Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Barb, John i dzieci liczą, że wybiorę zbór; po nabożeństwie będzie spotkanie parafian, dziewczynki założą odświętne, kremowe sukienki. „Będziemy śpiewać psalmy”, mówi młodsza z nich, ta, która zawsze się do mnie uśmiecha. Jak mam jej powiedzieć, że gdzieś do dwunastego roku życia byłem Indianinem? A poza tym w salonie moich gospodarzy cytat z psalmu wisi pomiędzy porożami jeleni i saren zastrzelonych przez pana domu. Wybieram Pow-Wow.
Jechać musimy do Południowej Dakoty, jakieś trzy i pół godziny w jedną stronę. Pow-Wow odbywa się na małym stadionie-ujeżdżalni; obszerne koło, wysypane piaskiem i słomą, otaczają ocienione trybuny. Od razu widać, że takich jak my, białych turystów, jest niewielu. To prawdziwe indiańskie święto, spotkanie rodzin, klanów i plemion. Nie patrzą na nas bokiem, ale też niespecjalnie się nami interesują. Kiedy robimy zdjęcia, nie pozują; jedynie dzieci, od czasu do czasu, zaciekawione zerkną w stronę obiektywu.
„Wszystko, co czyni Indianin, czyni w kręgu. Dzieje się tak, ponieważ moc wszechświata zawsze działa w kręgu, a każda rzecz zmierza do krągłości”, mówił zmarły w 1950 r. Czarny Łoś, szaman Siuksów Oglala. „Życie człowieka to krąg, od dzieciństwa do dzieciństwa. I tak samo jest z każdą rzeczą, w której porusza się moc. Nasze namioty też były okrągłe jak ptasie gniazda, i zawsze rozstawiano je w kręgu – w kręgu narodu, w gnieździe złożonym z wielu gniazd, w których wysiadywaliśmy nasze dzieci zgodnie z wolą Wielkiego Ducha”.
Ta symbolika kręgu odgrywa podczas Pow-Wow kluczową rolę. Uroczystość rozpoczyna się od parady, którą prowadzi starszyzna. Może w niej wziąć udział każdy, nawet jeśli nie ma na sobie tradycyjnego stroju. Indiańscy weterani armii amerykańskiej z dumą prezentują flagę Stanów Zjednoczonych. Członkowie poszczególnych grup przybyłych na święto ustawiają się w kręgu i zaczynają tańczyć. Ich kolorowe stroje zrobione są z plastikowych elementów, ale zachowują tradycyjne kształty i wzory. Niektórzy tancerze mają na głowach i plecach okazałe pióropusze, inni dumnie wpięli we włosy pojedyncze orle pióra. Jeden z najżywiej poruszających się tancerzy ma na sobie pas ozdobiony krzyżami, który wygląda jak stuła. U boku strojów dyndają przypięte numery, przypominające, że to nie tylko religijny rytuał, ale i konkurs.
Tańcom towarzyszy przez cały czas dźwięk bębnów. Bębny są szerokie, przy jednym usiąść może nawet kilkanaście osób. Uderzają w naciągniętą skórę pałkami, które wyglądają jak wielkie waciki do uszu. Okrągły instrument symbolizuje całość rzeczywistości, a rytmiczne uderzenia – bicie serca Matki Ziemi. Dopiero na tym tle wznosi się pieśń człowieka, z początku nieśmiała, później zawodząca, pełna gniewu, pokory i smutku. Poszczególne grupy muzyczne również biorą udział w konkursie. Nie potrafię odróżnić jednej melodii od drugiej ani fałszu od bezbłędnego wykonania. Jednak między zespołami przechadzają się jurorzy i wyławiają zwycięzców.
Pieczone mięso, które kupujemy, jest tłuste i smaczne; można do niego zamówić dużo warzyw, surowych lub gotowanych. Na niebie nie ma ani jednej chmury i stopniowo nawet pod dachem robi się duszno i gorąco. Patti opowiada, że coraz więcej Indian decyduje się na życie poza rezerwatami, mimo iż wewnątrz nich mogą korzystać z rozmaitych przywilejów. To dlatego, że w tych enklawach panuje niekiedy pięćdziesięcioprocentowe bezrobocie. Wielu mężczyzn, którzy stanęli w otwierającej Pow-Wow paradzie, wyglądało, jakby przyjechali z San Francisco, Minneapolis czy Seattle.
Kiedy wracam na farmę, córeczka gospodarzy wybiega z nowiną: „A w czasie nabożeństwa zerwała się straszna burza. Musieliśmy wnieść do środka ławki, pozamykać okna i drzwi. Wiatr trząsł kościołem tak, jakby chciał go porwać”.
PS. Słowa Czarnego Łosia cytuję za: Claire Payment, „Perły mądrości Indian”, przeł. Agnieszka Kuryś, wyd. Promic, Warszawa 2012.