Psychologia w polityce

Kilka tygodni temu pisałem na tych łamach o Monteskiuszu i o jego postulacie depersonalizacji władzy, czyli o tym, że w państwie prawa powinno rządzić prawo, a nie jednostki z ich wszystkimi emocjami i namiętnościami. Jest to jedna z zasadniczych zasad dobrej demokracji, chociaż nikt nie marzy o tym, by ją zrealizować w pełni.

09.10.2005

Czyta się kilka minut

Innymi słowy: tam, gdzie są ludzie, tam są namiętności. Wszelako stan ten, jak wiele innych, podlega stopniowaniu i w dzisiejszej polityce reakcje czysto emocjonalne uważa się za niedopuszczalne. Przypomnijmy sobie, jak byliśmy wściekli, kiedy prezydent Chirac pozwolił sobie na taką reakcję w stosunku do Polaków. Okazywanie swoich skłonności psychologicznych jest nie tylko nie do przyjęcia, ale też świadczy o niedojrzałości.

Naturalnie, tylko człowiek szczególnie ambitny (mnie np. tej ambicji zabrakło i dlatego mimo wielu możliwości politykiem nie zostałem) może stać się politykiem. Trzeba chcieć i lubić rządzić, panować, mieć siłę i posługiwać się siłą, także w demokracji. Kogo to nie bawi, ten czyta książki w domu - taki jest słuszny podział pracy. Ale trzeba też umieć swoje ambicje miarkować i polityk np. nie może się obrażać (u mnie w domu mówiło się, że obrażają się tylko kucharki) ani sam nie może obrażać innych. Może naturalnie obrażać inny naród, w czym celuje prezydent Putin w stosunku do Polski, ale i to jest zachowanie dalekie od przyzwoitości, chociaż trzeba sobie z nim dawać radę.

Natomiast "zagrywki" psychologiczne na najwyższych szczeblach władzy, między kandydatami na premierów i prezydentów, wydają mi się nie tylko śmieszne, ale, co gorsza, świadczą o tym, że owi kandydaci prawdopodobnie nie nadają się na stanowiska, jakie sobie upodobali. Żeby nikogo nie obrażać, nie będę wypominał konkretnym osobom ich zupełnie niedawnych zachowań, ale ostrzegam obywateli. Uważajcie: dla niego ambicja i miłość własna jest ważniejsza od dobra kraju. To nie wróży niczego dobrego. Przecież zawód polityka polega nie tylko na tym, że się rządzi i osiąga sukcesy, ale także, a może znacznie częściej na tym, że się przeżywa małe i duże porażki, że jest się zmuszonym dochodzić do kompromisów, jakich człowiek prywatny nigdy by nie zaakceptował. Słowem, zawód polityka jest dla ludzi ambitnych, a jednocześnie naraża ich ambicję na wielką próbę, bo są nieustannie i nieuchronnie poniżani.

Jeżeli w takich sytuacjach polityk by się obrażał, to stan obrażenia musiałby być jego stanem permanentnym. Można było sobie wyobrazić taką politykę tylko w sytuacji monarchy absolutnego. W demokracji jest to niemożliwe. A do tego jeszcze dochodzą paskudne media, które na politykach i ich najbliższych nie zostawiają suchej nitki. Czasem posuwają się zbyt daleko, ale najczęściej mają prawo do innego traktowania polityków niż zwyczajnych ludzi. Więc w mediach obraza goni obrazę i tak już niestety będzie.

Czy politycy mogą nie mieć namiętności? Wykluczone. Czy powinni pokazywać publicznie, że mają emocje i nimi są powodowani? W żadnym wypadku. Czy jest to w Polsce obecnie możliwe? Wykluczone.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2005