Rewolucje październikowe

Brytyjczycy przyjmują swój los z flegmą, choć cięcia w wydatkach państwa będą gigantyczne. Francuzi się burzą, choć proponowana przez ich rząd reforma jest, w porównaniu z brytyjską, kosmetyczna. Łotysze znów wybierają premiera, który obciął im płace. Reakcje na kryzys w różnych krajach nie mogłyby być bardziej odmienne.

26.10.2010

Czyta się kilka minut

Gdy francuski rząd ogłaszał plan reformy emerytalnej - podwyższającej wiek przejścia na emeryturę z 60 do 62 lat - związkowcy zapowiadali gorącą jesień. Ale nikt nie sądził, że protesty przybiorą takie rozmiary. Tymczasem w minionym tygodniu na ulice miast wyszło 3,5 mln ludzi. W Paryżu demonstracje trwają nadal, właściwie bez przerwy. Płoną auta, tłum demoluje witryny. Centralne place Marsylii czy Lyonu przypominają poligon. Kraj paraliżują strajki w sektorze publicznym i prywatnym. Ograniczono ruch lotniczy, jeździ co trzeci pociąg szybkiego ruchu TGV. Ponieważ prace wstrzymało 12 rafinerii i port w Marsylii (gdzie tankowce czekają na rozładunek), może braknąć paliw na stacjach benzynowych. Strajkują nauczyciele, zamknięto blisko 400 szkół, protestuje młodzież: tysiące licealistów wyszły na ulice...

Premier François Fillion nie wyklucza "rozwiązania siłowego". Ma poparcie prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego. W minioną środę prezydent mówił: "To trudna reforma, zdaję sobie sprawę. Naturalnym jest, że w społeczeństwie demokratycznym każdy ma prawo wyrazić niepokój lub opinię. Ale pewnych granic przekraczać nie wolno!". Tego samego dnia na ulicach Paryża, Nanterre i Lyonu policja użyła gazów łzawiących i broni palnej (strzelano na postrach).

"Francuzi lubią protesty"

Europa śledzi tę eskalację z niedowierzaniem. Padają pytania o powody tej "rewolucji". Czy chodzi tylko o emerytury? Przecież gdy kilka lat temu chadecko-socjaldemokratyczny rząd Niemiec podjął decyzję o podniesieniu wieku emerytalnego z 65 do 67 lat (reforma ma się zacząć w 2012 r.), były protesty i dyskusje - zresztą trwają one do dziś. Ale nigdy nie przybrały takich form jak we Francji. O co więc chodzi?

Obowiązujący we Francji system emerytalny wprowadził w 1982 r. socjalistyczny rząd, za prezydentury François Mitterranda. Warunkiem nabycia pełnych świadczeń jest płacenie składek przez 40 lat, a wiek przejścia na emeryturę to 60 lat dla kobiet i mężczyzn. Choć jest on najniższy w Europie, faktycznie Francuzi chodzą na emeryturę i tak nieco wcześniej. Teraz rząd Filliona chce podwyższenia pułapu do 62 lat dla obu płci; wydłużeniu o rok uległ­by okres składkowy. Dzięki temu rząd chce zmniejszyć deficyt: już teraz jedna emerytura na dziesięć jest płacona "na kredyt", a oblicza się, że ta "dziura" może sięgnąć 45 mld euro w budżecie na rok 2020.

Reforma jest konieczna. Jak wytłumaczyć społeczne reakcje? - Z jednej strony to klasyczny sposób reakcji Francuzów, uwielbiamy protestować na ulicach. A jednym ze źródeł buntu jest też poczucie, że nikt nie konsultował zmian ze związkami zawodowymi, albo że reforma nie przewiduje ulgi wiekowej dla kobiet. Ale z drugiej strony, przyznaję, że taka fala protestów wydaje się nieadekwatna w kontekście reformy emerytalnej - mówi "Tygodnikowi" Laurent Marchand, komentator dziennika "Ouest-France". - Może dziwić np. tak liczna obecność młodzieży na ulicach. Sądzę, że to w ogóle wyraz dezaprobaty dla rządu.

Pracować krócej, żyć lepiej

Wygląda na to, że doszło do wybuchu społecznych emocji, od dawna "zamiatanych pod dywan". Marchand twierdzi, że wśród przyczyn jest np. nagromadzenie afer wokół Pałacu Elizejskiego: "sprawa Bettencourt" [podejrzenie finansowania polityków przez przemysł - red.] czy afera z synem Sarkozy’ego w roli głównej. Prezydent chciał, by 23-letni Sarkozy-junior, który nie ukończył nawet pierwszego roku prawa, został burmistrzem dzielnicy La Défense; to "paryski Manhattan", gdzie siedziby mają najwięksi przedsiębiorcy i inwestorzy.

Ponad 70 proc. Francuzów popiera protesty, choć sami są zaskoczeni ich intensywnością i boją się eskalacji - tego, że sytuacja wymknie się spod kontroli. Na razie jest impas. - Z jednej strony mamy Sarkozy’ego, który gra twardziela i chyba nie ma innego wyjścia. A z drugiej strony są zmęczeni sytuacją związkowcy, którzy chcieliby zakończyć konflikt. Szkopuł w tym, że młodzież już wyszła na ulice... - mówi Marchand.

Jest jeszcze drugie dno: Francuzi nie tylko przechodzą najwcześniej w Europie na emeryturę, ale też najmniej pracują. Od kilku lat obowiązuje 35-godzinny tydzień pracy. Wprowadzenie go uznano kiedyś za wielkie osiągnięcie. Perspektywa, że teraz trzeba będzie pracować dłużej, idzie pod prąd kulturowych nawyków - w tym myślenia, typowego zresztą nie tylko dla Francji: że kolejnym pokoleniom zawsze będzie się żyć łatwiej.

A mówi się, że Francja nigdy nie jest gotowa na reformy, zawsze natomiast do rewolucji...

Londyn nad przepaścią

Również w minionym tygodniu rząd Wielkiej Brytanii ogłosił plan oszczędnościowy. W porównaniu z nim, zmiany we Francji mogą wydać się kosmetyczne. W ciągu najbliższych czterech lat wydatki brytyjskiego budżetu skurczą się o 19 proc. Cięcia nie dotkną tylko szkolnictwa podstawowego, opieki zdrowotnej i (co może zaskakiwać przy tym rządzie) pomocy dla krajów rozwijających się oraz walki ze zmianą klimatu. Najwięcej stracą resorty spraw wewnętrznych i sprawiedliwości, nieco mniej wojsko.

Ale pasa będą musieli zacisnąć właściwie wszyscy: od królowej (schudnie jej budżet) po pobierających zasiłki - kto jest zdolny do pracy albo ma oszczędności lub papiery wartościowe warte więcej niż 16 tys. funtów, utraci pomoc państwa. Podrożeje kolej i komunikacja miejska. Wydatki na mieszkania komunalne zostaną obcięte o ponad połowę, wzrosną czynsze. Wskutek oszczędności pracę w budżetówce ma stracić pół miliona ludzi: żołnierzy, policjantów, urzędników itd. (rząd liczy, że większość znajdzie pracę w sektorze prywatnym). Ukoronowaniem reformy będzie przesunięcie wieku emerytalnego do 66 lat (z obecnych 65 lat dla mężczyzn i 60 dla kobiet) w roku 2020.

"Cofamy się znad przepaści" - stwierdził minister finansów George Osborne w parlamencie. Jego zdaniem bez oszczędności kraj podzieliłby los Grecji. Stan finansów państwa jest najgorszy od II wojny światowej: deficyt budżetowy przekroczył 10 proc., zadłużenie sięga 65 proc. PKB. W tym roku rząd wyda na spłatę odsetek 43 mld funtów - czyli prawie pięć razy więcej, niż ma kosztować letnia olimpiada w Londynie w 2012 r.

Flegma czy nieświadomość?

Konserwatywno-liberalny rząd Davida Camerona przekonuje, że największe koszty reform poniesie najbogatsze 10 proc. społeczeństwa. Pozostawiono przywileje dla emerytów i dodatki na dzieci dla biednych rodzin, zapowiedziano podatek od operacji bankowych. Ale opozycja i tak uważa, że najwięcej zapłacą najbiedniejsi. Alan Johnson, minister finansów w laburzystowskim "gabinecie cieni", ostrzega, że Brytyjczyków czeka powrót do mrocznych dni thatcheryzmu, z masowym bezrobociem i brakiem nadziei dla młodego pokolenia.

W porównaniu do temperamentnych Francuzów, większość Anglików przyjmuje swój los z flegmą. Związkowcy zapowiadają protesty, ale nie są już tak silni jak 30 lat temu, gdy porównywalną reformę wprowadzała premier Margaret Thatcher. "Polityka pani T. sprowokowała zamieszki, protesty i walki uliczne" - przypomina "Economist". - "Tym razem pewnie nie będzie powtórki. Ale nie byłoby dziwne, gdyby część »debaty« odbyła się na ulicach".

Rząd Camerona zagrał sprytnie: wcześniej zapowiadał większe cięcia, niż ostatecznie ogłosił. W sondażu przeprowadzonym tuż po wystąpieniu Osborne’a 59 proc. respondentów uznało, że oszczędności są konieczne, choć dwie trzecie jest zdania, iż powinny być wprowadzane wolniej. Połowa za zły stan państwowych finansów wini poprzedni rząd.

Spokój społeczny bierze się też pewnie stąd, że wielu Brytyjczyków jeszcze sobie nie uświadamia, jak reformy wpłyną na ich życie. Inni nie wierzą, że rządowi starczy determinacji. Powątpiewa w to także "Economist": "Zapowiedzieć cięcia to jedno, zrealizować je to co innego. Rząd będzie potrzebował silnych nerwów. Cztery lata to w polityce bardzo długi czas".

Łotewski wybór

Gdyby rysować dziś kryzysową "mapę" Europy, Francję wypadałoby usytuować na jednym biegunie, zaś na drugim - Łotwę. Bo czy można narzucić społeczeństwu drastyczne cięcia finansowe, a potem wygrać wybory? Przykład Łotwy pokazuje, że tak.

Przypadek Łotwy, jeszcze kilka lat temu zwanej "gospodarczym tygrysem", trafi do podręczników: najpierw jako przykład niewiarygodnego rozwoju (ponad 10 proc. rocznie), potem spektakularnego upadku (spadek dochodów państwa w 2009 r. o 18 proc., wzrost bezrobocia do 20 proc.), a następnie udanego powrotu do gry - już w roku 2012 Łotwa wprowadzi euro.

Tymczasem w ubiegłym roku sytuacja była już tak zła, że państwu groziło bankructwo, brakowało na pensje i emerytury. Pożyczki zapewniła Komisja Europejska i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Ale warunki były twarde: zdecydowane reformy. Ich ciężar wziął na siebie premier Valdis Dombrovskis, polityk niezbyt charyzmatyczny, o wizerunku spokojnego urzędnika. Pensje budżetówki zmalały o 20 proc., emerytury o 10 proc., wzrosły podatki. Obywatele początkowo wpadli w panikę. Ale szybko powszechne stało się przekonanie, że innego wyjścia nie ma: albo akceptacja wyrzeczeń i kilka lat "chudych" z nadzieją na poprawę, albo natychmiastowa katastrofa. Protesty ucichły.

Mimo wszystko nikt jednak nie sądził, że po takiej kuracji kolejne wybory, w październiku tego roku, wygra znów... partia premiera Dombrovskisa. I to z rewelacyjnym wynikiem 30 proc. głosów. Dombrovskis nie popadł w euforię. "Przed nami ciężka praca" - miał westchnąć na wieść o sukcesie. I wydaje się, że to mało atrakcyjne, ale bardzo prawdziwe stwierdzenie wzbudza zaufanie obywateli Łotwy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2010