Rzeka i horyzont

Dawne i nowe filmy rosyjskie mają ten sam rozmach. To kino, które jest charakterem Rosji: wyzywającym zestawieniem orgiastycznego apetytu na życie i zniewalającego smutku...

20.11.2007

Czyta się kilka minut

Wielu kinomanów doskonale pamięta czasy, kiedy telewizyjna ramówka układana była pod - często wątpliwe - osiągnięcia kinematografii ZSRR, a organizowane z pompą "Dni Filmu Radzieckiego" stawały się okazją do partyjnego przyjęcia artystycznych oficjeli zza wschodniej granicy. Kulturalne koszty ówczesnej prosowieckiej polityki okazały się bardzo wysokie. Po upadku Bloku Wschodniego z polskich kin zniknęły właściwie wszystkie rosyjskie filmy - nikt nie chciał ich dystrybuować ani oglądać. Nasza świadomość zatrzymała się na nazwiskach Michałkowa, Tarkowskiego czy Riazanowa. Od czasu do czasu pojawiały się wprawdzie "pierestrojkowe" fajerwerki w rodzaju rozerotyzowanej "Małej Wiery" Wasilija Piczula, przejmującej "Pokuty" Tengiza Abuładze czy rozpaczliwego "Taxi Blues" Pawła Łungina, ale powoli i bez sentymentów zaczęliśmy zapominać o kinie sąsiadów.

Wilk i zając

W Rosji było podobnie. Po 1991 r., kiedy zawalił się stworzony z ponurej "wielkiej płyty" blok republik radzieckich, zawaliło się także kino. Z 10 tys. czynnych kin w Rosji, w pierwszej połowie lat 90. ostało się 70! Dopiero kilka lat temu ekonomiczny boom ożywił pogrążoną w kryzysie kinematografię. Dzisiaj rosyjska publiczność znowu chce oglądać rodzime filmy - przede wszystkim, podobnie jak w Polsce, kostiumowe superprodukcje w rodzaju "Volkodav. Ostatni z rodu Szarych Psów" albo mało romantyczne komedie ("Nikt nie wie nic o seksie"). Ale w Rosji powstały także ambitne telewizyjne seriale - na przykład wydany u nas na DVD "Mistrz i Małgorzata" w reżyserii Władimira Bortki albo znakomita "Brygada" Aleksieja Sidorowa - seria o narodzinach mafii rosyjskiej. Nad nowymi projektami pracują wybitni autorzy: Sokurow, Michałkow, Gierman; pojawiły się ciekawe debiuty.

Z niedawnego artykułu Andrieja Płachowa opublikowanego w "Kommiersancie" wynika, że w tej chwili w Rosji rozpoczęto przygotowania do ponad trzystu nowych projektów. Imponująca liczba. Jak dotąd, zaledwie kilka rosyjskich tytułów z ostatnich lat przedostało się do naszych kin: "Cyrulik syberyjski" i "Spaleni słońcem" Michałkowa, "Jeniec kaukaski" Bodrowa, "Córka kapitana" Proszkina, "Powrót" Zwiagincewa, "Ojciec i syn" i "Rosyjska arka" Sokurowa, wreszcie ostatnie hity: oparty na bestsellerowej trylogii Siergieja Łukianienki głośny thriller sf "Nocna straż" Timura Bekmambetowa albo wojenna "9 kompania" Fiodora Bondarczuka. Jednak większość ciekawych filmów rosyjskich trafia albo od razu do obiegu DVD (kultowy "Brat" Aleksieja Bałabanowa), albo w ogóle nas omija (wybitny, demaskatorski "Muzułmanin" Władimira Chotinienki). Kompletnie nieznane są np. wartościowe obrazy Lidii Bobrowej, Wadima Abdraszytowa, Stanisława Goworuchina czy Rosłana Baltcera.

Pierwszy warszawski Festiwal Filmów Rosyjskich (9-18 listopada) zatem stawia sobie za cel nadrobienie tych wszystkich zaległości, zarazem chcąc udowodnić, że kinematografia rosyjska to przede wszystkim młodzi, mało jeszcze znani twórcy, utalentowani operatorzy, interesujący aktorzy. Festiwal zamierza przy tym nie tylko przybliżać kino najnowsze, ale i przypominać klasykę. W tym roku oglądamy z jednej strony "Wygnanie", nowy film Zwiagincewa, poruszający "Ładunek 200" Bałabanowa, wojennych "Naszych" Dmitrija Meschijewa, ale także retrospektywę Tarkowskiego, filmy Szepitko, Eisensteina, Pudowkina oraz... "Wilka i zająca" (czytanych przez Agnieszkę Glińską!).

Niebieska wstążka

Młoda polska aktorka, Karolina Gruszka, która gra teraz główną rolę w "Tlenie", drugim, po udanej "Euforii", obrazie Iwana Wyrypajewa, opowiadała mi niedawno o swoim zachwycie Rosją. "Zobaczyłam Moskwę pisarzy, znane domy, dziwne ulice, stylowe kawiarnie. Znanych ludzi, dziwnych artystów, stylowe filmy". Nie dziwię się zachwytowi Gruszki. Kino rosyjskie bywa bowiem prozą, której nieustannie przeszkadza poezja. Filmowa proza to zdarzenia, narracja, dialogi, rzeczowe opowiadanie. Ale rosyjskiej prozie ciągle przeszkadza prawosławna, dzika, wschodnia poezja. W nowych filmach Zwiagincewa, Sokurowa czy Łungina starannie zakomponowane kadry wyginają się uwodzicielsko, chociaż czasami ordynarnie. Rzeczowa filmowa relacja przekłada się na biały wiersz, w którym prostytutki na placu Czerwonym sprzedają swoje ciało za odrobinę nostalgii, a mafiozi zapijają wódką pamięć dziecinnych modlitw z babuszką, na kanapie przykrytej kapą z frędzelkami, nad którą wisiała wspaniała ikona - budząca strach, zachwyt i dumę.

Najnowsze filmy rosyjskie oddychają powietrzem przeszłości. Nawet komercyjne superhity, w rodzaju wspomnianej już "Nocnej straży", wykorzystując sprawdzone hollywoodzkie recepty gatunkowe, są zanurzone w rosyjskiej mentalności, lokalnym kolorycie. Taksówkarze, dawna klasa pracująca, stare kobiety w domach z betonu to nadal homo sovieticus: tęsknią za Leninem, brzydzą się Gorbaczowem, wzdychają do cara i bardzo podoba im się neocar Putin. Dobrym przykładem wzmacniania nacjonalizującego, ostalgicznego nurtu w rosyjskim kinie jest nagłośniony przez polskie media, bardzo wątpliwy artystycznie film Władimira Chotinienki "1612", opowiadający o Wielkiej Smucie, czyli zamęcie, który przeżywała Rosja na przełomie XVI i XVII w.

O ile radzieckie resentymenty wyzyskują przede wszystkim twórcy średniego i starszego pokolenia, o tyle bohaterami filmów najmłodszych reżyserów są ludzie oderwani od polityki i nostalgicznych, mocarstwowych tęsknot, za to bardzo przywiązani do mamony. Nowi Ruscy starają się być światowi, pacyfistyczni i tolerancyjni. Nie bardzo im to wychodzi. Bandycki Sankt Petersburg to jednak nie jest Chicago. Tutejszy Al Capone ma ubytki w zębach i zamiast garnituru nosi kaburę zatkniętą za gumkę spodni kreszowego dresu ("Brat" Bałabanowa).

"Jesteśmy spadkobiercami komuny, która na słowo »styl« krzywiła się i za grosz nie rozumiała, o czym mowa" - pisał w "Mężczyznach" Wiktor Jerofiejew. Zanurzona w socjalizmie nowobogacka Moskwa zestraja marzenie o europejskim luksusie z de-

ziluzją własnej mentalnej pstrokacizny. I jest w tym splocie przeciwieństw poruszające, dziwne piękno. Charakter filmowego bohatera staje się immanentną składową charakteru miejsca: miasta, w którym żyjemy; państwa, w którym mieszkamy. Rosyjska osobowość wynika z natury: wody, powietrza, ze smogu. To może być błękitny bezkres Donu jakby z Szołochowa ("Euforia" Wyrypajewa) albo sepiowy, seksualny horyzont zmysłowego miasta, które prowokuje do grzesznej miłości ojca do syna ("Ojciec i syn" Sokurowa). Naiwna wstążka pięknej rzeki staje się często umazaną w błocie, brudną i perwersyjną wstążeczką spinającą lichy warkoczyk brzydkiej dziewczynki, która zobaczyła już zbyt wiele wojen i przemocy; nie chce widzieć niczego więcej. W nowej Rosji (filmowej i rzeczywistej) rosną wszystkie "zdeptane kwiatuszki" z głośnej powieści Ronalda Firbanka. Są postrzępione, czasami brzydkie, spocone i pijane, ale trudno od nich oderwać wzrok. Jedyne w swoim rodzaju. Kwiatuszki rosyjskie.

Ofiarowanie

Obejrzane w trakcie pierwszej edycji festiwalu "Sputnik nad Warszawą" dawne i nowe filmy rosyjskie mają ten sam rozmach. Rozumiany nie tyle w kontekście budżetu, co rozbuchania emocji. To kino, które jest charakterem Rosji: wyzywającym zestawieniem orgiastycznego apetytu na życie i zniewalającego smutku. Nawet w komercyjnych produkcjach nieskazitelne krasawice długo wypatrują szczęścia. Ze stemplem Turgieniewa i Czechowa, z pijacką depresją Jerofiejewa. Są pensjonariuszkami artystycznego szpitala, w którym leczył niegdyś Tarkowski.

Chyba każdy z nas pamięta swoje własne, filmowe rosyjskie urzeczenie. Ja wiele lat temu w niemal zupełnie pustym tarnowskim kinie Kosmos obejrzałem "Ofiarowanie" Tarkowskiego. To była prywatna, maleńka iluminacja, która z czasem zapracowała na inne: dojrzalsze, na pewno mądrzejsze, filmowe objawienia. Wtedy była we mnie tylko intuicja pomieszana z przeczuciem uczestnictwa w czymś pięknym i wzniosłym. Ponad słowami. Patrzyłem zafascynowany na filmowe sceny, które zapowiadały sekwencje życia. Pytałem o sens ofiary, często daremnej. Albo o konieczność wyboru, z reguły bolesnego. Tamte filmowe urodziny Aleksandra (Erland Josephson) z "Ofiarowania" Tarkowskiego były dla mnie jedną z wielu drobin, które w końcu, po wielu latach, rozczarowaniach, kiepskich predylekcjach, układają się w coś na kształt prywatnego gustu, stylu, smaku. Wiedziałem już, że po kwiecie Andrieja Tarkowskiego inne będą dla mnie pachniały inaczej, mniej intensywnie. Nic się nie zmieniło.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2007