Pustka między biegunami

Nadzieje na powstanie nowej siły mogą podnieść jakość polskiej polityki, bo nic tak nie demoralizuje głównych partii jak przekonanie, że tworzą nierozerwalny kartel.

03.09.2013

Czyta się kilka minut

 / Rys. Zygmunt Januszewski
/ Rys. Zygmunt Januszewski

Od pięciu lat powracają niczym kolejne odcinki serialu medialne spekulacje z tezą „Polacy są znużeni wyborem pomiędzy PO i PiS – czas na stworzenie nowej siły politycznej”. Z dwoma wariantami: w pierwszym alternatywą jest nowa siła na lewicy, w drugim – coś pomiędzy PO a PiS. Nowa fala spekulacji pojawiła się wraz z wyborami w PO i znalazła swój wyraz w liście, który Donald Tusk wysłał do członków partii, dość jednoznacznie sugerując, że to Jarosław Gowin tworzy nową inicjatywę.

NIEZDECYDOWANI

Regularne majaczenie na horyzoncie nowych politycznych bytów każe do problemu podchodzić z rezerwą. Przede wszystkim dlatego, że dzisiejsi dziennikarze i publicyści wyrośli w świecie stałych kryzysów politycznych, rozpadów i upadków partii. Uznają podobne wydarzenia za niezbędny element rzeczywistości i szczególną atrakcję, z utęsknieniem wyczekując ich pojawienia się w życiu politycznym.

Biorąc na to poprawkę, warto wyliczyć sygnały, które brane są pod uwagę przez ewentualnych inicjatorów takich wydarzeń. Po pierwsze, od dłuższego czasu utrzymuje się wysoka liczba niezdecydowanych, najczęściej dotychczasowych wyborców PO, ale nie tylko. Składa się na to kryzys, zawsze rodzący niepewność, lecz także narastające wątpliwości co do sprawności obecnego rządu, widoczne w każdym sondażu z ocenami zaufania do instytucji publicznych. Na to nakłada się zmiana linii PO: coraz wyraźniejsze przesunięcie się w lewo deklaracji Donalda Tuska w sprawach gospodarczych, aż do zadeklarowania się w jednym z ostatnich wywiadów jako polityka coraz bardziej socjaldemokratycznego.

Podobnie rzecz wygląda na drugiej osi podziałów politycznych – osi wspólnotowej – gdzie przy okazji konfliktów o ustawy obyczajowe Donald Tusk przesunął się z dotychczasowej pozycji arbitra wyraźnie w lewą stronę, a przy okazji ciepłych słów na temat SLD i potencjalnej współpracy po kolejnych wyborach zniechęcił do siebie osoby zrażone do dziedzictwa PRL. Czy stoi za tym sprawność władzy, czy idee – osoby, które nie wiedzą jeszcze, na kogo zagłosują, mogłyby tworzyć bazę ewentualnego nowego ugrupowania.

SKŁÓCENI I STĘSKNIENI

Wątpliwości zarówno co do sprawności, jak i ideowego nastawienia PO – co znajduje swój wyraz nie tylko w sondażach, ale też np. w przegranych wyborach w Elblągu – nakładają się na napięcia wewnętrzne w partii. Wezwania do jedności przeplatają się tam z postulatami jakichś zmian w sposobie działania. Składową takich napięć – poniekąd naturalnych w obliczu sondażowego dołowania – jest jednak w samej Platformie specyficzne samozadowolenie. Mimo bezdyskusyjnych kłopotów dominuje tam przekonanie, że niczego w dotychczasowym działaniu zmieniać nie trzeba, a Donald Tusk poradziłby sobie ze wszystkim, gdyby mu tylko Gowin ze Schetyną dali spokój. „Jeszcze będzie przepięknie”, by zacytować jeden z motywów wcześniejszych kampanii.

Przekonanie, że nie ma potrzeby dokonywania jakiejkolwiek korekty, widać w wynikach wewnętrznych wyborów i 80 proc. głosów oddanych na Tuska. Zapewne wśród ścisłego kierownictwa partii i w klubie parlamentarnym premier dostałby jeszcze więcej głosów – tak czy owak można wnosić, że na szczyty PO nie dotarło jeszcze przekonanie, że potrzebna jest jakaś inicjatywa, jakaś zmiana i że wszyscy mogą mieć w niej swój udział inny niż siedzenie cicho i czekanie, aż premier znajdzie rozwiązanie.

Główny impuls – w postaci słabości dotychczasowych rozwiązań i braku perspektyw poradzenia sobie z nimi w ramach obecnych struktur – przychodzi ze strony PO. To istotna zmiana o tyle, że dotąd nadzieje na stworzenie nowych bytów wynikały przede wszystkim ze słabości PiS. Tymczasem od jakiegoś czasu ta partia prowadzi w sondażach. Niezależnie jednak od sondażowych sukcesów, dla wielu osób ścisła więź z ojcem Rydzykiem i jednoznaczne zaangażowanie w sprawę smoleńską pozostaje barierą w ulokowaniu swoich politycznych nadziei w partii Jarosława Kaczyńskiego. Stale realne jest też zagrożenie rozchwianiem i załamaniem się wzrostowej tendencji. Faktem jest jednak, że pewność siebie samego aparatu PiS jest jednym z elementów układanki, a prowadzenie w sondażach sprawia, że także w tym ugrupowaniu nie ma żadnego istotnego przekonania o potrzebie otwierania się na nowe środowiska czy modyfikowania swojego sposobu działania. Złagodzona retoryka oznacza ruch ku centrum, lecz zwrot ku sprawom gospodarczym w opozycji do rządzącej PO oznacza dalsze odsuwanie się od wyborców o silnie wolnorynkowym nastawieniu.

SWOBODNI GRACZE

Istotnym graczem może być przygotowujący się do reelekcji prezydent, który w obliczu słabości PO z przychylnością widziałby poszerzenie swojej politycznej bazy i powstanie inicjatywy, która mogłaby nawet jeśli nie poprzeć go bezpośrednio, to traktować z pewnym przyzwoleniem. Zanim jednak nastąpią wybory prezydenckie, przyjdą samorządowe – a liderzy samorządowi są kłopotem dla krajowych partii. Było to widoczne w 2010 r., kiedy to PO na fali zwycięskich wyborów prezydenckich, przekonana o swojej sile, chciała swoimi aktywistami zdominować również największe miasta i zrezygnowała z wchodzenia w porozumienie z tymi, którzy nie chcą się otwarcie zgłosić pod jej sztandary. W większości przypadków skończyło się to spektakularnymi porażkami, nawet w matecznikach PO, takich jak Wrocław, Poznań czy Katowice.

To, w jaki sposób potoczą się wzajemne relacje w trójkącie PO-PiS-środowiska samorządowe sytuujące się pomiędzy tymi partiami, pozostaje niewiadomą. W każdym razie takie środowiska mają poczucie siły po nieudanych atakach ze strony ogólnopolskich partii, nawet pomimo porażki inicjatywy Obywatele do Senatu przed dwoma laty. Barierą przed odnowieniem wzajemnych kontaktów jest aparat obu partii, które starają się blokować jakikolwiek napływ świeżej krwi, słusznie obawiając się, że w przypadku zwycięstwa może to oznaczać zmniejszenie dostępu do konfitur poprzez konieczność podziału z nowymi chętnymi.

NIECHĘCI I PRZYZWYCZAJENIA

Aparaty partyjne utwierdzają wyobrażenia liderów o ich niepodważalnej roli w partiach. Tymczasem w odbiorze społecznym rzecz nie jest już taka prosta. Liderzy obydwu głównych partii mają problem widoczny najlepiej w rankingach niechęci. Donald Tusk wyprzedził Jarosława Kaczyńskiego, co jeszcze parę lat temu było nie do pomyślenia, ale Kaczyńskiemu bardzo daleko do tego, by stać się liderem zaufania społecznego. Nad obydwoma ciążą ich słabości – u Kaczyńskiego skłonność do przeszarżowywania, a u Tuska – zatracania się w politycznym dryblingu.

Te niechęci to jednak tylko czubek góry lodowej trwalszych społecznych emocji. Niezależnie od tego, jak ograniczony jest entuzjazm poza gronem najbliższych współpracowników do obydwu głównych liderów, wraz ze wszystkimi swoimi wadami stają się oni kontrapunktami dla podziału, który dzieli polskie społeczeństwo na Polskę patriotyczną i Polskę cywilizowaną. Pojawia się pytanie, w jaki sposób w ten stale obecny podział miałaby się wpisać nowa inicjatywa.

Nie byłoby to niemożliwe, ale z pewnością trudne. Na pewno część osób nie chce dzielić Polaków na patriotycznych i cywilizowanych. Czy i oni jednak, pod ciężarem walki o stanowisko premiera w 2015 r., nie będą zmuszeni do opowiedzenia się po jednej ze stron? Jeśli od lat PO i PiS wpisują się w ten podział, jest to już fakt społeczny. Każde kolejne wybory utwierdzają przyzwyczajenia. Skoro ludzie głosowali już wielokrotnie na daną partię, potrzebny jest jakiś istotny impuls, by nie zrobili tego raz jeszcze. Nowej sile potrzebny byłby jakiś moment założycielski, jakieś wydarzenie – jakim były wybory prezydenckie w 2000 r. dla rozpadu AWS i Unii Wolności, a później afera Rywina dla rozpadu SLD. Taki moment może oczywiście nadejść, ale zwykle trudno jest go przewidzieć, a jeszcze trudniej wywołać. Można być do niego przygotowanym i ewentualnie wykorzystać nadarzającą się okazję. Co jednak, jeśli ona nie nadejdzie?

PERSONALNE PUŁAPKI

Poza emocjami wyborców, do stworzenia nowego ugrupowania potrzebne są kadry w każdym powiecie i każdej gminie. Nie wystarczy tylko obecność w studiu telewizyjnym, liczenie na nowych ludzi albo opieranie się na tych wypchniętych z obecnych partii. O tych drugich może być łatwiej, lecz czy ta nowa jakość nie okaże się wtedy skażona starymi grzechami? Czy nie będzie tutaj więcej konfliktów niż jedności? Czy – jak to się stało w przypadku PJN – osobiste interesy członków-założycieli nie będą ograniczeniem skutecznych działań?

W każdym razie, czy to z powodów kadrowych, czy emocjonalnych, nowe ugrupowanie musiałoby sobie odpowiedzieć na kilka pytań, na które nie ma prostych odpowiedzi. Po pierwsze: czy byłoby to ugrupowanie zmiany, czy też kontynuacji w stosunku do obecnych rządów PO? Czy byłoby opozycją, czy stanowiłoby tratwę ratunkową dla części obecnego obozu władzy? Jeśli miałoby być opozycją, to w stosunku do kogo? Wciśnięcie się pomiędzy PO a PiS jest o tyle trudne, że bycie w opozycji do jednego z tych ugrupowań powoduje wrażenie słabego rozróżnienia od drugiego.

Dotychczasowe doświadczenia nie zachęcają do działania: dużo więcej było szumu wokół nowych inicjatyw niż realnego zagrożenia dla kluczowych aktorów, i to nawet tak słabych jak SLD. Ze wszystkich licznie podejmowanych prób tylko Ruchowi Palikota udało się osiągnąć sukces, a i ten okazał się krótkotrwały i wiele wskazuje na to, że po następnych wyborach tej partii w parlamencie nie zobaczymy.

Najbardziej jednak paradoksalne w całej sytuacji jest to, że dla polskiej polityki nadzieje na powstanie nowej siły są niezwykle potrzebne, bo nic nie jest tak demoralizujące dla głównych partii jak przekonanie o tym, że tworzą nierozerwalny kartel. Jeśli dominuje takie przekonanie, można z własnej partii bezkarnie wypychać nawet znaczące postaci, ponieważ wiadomo, że poza kartelem nie ma życia. To wszystko obniża jakość polityki. Lepiej, jeśli wszystkim wydaje się, że bardziej prawdopodobne są zmiany w istniejących partiach niż powodzenie nowych ugrupowań.

Bardzo wiele zależy od tego, kto będzie się obawiał, a kto będzie dostrzegał szanse związane z nowymi inicjatywami. Jeśli takie szanse dostrzegą inicjatorzy zmian w obrębie samych partii, i jeśli ulegną pokusie, tak jak to się stało w PiS z założycielami PJN czy SP, może to osłabić zdolność adaptacji polskich partii. Dużo lepiej byłoby, gdyby w szansę potencjalnej zmiany uwierzyli ci, którzy są jej przeciwni: którzy woleliby, żeby wszystko zostało po staremu. Gdyby z obawy przed taką inicjatywą dopuścili do dyskusji nad sposobem działania, do otwarcia dotychczasowych ugrupowań, mogłoby to być największym zyskiem wynikającym z obecnych spekulacji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2013