko wybrani itd.

Prawnicy kwestionowali zresztą samą możliwość rzetelnego sprawozdania procesu sądowego przy pomocy środków audiowizualnych. Zauważali, że zarejestrowany podczas rozprawy obraz i dźwięk tworzą tylko wycinek procesowej rzeczywistości - i nawet jeśli przekazane odbiorcom fragmenty byłyby prawdziwe, to nigdy nie dadzą oglądu wszystkich istotnych elementów sprawy. To możliwe jest - zastrzegali - tylko w relacji prasowej, chyba że ktoś zdecydowałby się na transmisję całego procesu. Paradoksalnie życie spełniło ich życzenie: na rynku medialnym w ostatnich latach pojawiły się stacje gotowe prezentować procesy sądowe od początku do końca.

Ale i to nie wszystkich przekonało. Nawet najzagorzalsi krytycy zgadzają się, że fakt, iż w przekazie telewizyjnym można dostrzec każdy grymas uczestników zdarzenia (a dzięki technice stop-klatki wyraziście zwrócić nań uwagę), ma swoje niekwestionowane zalety w postaci udokumentowania atmosfery procesu, trudnej do oddania w inny sposób, a ważną także dla oceny jego obiektywizmu. Zwracają jednak uwagę na niebezpieczeństwa: korzystając bowiem z takich technik można łatwo eksponować jedne elementy sytuacji, a marginalizować inne - i przez to manipulować pozornie skrajnie obiektywną relacją.

Zwłaszcza że dziennikarze, czy to z braku przygotowania, czy też z pogoni za sensacją często nie stają na wysokości zadania.

Restrykcje i jawność

W efekcie tych dyskusji II połowa XX wieku stała się w niektórych państwach Europy okazją do utrudniania dostępu mediów elektronicznych na salę sądową. We Francji kodeksem postępowania karnego z 1958 r. zakazano dziennikarzom posługiwania się podczas procesów kamerą bądź nadajnikiem radiowym (a nawet aparatem fotograficznym i magnetofonem). W Niemczech najpierw orzecznictwo, a potem i ustawodawca ograniczali mediom elektronicznym możliwość relacjonowania rozpraw. W Szwajcarii po kilku skandalach z wyrokami, wydanymi nie tyle przez sędziów, co naciskającą na nich prasę, wykształciła się niepisana tradycja nieużywania kamer w sądzie. Podobnie w Austrii: po ostrym i długim sporze w latach 60. popularność zdobyła zasada, by nie włączać kamer, magnetofonów i aparatów fotograficznych podczas postępowania dowodowego (na pozostałych etapach procesu te obostrzenia nie obowiązywały). Więcej: z czasem niektóre media zdecydowały się na dodatkowe samoograniczenia. Przykładowo publiczna sieć radiowa ÖRF w założeniach programowych zrezygnowała z nagrań i transmisji procesów na długo nim w 1981 r. państwo wprowadziło restrykcyjny zakaz audiowizualnej rejestracji rozpraw.

Obecnie w większości krajów Europy - także w Polsce - decyzja co do dopuszczenia do obecności elektronicznych środków przekazu na sali rozpraw należy do samego sądu. Znamienne też, że z kolei w Stanach Zjednoczonych m.in. siła telewizji - rozumiana tak w sensie społecznym, jak technicznym (zwłaszcza możliwość użycia przenośnych kamer, działających bez dodatkowego oświetlenia, kabli itd., a przez to niezakłócających rozprawy) oraz coraz większe obycie widzów ze środkami przekazu stały się dla Sądu Najwyższego przesłanką do odstąpienia od rygorystycznego i silnie ugruntowanego w anglosaskiej tradycji prawnej zakazu transmisji audiowizualnych z sal sądowych (sprawa Chandler przeciwko Florydzie z 1980 r.).

Rywin: casus szczególny

Proces Rywina byłby doskonałą okazją na precedens telewizyjnej i radiowej transmisji sądowej w Polsce. Chodzi w nim wszak o niezwykle ważną dla przyszłości państwa sprawę. Jest wciąż przedmiotem powszechnego zainteresowania i gorącej dyskusji. Dotyczy osoby, a w gruncie rzeczy grupy osób publicznych. Fakt, że rozprawy prowadzić będą zawodowi sędziowie (w tym obyty z mediami eks-rzecznik warszawskiego sądu Marek Celej) mógłby być dobrym prognostykiem, by transmisje stały się lekcją prawa dla widzów i słuchaczy (naturalnie jeśli dobrze przygotowani komentatorzy reprezentujący media dodatkowo by w tym pomogli). Większa jest bowiem szansa, że nie powtórzą się kiksy, jakich dopuszczają się czasem niektórzy członkowie sejmowej komisji śledczej. Mniejsza jest równocześnie groźba, że proces przerodzi się w spektakl, w którym dla aktorów najistotniejsze jest, by błyszczeć w mediach, jak to siłą rzeczy zdarza się podczas posiedzeń komisji.

Naturalnie transmisja niesie też wątpliwości. Może, na przykład, pojawić się potrzeba przesłuchania jako świadka prezydenta - pytanie, czy transmisja z takich zeznań nie naruszy powagi urzędu głowy państwa. Mogą pojawić się materiały dowodowe związane z bezpieczeństwem państwa (bilingi telefonów rządowych, księgi gości w kancelarii premiera itp.). Mogą pojawić się świadkowie, których dane powinny być objęte ochroną. Sąd w takich przypadkach zawsze może jednak skorzystać z instytucji wyłączenia jawności konkretnej czynności procesowej procesu.

Jest też oczywiście pytanie, czy widzowie i słuchacze kiedyś wreszcie nie znudzą się takim spektaklem. To już jednak zmartwienie stacji transmitujących.

Decyzję sąd podjąć ma 12 listopada.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2003