Romans z tekstem

Marian Stala: Miał dostępny nielicznym dar mówienia z sygnaturą własnej osobowości, która ręczy za mówiącego. Niektórzy ludzie w tajemniczy sposób skłaniają nas, byśmy im wierzyli - Janowi Błońskiemu wierzyliśmy zawsze. Rozmawiał Andrzej Franaszek.

17.02.2009

Czyta się kilka minut

Andrzej Franaszek: Mistrz?

Marian Stala: Z całą pewnością. Jeden z ostatnich. Wielka osobowość, potrafiąca narzucić innym przeświadczenie, że rzeczą istotną jest zarówno literatura, jak i pisanie o niej.

Dziś miejsce literatury w kulturze jako całości, a jeszcze bardziej w życiu społecznym, jest drastycznie inne niż kilkadziesiąt lat temu. Zwłaszcza literatura wysoka została zmarginalizowana, a w konsekwencji na margines społecznego zainteresowania trafili zajmujący się nią krytycy i badacze. Sposób współczesnego myślenia o świecie kształtuje w dużej mierze - mówiąc po części metaforycznie - program telewizyjny. Tymczasem dla Błońskiego tzw. kultura popularna była niczym. Wspominał, że wychowywał się w szczęśliwym okresie, kiedy jeszcze nie było telewizji. Wbrew pozorom to bardzo istotne: w jego pisaniu w ogóle nie ma, dziś już powszechnego, przekonania, że media elektroniczne są ważne, należy się do nich dostosowywać. On był człowiekiem książki.

Kiedy zaczęła się mocna obecność Błońskiego?

Myślę, że zdumiewająco wcześnie, już około roku 1956. Z pewnością zaś między rokiem ’56 a ’68 w świadomości odbiorców ukształtował się obraz tego krytyka i historyka literatury, on sam zaś odsłonił główne pola zainteresowań, dotyczące zarówno literatury polskiej, jak francuskiej. Natomiast w latach 70., gdy zacząłem studiować na Uniwersytecie Jagiellońskim, myślało się o nim jako o wielkim nieobecnym, o krytyku, który milczy. Wszyscy czekali na jego następną książkę, a ta się nie ukazywała.

Między innymi dlatego, że Błoński był przeświadczony, iż coś niedobrego dzieje się z polską literaturą, że zaczęła ona marnieć - z powodów cenzuralnych, z powodu nieobecności w krajowym obiegu Gombrowicza, Miłosza, a później Mrożka, ale też z powodu niepojawiania się nowych naprawdę wybitnych zjawisk (zdaje się, że niezbyt cenił Nową Falę w momencie jej wstępowania). Jedno z jego wspaniałych i gorzkich zdań brzmiało: "Około roku 1963 literatura zaczęła się zsychać i pustoszeć z treści"... Tak więc po "Zmianie warty" z 1961 r. następny tom krytyczny ukazał się dopiero w roku 1978 i w dodatku miał tytuł symboliczny, bardzo wtedy pesymistycznie odbierany: "Odmarsz".

Nie był autorem książek, raczej rozproszonych szkiców. Czy zatem jako człowiek piszący był spełniony?

Jeżeli oczekujemy, że krytyk będzie pisał grube monograficzne książki, to Błoński tych kryteriów nie spełnia - pisał ogromne ilości szkiców, które zaczął scalać dopiero w latach 90., wydając książki o Gombrowiczu, Mrożku, Miłoszu i Witkacym. Z tej perspektywy jego najpełniejszym projektem dotyczącym myślenia o literaturze jest praca o Sępie Szarzyńskim, jedyna książka uniwersytecka, choć naturalnie daleko wykraczająca poza akademicki sposób myślenia.

Ale trafniejsze wydaje mi się przekonanie, że Błoński był wielkim krytykiem realizującym własny projekt rozumienia literatury i widzenia świata poprzez ogromną liczbę cząstkowych ujęć. Jego wielki, także ilościowo, dorobek jest w pewnej mierze zapomniany, nie wydano jak dotąd szkiców rozproszonych. Gdyby opublikować wszystko, co napisał - jak wydano w tomach wszystko, co napisał Irzykowski - struktura jego dzieła byłaby z pewnością lepiej widoczna.

Jakie było owo rozumienie literatury?

Dla Błońskiego fundamentem krytyki był wybór, wskazanie wartości, ocena jakiegoś dzieła jako wartego wewnętrznego wysiłku poznawania, dialogu. Po pierwsze więc, gest wyboru, po drugie zaś - namiętność do literatury. Metafora erotyczna, obecna np. w tytule książki "Romans z tekstem" z 1981 r., miała ukazywać, co się dzieje pomiędzy prawdziwym krytykiem a dziełem literackim, ukazywać pragnienie zbliżenia się, wyrażenia zachwytu, zawładnięcia - z wszystkimi tego niebezpieczeństwami.

Literaturę uważał za świadomość kultury - jako pewnego sposobu istnienia człowieka. Obcowanie z literaturą to więc w gruncie rzeczy budowanie własnego istnienia. Książka jest czymś kluczowym, łączy się ściśle z innymi porządkami naszego istnienia: ani pisarz, ani krytyk nie mogą uniknąć perspektywy teologicznej, socjologicznej, filozoficznej czy politycznej... Błońskiego emocjonowała najbardziej nie "literackość", ale literatura łącząca rozmaite języki, które opisują ludzkie doświadczenia. Stąd też jego zaangażowanie we współczesne mu życie duchowe i stąd być może będzie najlepiej pamiętany jako autor wypowiedzi niepoświęconej literaturze sensu stricto, czyli szkicu "Biedni Polacy patrzą na getto".

A najważniejsze dla Ciebie teksty Błońskiego?

Być może najdoskonalszym przykładem tego, jak potrafił pisać o bliskich mu pisarzach, jest szkic "Pamięci anioła" o Baczyńskim jako wielkim poecie religijnym, a nie tylko wielkim poecie doświadczenia wojennego. Następnie niektóre prace o Miłoszu - zwłaszcza "Epifanie Miłosza" czy "Zdanie", esej z pozoru poświęcony przekładom biblijnym tego poety, ale tak naprawdę ukazujący jego mistrzostwo i głębię duchową. Także syntetyczny esej otwierający książkę "Miłosz jak świat", który jest dla mnie niedościgłym wzorem całościowego spojrzenia na autora "Ocalenia". Wymieniłbym także książkę o Sępie Szarzyńskim, którego Błoński umiał przeczytać całkowicie na nowo i ocalił dla współczesnego czytelnika. Dzisiejszy Sęp Szarzyński to właśnie Sęp Szarzyński odczytany przez Błońskiego. Później np. szkic o Ludwiku Flaszenie (a po części autoportret autora) - "Strategia Diogenesa", o Jerzym Grotowskim, szereg szkiców o Mrożku, którego Błoński stworzył w stopniu większym, niż ten byłby zapewne skłonny przyznać.

Wreszcie niezwykle dla mnie ważna, niewielka książka o Prouście - "Widzieć jasno w zachwyceniu", która zresztą przypomina, że Błońskiemu zazwyczaj nie zależało na wyczerpaniu tematu, tylko na zarysowaniu go, oraz na przekazaniu własnego zachwytu, bo przecież przeczytał on "W poszukiwaniu straconego czasu" w oryginale we wczesnej młodości i to odmieniło jego sposób myślenia.

Trudno w gruncie rzeczy opisać, na czym polegało mistrzostwo pisania Błońskiego.

Mówił językiem, który jest dostępny dla każdego wykształconego człowieka, językiem ludzkiego doświadczenia. Oddziaływał przede wszystkim jako "po prostu" mądry człowiek, ukazujący duchowe perspektywy literatury. Miał dostępny nielicznym dar mówienia - by tak rzec - z sygnaturą własnej osobowości, która ręczy za mówiącego. Niektórzy ludzie skłaniają nas w tajemniczy sposób, byśmy im wierzyli - Janowi Błońskiemu wierzyliśmy zawsze. Potrafił przekonać, że stoi za nim nie tylko przeczytana biblioteka, ale też własne głębokie doświadczenie.

Dzisiejsza humanistyka często wymaga poświęcenia niesłychanej energii na przetłumaczenie zdania wypowiedzianego przez badacza na zdanie w języku polskim. U Błońskiego tego nie ma, nie był on specjalnym zwolennikiem teorii literatury, unaukowienia literaturoznawstwa, zamknięcia go w getcie hermetycznej terminologii. Łączył perspektywę akademicką z perspektywą życia literackiego, był ważny zarówno dla pisarzy, jak i badaczy czysto uniwersyteckich (znaczący jest szacunek, jakim darzyli się z Henrykiem Markiewiczem, choć ten ostatni jest umysłem ściśle naukowym).

Uważasz się za jego ucznia?

Na pewno należał do grona bardzo ważnych dla mnie krytyków - obok Kazimierza Wyki i Jerzego Kwiatkowskiego. Mimo swej wielkości nie stworzył jednak własnej szkoły. Naśladowanie go jest czymś niesłychanie trudnym, grożącym manierą, i wątpię, czy ktoś może powiedzieć o sobie, że jest w pełni jego uczniem. Zapewne najbliżej byłby tu Jerzy Jarzębski.

Czy nasz czas nie stworzy już w humanistyce postaci równie ważnych jak Błoński?

Wiele wskazuje na to, że - niestety - nie. Był - podkreślam to jeszcze raz - wielką osobowością i tonacja związana z żegnaniem go także i z tego powodu musi być melancholijna. Uosabiał pewien sposób myślenia o literaturze, krytyce i krytyku, który wraz z przemianami kultury wyraźnie odchodzi w przeszłość. Był jedną z ostatnich wielkich postaci, które w dzisiejszej kulturze działają na zasadzie wyjątku, czyli są słuchane uważnie i dość powszechnie. Tak jest ze starymi ważnymi poetami, tak jest z Marią Janion, zapewne z kimś jeszcze, ale jest to grono osób niesłychanie już szczupłe. Dla kultury to sytuacja dramatycznie zła.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2009